Koń a sprawa Polska, czyli podatek liniowy
Trwa ogólnonarodowa dyskusja: co autor miał na myśli. W roli autora występuje premier Leszek Miller, a wiwisekcji poddawana jest myśl, że poważnie trzeba rozważyć pomysł wprowadzenia jednolitej stawki podatkowej.
Zagadnienie: koń a sprawa Polska było już tematem tak wielu dysertacji naukowych i rozpraw, że grzechem było by dokładanie do tego czegokolwiek. Inna sprawa, że tylko koń był tam jednoznacznie zdefiniowany (w myśl najkrótszej definicji "Koń, jaki jest każdy widzi", którą możemy przeczytać w XVIII wiecznej encyklopedii Benedykta Chmielowskiego "Nowe Ateny czyli opisanie świata całego"), z tą "sprawą Polską" bywało już różnie.
Tyle tylko, że tym razem chodzi o nieco inny dylemat. Trwa ogólnonarodowa dyskusja: co autor miał na myśli. W roli autora występuje premier Leszek Miller, a wiwisekcji poddawana jest myśl, że poważnie trzeba rozważyć pomysł wprowadzenia jednolitej stawki podatkowej. Podatek liniowy stał się pewnym skrótem myślowym, symbolem prawdziwej i rzeczywistej reformy finansów publicznych. No i wszyscy zastanawiają się, czy premier mówiąc o tym sondował swoje zaplecze polityczne, wymknęło mu się, żartował, czy też zwyczajnie i z premedytacją "zrobił nas wszystkich w konia". Ot, jeszcze jedna sztuczka socjotechniczna, w końcu było ich już tak wiele, że jedna więcej...
Zgody, jak zwykle przy takich okazjach, nie ma, ale przeważa wiara - nawet irracjonalna - że może jednak jest "coś na rzeczy". Właśnie wiara, bo pragmatyka, zdawałoby się, świadczy: "porzućcie wszelką nadzieję". Wyjaśnienie tego dylematu, przynajmniej częściowe, powinniśmy dostać już dzisiaj, kiedy to główny strateg gospodarczy rządu i jego zaplecza politycznego, wicepremier Hausner ma dać odpowiedź na pytanie: czy wprowadzenie podatku liniowego "się opłaci". Pytanie nieco dziwnie postawione, bo nie sprecyzowano komu ma się opłacić - ale poczekajmy na odpowiedź.
Zgromadzeni przy okrągłym stole, w redakcji "PB", eksperci, mimo, że dosyć zgodnie deklarują się jako "pesymistyczni optymiści" czy "optymistyczni pesymiści", podeszli do sprawy bardzo poważnie. Trudno im się dziwić, bo i waga sprawy jak najbardziej na to zasługuje. Każdy z nich widzi rolę jaką ma do odegrania i chce swoją prace domową odrobić jak najlepiej. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że - tak naprawdę - decyzja, niezależnie od liczby argumentów jakie można przywołać, będzie miała charakter polityczny. Czy wzorem kolegów zza zachodniej granicy (lepiej późno niż wcale) naszej socjaldemokracji wystarczy odwagi i udowodni, że potrafi być nowoczesną lewicą? Tym bardziej, że odkładanie reformy na rok 2005 oznacza jej odłożenie "ad kalendas grekas". I mało budujące jest, że później będzie się próbowało rozliczyć winnych zaniechań. Strat już nie uda się zrekompensować.