Ludwik Sobolewski: Pożegnanie z nostalgią [Felieton]
Rzeczy przewidywalne potrafią zaskoczyć, gdy staną się rzeczywistością. I to często znacznie bardziej niż podobne rzeczy nieprzewidywalne lub mało prawdopodobne. Czy tak być powinno? Czy to jest normalne? Zaskakiwać, wydawałoby się, mogą przede wszystkim czarne łabędzie, niespodziewane kataklizmy, niezwykłe zbiegi okoliczności.
Jest normalne i najzupełniej przewidywalne, że ludzie umierają. Gdy jednak to się naprawdę dzieje, towarzyszy temu wstrząs, zaskoczenie lub zdumienie. W pewnych oczywiście przypadkach. I nie mówię o osobach nam bliskich, bo wtedy sprowadzanie uczuć towarzyszących czyjemuś odejściu do bycia zaskoczonym byłoby niedorzeczne. Mam na myśli tych, którzy jakoś rzeźbili nasze życie, mimo że ani my ich nie znaliśmy, ani oni nas.
To może być ktoś taki jak Daniel Kahneman, zmarły niedawno. Lub Jerzy Stuhr. Lub Jean-Paul Belmondo, na którego uroczystość żałobną w 2021 roku przybył Alain Delon. Stąpał z wielkim trudem po bruku dziedzińca przed Hôtel des Invalides. To może być sam Delon. Wiadomość o jego śmierci zastała mnie na lotnisku w Kapsztadzie, na początku długiej drogi powrotnej do Europy.
Było oczywiste, przynajmniej od pogrzebu Belmonda, że jesteśmy świadkami schyłku życia artysty uhonorowanego w 2019 roku w Cannes Złotą Palmą za całokształt twórczości. A jednak jego śmierć wywołuje zdumienie. Przyzwyczajamy się do tego, że niektórzy ludzie po prostu są. Potem kursują te frazesy, że przecież zostaną z nami na zawsze. Jednak jest ogromna różnica między kimś, kto jest nadal wśród żywych, a kimś kto jest już tylko pomnikiem przeszłości.
Sam Delon powiedział coś na ten temat, powstrzymując (chyba bez powodzenia) łzy, na canneńskiej scenie festiwalowej. Lekko parafrazuję: "Kiedyś myślałem, że najtrudniej będzie utrzymać się z tym, co robiłem, na szczycie. Utrzymywałem się przez 62 lata. Dziś wiem, że najtrudniejsze jest - odejść."
Alain Delon stał się pomnikiem za życia dla kilku generacji Francuzów i nie-Francuzów. Jak to pięknie - i celnie - ujął prezydent Macron, Delon "był więcej niż gwiazdą: był francuską pomnikową budowlą ("un monument français")."
Dla mnie zaistniał po raz pierwszy dzięki koleżance z naszej wrocławskiej podstawówki. Interesowała się ona dwoma tematami. Jednym z nich była astronomia. Miała bardzo duży zeszyt, do którego wklejała najrozmaitsze wycinki prasowe o ciałach niebieskich, astronomach, sondach kosmicznych.
Ponieważ koleżanka była obiektem mojej fascynacji (w formie typowej dla chłopaczka z drugiej czy z trzeciej klasy - przynajmniej wówczas miało to sens odróżniający) to ja także założyłem sobie taki astronomiczny album. Koleżanka miała inny zeszyt, poświęcony swojej drugiej namiętności. Coś w rodzaju Instagrama lat siedemdziesiątych. Kolejnego zeszytu nie założyłem. Starałem się, by koleżanka zwróciła uwagę na mnie, a nie na jakiegoś przystojniaka. Przystojniakiem, wypełniającym zawartość drugiego zeszytu, był Alain Delon.
Jak zrozumiałem później, Delon był rzeczywiście - i jest - kimś monumentalnym. Nie jako człowiek, lecz jako konstrukt zbiorowej wyobraźni. W historii świata pełno jest postaci tego rodzaju. Miałbym jednak trudność z wskazaniem takich, które odznaczyły się czymś wybitnym w biznesie, a jednocześnie zżyły się ze współczesnością taktowaną pokoleniami tak bardzo, że ich odejście stało się czymś zdumiewającym. Być może dlatego, że takie osoby nie towarzyszą nam od dzieciństwa. Być może dlatego, że wprawdzie powtarzamy, że biznes to także emocje, ale więcej jest w tym twierdzeniu ornamentyki, niż substancji.
Instynktownie dążymy do tego, by zarabianie pieniędzy było czymś więcej niż zarabianiem pieniędzy, ale...bóstwo Mamony jest nagie. Może dlatego giełdę i parę jeszcze instytucji nowoczesnego kapitalizmu udało się tak dobrze zaszczepić w Polsce, bo korzystały one z romantyczności przełomu ustrojowego i społecznego. I tylko dzięki temu. Reszta to technikalia.
Ale to już koniec. Koniec z tą nostalgią. Zbliża się nowy sezon biznesowo-polityczny. Niech królują zagadnienia bieżące. Co najmniej do pełni księżyca w połowie listopada. Bo jak jest pełnia, rzeczy dzieją się zgoła niesłychane. W tym także te najciekawsze - przewidywalne.
Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.