Lęki na wyrost
W drugiej połowie roku - jeżeli się coś dramatycznego nie stanie - minister finansów nie będzie musiał mocniej zaciskać pasa - przewiduje prof. Witold Orłowski w rozmowie z Jackiem Ziarną.
Jacek Ziarno: - Panie profesorze, w budżecie państwa na ten rok wielu ekonomistów wskazuje na przeszacowane wpływy podatkowe, zwłaszcza z VAT, i na niedoszacowanie deficytu. Ostrożność na wyrost?
Prof. Witold Orłowski: - Podzielam ten niepokój. Sądzę, że przyjęty poziom 2,2 proc. wzrostu PKB jest zbyt wysoki, choć trzyma się jakoś realiów. Bardziej zastanawia zapisana w ustawie budżetowej struktura wzrostu PKB - ze stosunkowo silnie rosnącym popytem krajowym (przede wszystkim konsumpcyjnym) i mniejszym wpływem eksportu. Załóżmy nawet, że ze wzrostem minister Jacek Rostowski trafił w dziesiątkę, ale przyrost produktu narodowego brutto w rzeczywistości będziemy zawdzięczać w większym stopniu eksportowi netto (różnicy między eksportem a importem), a w mniejszym stopniu spożyciu.
- To oznacza mniej wpływów z podatków! Podobne wątpliwości można mieć co do projektowanej wysokości wpływów składek ZUS. Są one bowiem wprost powiązane z założeniem, że zatrudnienie wzrośnie o 0,2 proc., a realne wynagrodzenie o 1,9 proc. To konsekwencje szacunków stanu rynku pracy: skoro bezrobocie nie rośnie, to rosną płace nominalne (znana w ekonomii tzw. krzywa Phillipsa). Jedno ryzykowne założenie ma bezpośredni wpływ na inne wskaźniki. Skok spożycia aż o 5 proc. też nie wziął się z sufitu.
Pobierz: darmowy program PIT 2012
Grozi nam w trakcie roku korekta budżetu?
- Przy obecnym stanie wiedzy powiem: raczej nie. Nie zawsze przecież trzeba iść do Sejmu. Jeżeli pojawią się napięcia o skali do 1 proc. PKB, myślę, że minister znajdzie na to fortel - bez rewizji budżetu państwa. Systemy statystki finansów publicznych są tak skonstruowane, że jeśli na przykład ZUS pożyczy pieniądze na rynku, to podobna operacja pozostanie bez wpływu na deficyt budżetowy, choć odbije się na deficycie sektora finansów publicznych. Dopiero w przypadku sporego niedoboru czy też załamania przychodów z VAT przyjdzie czas na decyzję, czy zwiększyć deficyt, czy stawki tego podatku (to akurat wolno robić w ciągu roku).
Premier Tusk tonuje prognozy pesymistów: "Unikniemy recesji, będą nowe pozytywne rekordy na obligacjach, spadek bezrobocia w II połowie roku". W pana wypowiedziach przez kilka ostatnich miesięcy jakby przybyło odrobinę optymizmu.
- W pewnym sensie ma pan rację.
- Staram się analizować, co się może stać, powiedzmy, za pół roku. Co złe, już się dla ekonomisty wydarzyło. Teraz widzimy skutki. Nic nie poradzimy, trzeba zacisnąć zęby... Jest za to sporo sygnałów (m.in. z Europy Zachodniej, świata, stanu polskiego długu publicznego), że w II połowie 2013 r. - jeżeli się coś dramatycznego nie stanie - minister finansów nie będzie musiał jeszcze mocniej zaciskać pasa. Nie, nie popuści go, ale i nie poszuka też kolejnej dziurki. Ale to, co premier napisał, z poziomu umiarkowanego optymisty wydaje się bardzo optymistyczne. Nawet nie odnosząc się do obietnicy utworzenia 400 tys. nowych miejsc pracy...
Dotychczas o spadku bezrobocia można było w Polsce mówić przy 4 proc. wzrostu PKB. Skąd ta zmiana przewidywań?
- Odziedziczyliśmy po komunizmie nieefektywną gospodarkę. Jeśli więc po zmianie ustroju pojawiała się konieczność zwiększenia produkcji o 2-3 proc., to stosunkowo łatwo było ów poziom osiągnąć, zwłaszcza w przemyśle - poprzez poprawę organizacji pracy i nowoczesne maszyny czy urządzenia.
- Wzrost wydajności pracy powodował, że przy ok. 3 proc. przyrostu PKB nie było konieczności przyrostu zatrudnienia.
- Tyle że rezerwy proste stale się kurczą, także mniej ludzi wchodzi na rynek pracy (demografia, emigracja).
- A to oznacza, że dziś być może już przy wspomnianych 3 proc. firmy będą tworzyć nowe miejsca pracy, a bezrobocie będzie spadać. W 2013 r. bezrobocie - po silnym skoku w I połowie roku - w kolejnych 6 miesiącach po trochu może się obniżać.
- Ale że zatrudnienie silnie wzrośnie?
- Przesada! Tak mogłoby się stać, gdyby rząd przeprowadził rewolucję na rynku pracy. Gdybyż, na przykład, urzędy pracy naprawdę służyły pomocą w znajdowaniu zatrudnienia... Pewne nadzieje - obok utrzymania pakietu antykryzysowego - budzi wprowadzenie w życie rozwiązań, które nieźle się sprawdziły w roku 2009: możliwości bardziej elastycznego rozliczania czasu pracy, zachęty, żeby - zamiast zwalniać - na przykład zmniejszyć czasowo wymiar pracy. Fakt, spóźnione posunięcie.
- Ale lepiej późno niż wcale.
Czy rząd nie obudził się za późno i w przypadku spółki Inwestycje Polskie? Późną wiosną skończy się jej rejestracja. To znaczy, że w I połowie roku, gdy polska gospodarka znajdzie się w najgorszej sytuacji, trudno oczekiwać z tej strony inwestycyjnego wsparcia.
- Tak, zaspał co najmniej o pół roku - zwłaszcza że do spowolnienia gospodarczego w znacznej mierze przyczyniło się poważne ograniczanie inwestycji publicznych. A wspomnianą spółkę wymyślono po to, by je ożywić.
- Ale nie dramatyzujmy: to źródło pozyskiwania pieniędzy także na jutro.
A właśnie... Czy Inwestycje Polskie to pospieszne klajstrowanie luki w napływie środków z Unii w 2013 r., czy systemowa szansa na długotrwałe wsparcie gospodarki?
- Tego modelu nie wymyślono w Polsce - z powodzeniem działa w Niemczech i we Francji. To tak naprawdę pomysł mechanizmu finansowego, zachęcającego kapitał prywatny do współfinansowania inwestycji publicznych. Z każdego miliarda złotych Inwestycji Polskich (a ściślej: kapitału, który zasili BGK) można wygenerować na inwestycje kilka miliardów. Taka dźwignia finansowa przynosi ewidentne korzyści... Właściwie wszystkim.
Koncepcja rządu przewiduje finansowanie głównie wielkich inwestycji energetycznych i infrastrukturalnych. Czy był inny wybór? Tyle się mówi choćby o tworzeniu w Polsce społeczeństwa informacyjnego, o nakładach na naukę, innowacjach.
- Oczywiście są i inne kierunki inwestowania. Ale w przypadkach, które pan podał, chodzi o mniejsze kwoty niż dziesiątki miliardów złotych niezbędne, by odnowić polski sektor energetyczny. Łatwiej je - mimo wszystko - znaleźć w bieżącym budżecie. Stworzenie procedury finansowania wielkich inwestycji podobnej do reguł rynkowych może natomiast spowodować, że inwestorzy chętniej wyłożą środki na - pozostańmy przy elektrowniach - dość bezpieczne inwestycje. Bo popyt na energię będzie rósł. I zyski się pojawią.
Po rozmowach z kilkoma biznesmenami wychodzi, że formuła IP nie jest dla nich zbyt czytelna. Czy to ma być bardziej quasibank, hojny donator czy też partner w biznesie po prostu?
- Fakt, to nie jest jasne dla wszystkich Polaków, a nawet wszystkich biznesmenów.
- Ale jest jasne dla ludzi z sektora finansowego: w skrócie idzie o utworzenie wielkiego funduszu inwestycyjnego, który pozwalałby w sposób lewarowany finansować inwestycje, a nie rozdawać pieniądze.
- Można zrozumieć obiekcje i ostrożność w ocenach. W tle tli się obawa, ugruntowana przykładami z przeszłości, o to, czy naciski polityczne na BGK lub IP w niektórych przypadkach nie wyprą biznesowego, a nawet społecznego celu. Pomysłodawcy Inwestycji Polskich wyraźnie myśleli o odseparowaniu polityki od tego projektu, ale jakie będą realia, do końca nie wiemy. Zawiniła tu trochę informacja, właściwie public relations.
- To ważne, by uśmierzyć niepokoje, tworzyć dobry klimat i nastroje wokół tej inicjatywy.
Nastroje... Jest pan jednym z niewielu znanych mi ekonomistów, którzy w rozważaniach nad polską sytuacją gospodarczą używają takich zupełnie nienaukowych terminów, jak szczęście (w sensie przypadek) czy nastrój. Jakie znaczenie będą one miały w roku 2013?
- Może to i nienaukowe wyrażenia, ale zwróćmy uwagę, że wiele Nagród Nobla w ostatnich latach otrzymali badacze, usiłujący analizować te wszystkie niedoskonałości w zachowaniach ludzi, które wpływają na to, że gospodarka nas zaskakuje. Ekonomia stara się takie kryteria jak nastroje czy irracjonalność włączyć do swego arsenału pojęciowego i analitycznego.
- Nastroje gospodarcze pogarszają się od wielu miesięcy. Rejestruje to GUS i instytuty badawcze opinii publicznej. Jeśli przedsiębiorcy (ale i konsumenci) są nastawieni optymistycznie, stają się też skłonni do większych wydatków i ryzyka. Dziś w Polsce dominują pasywność i obawy.
- Firmy chomikują wielkie zasoby gotówki, nie inwestują.
Statystyki szybciej się polepszą. Zmiana nastrojów to ociężała machina.
- Dokładnie. A zależność inwestycji od nastrojów jest ogromna. Odbudowa zaufania i - w ślad za tym - aktywności gospodarczej zajmie wiele czasu. W II połowie roku ekonomiczne wskaźniki powinny się poprawiać.
- Ale zanim ludzie uwierzą, że to trwała tendencja, minie wiele miesięcy.
Rola funduszy unijnych we wzroście naszego PKB często umyka. Nie eksponują jej politycy, chwaląc się raczej znakomitym procentem wykorzystania tych środków. Jak wyrwa roku 2013 wpłynie na nasz wzrost gospodarczy?
- Co to znaczy wyrwa? Szybko wykorzystywaliśmy pieniądze z Unii, to fakt. A skoro tak, to na koniec 7-letniego okresu budżetowego musiała pojawić się luka. 2-3 lata temu doprowadziliśmy do maksymalnego poziomu relacji inwestycji publicznych do PKB, jaki jest w Polsce do wyobrażenia.
- Dalszy wzrost i tak byłby niemożliwy; nawet status quo nie dałoby się utrzymać... Bo przecież wykorzystaniu europejskich funduszy towarzyszy asygnowanie polskich środków. Wydawaliśmy trochę ponad stan, ale efekty były szybkie. Zbijają się tu dwie racje.
- W krótkim okresie - pewien kłopot.
- Na dłuższą metę - lepiej, że kraj budował szybciej. Ot, wróbel w garści.
- Nie ma co biadolić.
A ma pan jakieś argumenty na rzecz optymizmu?
- Kilka jest. Pomoże nam spadek inflacji. Utrzymuje się też dobra tendencja w relacji eksport-import - nawet jeśliby nasz eksport nie wzrastał, jeszcze szybciej spadnie zapewne import, m.in. dlatego, że Polaków mniej stać na droższe dobra importowane.
- A kiedy import spada szybciej od popytu krajowego, kupujemy więcej towarów krajowych, ratując nasze miejsca pracy. Oprocentowanie polskich obligacji maleje, czyli obsługa tej pożyczki jest dla naszego budżetu coraz tańsza. Rada Polityki Pieniężnej wreszcie reaguje obniżkami stóp - wcześniej była wstrzemięźliwa w akceptowaniu, że ryzyko inflacyjne przemija, a powiększa się ryzyko recesyjne.
- Mało prawdopodobne w tym roku są też światowe wzrosty cen surowców czy żywności. Poprawiła się sytuacja w USA, jest też sporo wieści, że podobnie będzie w Europie. Budżet unijny na lata 2014-20, po siłowaniu się i ucieraniu racji, w końcu zostanie uchwalony - poprawią się trochę nastroje.
- Wpłynie też na nie giełda: nie przewiduję wyjątkowej hossy, ale będzie przyzwoicie.
Co jeszcze?
- Nawet w kryzysie nie zamarł proces przenoszenia produkcji z zachodniej części kontynentu do Polski. Elastyczność naszych firm też pomaga.
- A relatywnie niskie zadłużenie naszych firm i gospodarstw domowych powoduje, że nie musimy wpadać w panikę i na gwałt obcinać wydatków. Złoty trzyma się całkiem mocno, co nie wspomaga wzrostu gospodarczego, ale... Na takim poziomie, jak obecnie, nie jest ani za mocny, ani za słaby - nieźle służy gospodarce. No i - znów do tego wracam - mam nadzieję, że uda się utrzymać w ryzach relację publicznego długu do PKB.
Najpierw kwestionował pan gospodarczy optymizm rządu, a teraz krzepi nam serca. Pewnie chce pan wpłynąć na nastroje...
- Nie, to osadzenie naszych kłopotów we właściwych proporcjach. Mamy skłonność do rozdzierania szat. Tym razem - jeśli nie wydarzy się coś całkiem nieprzewidzianego - nie ma po temu powodu.
Rozmawiał Jacek Ziarno
Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"
Czytaj raport specjalny serwisu Biznes INTERIA.PL "Świat utknął w kryzysie finansowym"