Mają, czego chcieli, ale nikomu nie pomogli
Jeśli wierzyć w tezę, że wartość pieniądza odzwierciedla siłę gospodarki, Polska straciła w ciągu ostatnich kilkunastu dni sporo.
To jednak niesmaczny żart. Podobnie, jak mówienie, że Grzegorz Kołodko jest cudotwórcą, bo samym swoim pojawieniem się spowodował osłabienie naszej waluty, podczas gdy rząd Leszka Millera bezskutecznie próbował do tego doprowadzić przez ostatnich kilka miesięcy, w interesie eksporterów oczywiście. Gabinet SLD-PSL-UP nie chciał jednak, wbrew pozorom, komukolwiek pomóc, a jedynie zrzucić winę za całe zło tego świata na Radę Polityki Pieniężnej. Co też się nie udało, bo, jak udowodnił Grzegorz Kołodko, to nie stopy procentowe decydowały o wycenie złotego.
Tymczasem, jak wynika z naszej analizy, wbrew insynuacjom rządu korzyści z osłabienia się polskiej waluty wcale nie są oczywiste eksporterzy się cieszą, importerzy nie. Wszystkim rosną koszty obsługi zadłużenia, drożeje paliwo i gaz. Obywatele tylko tracą oni nie eksportują, za to płacą wyższe raty kredytów, droższy import powoduje wzrost cen, na odbicie popytu wewnętrznego nie ma więc co liczyć, a to bije w nasze firmy. Bilans jest więc negatywny.
To prawda, że w dobie gospodarki otwartej i globalnej eksport jest motorem napędowym wzrostu. Gdyby bowiem wyobrazić sobie kraj, który nie eksportuje, jego gospodarka stałaby w miejscu - produkowanoby tyle, ile zarabiają pracownicy, bez możliwości wzrostu PKB. Eksport powoduje, że gospodarki rosną. Tego wzrostu Polska potrzebuje dziś szczególnie w związku z bijącym kolejne rekordy bezrobociem.
Jeśli jednak polska gospodarka ma być otwarta na świat a innego wyjścia nie ma wraz z eksportem pojawia się import. Jego skutki mogą być zbawienne za granicą kupimy to, czego nie mamy w kraju. Gdy jednak więcej importujemy, niż eksportujemy, powstający deficyt w obrotach bieżących powoduje nierównowagę ekonomiczną, której skutkiem jest spadek wartości krajowej waluty i wzrost inflacji.
Jednak konstatacja, że słaby złoty jest potrzebny dla pobudzenia eksportu, a więc i wzrostu gospodarczego, jest błędna. W krótkim okresie, owszem, może doprowadzić do poprawy przychodów polskich firm, choć i to nie jest pewne, gdyż większość z nich importuje surowce i komponenty, jest więc raczej nieczuła na takie impulsy. Jednak w długim okresie osłabienie złotego musi prowadzić do wzrostu cen, co przełoży się na oczekiwania na podwyżki płac, co z kolei zniweluje wcześniej osiągnięte zyski firm. I znów staniemy w punkcie wyjścia, tyle, że z wyższą inflacją i deficytem na rachunku obrotów bieżących, a więc zdestabilizowaną gospodarką.
Jedyne, co może pomóc eksporterom, to wzrost ich konkurencyjności. Tego zaś nie osiągnie się poprzez ustalanie takiego czy innego kursu waluty. Rola rządu jest tu ograniczona do takiego kreowania warunków funkcjonowania biznesu, by prawno-podatkowe otoczenie nikogo nie krępowało, niczego nie utrudniało, pozwalało inwestować zarobione pieniądze.
Jak wykazaliśmy w "PB" z 1 lipca, powszechnie funkcjonującym systemem w cywilizowanym świecie jest stymulowana gospodarka rynkowa. To zaś znaczy, że rolą rządu jest przede wszystkim promowanie polskich firm poza granicami kraju. Bo, jak słusznie zauważył premier Leszek Miller, nasz kraj nie składa się tylko z rolnictwa. Podobno z tezą tą zgadza się nawet minister rolnictwa. Warto o tym pamiętać, Panie i Panowie urzędnicy, podczas kolejnej eskapady. Choćby i do Chin.