Maciej Szopa, Defence24.pl: Większe pieniądze na obronność - tak, ale dobrze wydane
- Polska zamierza zwiększyć wydatki na obronność, ważniejsze jednak by te pieniądze zostały dobrze wydane. Już wydajemy więcej, ale efekty są niewspółmiernie małe. Powinniśmy kupować rzeczy relatywnie niedrogie, za to w dużych ilościach: granatniki przeciwpancerne, wyrzutnie kierowanych pocisków przeciwpancernych montowane na pojazdach. Ukraińcy pokazali że można je instalować nawet na samochodach terenowych - oraz ręczne wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych. Powinien też przyspieszyć program "Narew" - system obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu - mówi w rozmowie z Interią Maciej Szopa, analityk portalu Defence24.pl.
- W porównaniu z konfliktami z trzech ostatnich dekad ten w Ukrainie to wojna na o wiele większą skalę. Agresor ewidentnie przeliczył się z siłami - takiej pomyłki w ocenie dotąd też nie oglądaliśmy - uważa Maciej Szopa, analityk portalu Defence24.pl.
- Od samego początku wojskowości symboliczny miecz był tańszy od tarczy. Zawsze łatwiej było stworzyć skuteczną broń niż obronę przed nią. Kierowana broń przeciwlotnicza czy przeciwpancerna na większą skalę pojawiła się w latach siedemdziesiątych i od tego czasu się rozwija - staje się mniejsza, lżejsza i coraz tańsza. Na pewno zmniejsza apetyt różnych państw na dokonywanie agresji. Wielorazowa wyrzutnia pocisków produkcji zachodniej to koszt ok. 2 mln zł, pocisk to kilkaset tysięcy złotych. To co może być nią zniszczone jest wielokrotnie droższe - śmigłowiec to 20-30, nawet do 50 mln dolarów. Samolot to także kilkadziesiąt milionów dolarów, dochodzi do tego koszt wyszkolenia pilota szacowany na 10 mln dolarów - mówi rozmówca Interii.
- Koszt nowoczesnego czołgu to kilka milionów dolarów czyli kilkanaście milionów złotych. Czy zatem Polska powinna kupować czołgi Abrams? To decyzja dość kontrowersyjna. Czołgi są dobrej jakości, ale za te same pieniądze moglibyśmy nasycić polską armię bronią przeciwpancerną w stopniu większym niż dysponuje nią armia ukraińska. Oczywiście Abramsy to czołgi zupełnie innej klasy niż te, które dziś płoną na Ukrainie, bardziej odporne na uszkodzenia, wyposażone w systemy aktywnej samoobrony, które wystrzeliwują kontrpociski, mam też nadzieję że w razie potrzeby będą o wiele mądrzej użyte niż oglądamy to na Ukrainie - bardzo łatwo utracić każdy czołg gdy jedzie nierozpoznaną drogą wśród grząskiego terenu - podkreśla Szopa.
- Relatywnie nowy rodzaj masowo używanej broni to drony. Są trudne do wykrycia i zniszczenia przez artylerię przeciwlotniczą. Koszt jednego drona to kilka milionów dolarów. Kiedy Ukraińcy kupowali od Turcji Bayraktary mówiono że nie ma to sensu, dziś jednak widać jak bardzo są one skuteczne. Mówi się nawet że Turcy opracowali "kałasznikowa XXI wieku" - przekonuje ekspert.
- Kupione przez Polskę samoloty F 35 zostały stworzone by współpracować właśnie z dronami jako mobilne centra sterowania rojami dronów. Na razie samoloty załogowe nie zostaną wyparte z pola walki, ale kiedyś się to stanie - dodaje.
- Okręty są w tym konflikcie rzadziej używane. Dziś są one de facto pływającymi wyrzutniami rakiet, które można umieścić w dowolnym miejscu świata bez potrzeby budowy baz na lądzie. I znów jedna rakieta jest czasem w stanie zniszczyć okręt, którego budowa jest bardzo kosztowna. Czy zatem Polska powinna rozbudowywać swoją flotę wojenną? Tak, ale w ograniczonym zakresie, zwłaszcza że okrętom przeciwnika trudniej wpłynąć na Bałtyk niż na Morze Czarne. To co jest planowane - budowa trzech fregat wyposażonych w rakiety - wydaje się optymalna - uważa Maciej Szopa.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
- Posiadane przez Polskę poradzieckie samoloty nie mogą być dostarczone Ukrainie z prostego powodu - część z nich ma już zmienione systemy na zachodnie czyli wyrażane w calach. Ukraińskim pilotom byłoby niesłychanie trudno się do nich przyzwyczaić. Nie zrobiły tego Słowacja, Bułgaria, Rumunia i Węgry. Łatwiejsze byłoby dostarczanie części zamiennych i uzbrojenia - dodaje analityk.
Wojciech Szeląg