Jedna ustawa zdrowotna, dużo twarzy
Prowadzona przez "GP" ocena ustaw uchwalonych w 2004 r. po raz kolejny dowodzi, że ten sam akt prawny zawiera zarówno bardzo dobre rozwiązania, jak i takie, w których trudno jest dopatrzyć się jakiejkolwiek logiki.
Za perłę można uznać przepis dający dyrektorom placówek ochrony zdrowia większą swobodę w dysponowaniu środkami finansowymi wynikającymi z podpisanych kontraktów z NFZ na dany rok z ustawy z dnia 27 sierpnia 2004 r. o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (Dz.U. nr 210, poz. 2135 - zobacz skan). Mogą oni bowiem dokonywać przesunięć (do 40 proc. wartości podpisanej umowy z NFZ) między zakresami i rodzajami poszczególnych świadczeń zdrowotnych (wcześniej było 20 proc.). Taka regulacja daje możliwość dofinansowania np. tych oddziałów w szpitalu, w którym pojawia się zagrożenie przekroczenia limitu wykonania określonych świadczeń zdrowotnych zapisanego w kontrakcie z funduszem na dany rok. Uważam także, że dobrze się stało, że ta ustawa reguluje problem kolejek w szpitalach. Każda placówka zdrowia ma obowiązek przekazywania do NFZ informacji dotyczącej czasu oczekiwania na uzyskanie konkretnego świadczenia zdrowotnego.
Mam nadzieję, że pomoże to rozwiązać zarówno kwestię tzw. nadwykonań, jak i będzie ewentualną wskazówką dla pacjentów, gdzie konkretne świadczenie można uzyskać w krótszym czasie.
W tej samie ustawie znalazł się jednak przepis, który zaliczam do bubli prawnych.
Dotyczy on szczegółowych zasad zawierania umów między świadczeniodawcami a NFZ. Na podstawie przepisów szczegółowych ustawy określone zostały warunki zawierania kontraktów na udzielanie usług zdrowotnych między świadczeniodawcami i funduszem.
Z treści umów, jakie on zaproponował, wynika, że NFZ zapłaci lekarzowi podstawowej opieki zdrowotnej dodatkowe 18 zł za przyjęcie pacjenta z innego województwa (np. turysty), pod warunkiem że usługa została wykonana przed godziną 18.00. Natomiast po godzinie 18.00. przepis ten już nie obowiązuje.