Ludwik Sobolewski: To nadal jest świat kilku prędkości. Felietony z Afryki
Kolory. Powlekające na samej górze niebo. Nieco niżej rozmalowane na piasku. Potem rozlewające się na równinę uwięzioną pomiędzy wydmami. Przyprószające sterczące drzewa. To wszystko mogłoby z powodzeniem być wizualnym utworem algorytmu sztucznej inteligencji. Pewnie trzeba by maszynie kazać stworzyć obraz, w którym byłoby mnóstwo urody, smutku, przygnębienia. Z użyciem pustyni, nieba, i aby - co najważniejsze - obraz miał w sobie coś nierzeczywistego, był bardziej metaforą niż realistyczną fotografią.
Wyprawy do Afryki, zarówno do tej saharyjskiej, jak i subsaharyjskiej, nadal dają się lubić. Przyjechałem do Sossuvlei po z górą dwudziestu latach od poprzedniego razu. To właśnie tam znajdują się słynne wysokie wydmy, mieniące się kolorami. I niecka z martwymi drzewami liczącymi ponad tysiąc lat. Ponoć było zbyt sucho nawet na to, by uległy dekompozycji po tym jak umarły w braku wody. Sossuvlei i leżące zaraz obok Dead Vlei istnieją naprawdę, nie cyfrowo. Chociaż dziś trudno powiedzieć, co to znaczy "naprawdę".
Miejsce urzekające, a zarazem tak turystyczne, jak mało które w Afryce. Jeszcze bardziej dziś, gdy jeździ się między innymi po to, by zrobić efektowne zdjęcie i pokazać je w mediach społecznościowych. Bez ironii - ulegam tej pokusie notorycznie. Są też sytuacje, w których chęć popisania się swoją obecnością w jakimś miejscu ma zaskakująco pozytywny wymiar. Tak jest w muzeach, które bardzo skorzystały na rewolucji kulturowej napędzanej zmianą technologiczną.
A jak jest z rewolucją wokół Sossuvlei i Dead Vlei? To co jest tam na pewno, to bramy do parku narodowego. Najpierw jedna, a po stu metrach druga. Na pewno jest również jeden sklepik i jedna restauracyjka. Na pewno jest stacja paliw ze sklepem. Zatem, pardon, sklepików są dwa. Jeszcze nieliczne budyneczki tu i ówdzie i dwie fotogeniczne konstrukcje ze zbiornikami na wodę na szczycie. Na pewno nie ma dziesiątek i setek sklepów, sprzedawców, knajp, kawiarni i tego wszystkiego, co jest na świecie normą przy tego rodzaju atrakcjach turystycznych. Co za niezwykłość tkwi nadal w tej Afryce, że tego tam nie ma? I jak piękny może być brak, w miejsce obfitości.
Masowa turystyka nie wszędzie dotarła. A co najmniej nie wszędzie w takim stopniu, by była zdolna dewastować lokalne ekosystemy. A stosunkowo niewielki ruch turystyczny czasem je nawet wspiera. Śpimy nad rzeką Kunene przy wodospadach Epupa. To sama północ Namibii, tuż przy granicy z Angolą. Mówiąc ściśle, granicą jest rzeka. To, że nie ma tu żadnych sklepów, jest bardziej zrozumiałe niż to, że jest ich tak niewiele w okolicach Sossuvlei, bo Epupa Falls to kilkanaście godzin jazdy samochodem z centralnej Namibii.
Wychodząc w południe z obozowiska, by obejrzeć po raz pierwszy wodospady, spostrzegamy domostwo na niewielkim wzgórzu i kobietę piorącą ubrania na tarce. Wiele ubrań. Nawet z odległości kilkudziesięciu metrów widać, jak ciężka to praca. Późnym popołudniem ta sama kobieta przychodzi do naszego obozowiska zapytać, czy podróżujący nie mają jakichś rzeczy do wyprania. Wzruszenie.
Model zwiedzania w grupach organizowanych przez biura podróży nie jest jedyny. Są ludzie podróżujący w pojedynkę. Parami. Rodzinnie. Są grupy przyjacielskie, koleżeńskie. Ci, którzy poznali się w mediach społecznościowych, zwołując się tam do wspólnej podróży. Te wszystkie warianty potem, w terenie, sprawiają inne wrażenie niż grupy obwożone po atrakcjach w ramach pakietu usług turystycznych. To pierwsze jest podróżowaniem, z odpowiednimi dawkami samodzielności, indywidualnej odpowiedzialności i wolności. To drugie jest turystyką czystą, czyli konsumowaniem wystandaryzowanego produktu.
Czyżby ludzie chcieli doznawać przygody, a nie tylko wygody? Zauważyłem, że w gronie moich znajomych są lubiący intensywne przemieszczanie się. A zatem spędzanie wakacji nie "stacjonarnie", lecz według modelu "śpię każdej nocy w innym miejscu." Zdarza się, że proszą mnie o pomoc w opracowaniu planu podróży. To nie jest zadanie najprostsze z możliwych, bo odpowiedzialność wielka. Zmarnowane wakacje to przykra rzecz. A tu trzeba pogodzić kilka zasadniczych celów.
Plan podróży tego typu powinien dać poczucie przeżywania przygody, ale także być realistyczny. To wszystko musi dać się potem, jak mówimy w biznesie, "dowieźć". Tak aby realizacja planu, a zatem podporządkowanie się szeregu koniecznościom, nie zmniejszała przyjemności.
Plan podróży w modelu "śpię każdej nocy (z wyjątkami) w innym miejscu" jakkolwiek ważny, jest zawsze tylko elementem pomocniczym. Jak powiedział Mały Książę, najważniejsze jest to, z kim wybierasz się w podróż. Hmm...Mały Książę chyba tego nie powiedział, ale właśnie TO mógłby powiedzieć, prawda?
Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.