Mamy pracować krócej

Według Konfederacji Pracodawców Polskich - maksymalny tygodniowy czas pracy nie może przekraczać 65 godzin.

Podczas gdy większość parlamentarzystów ze starej Unii Europejskiej opowiada się za socjalnym modelem Wspólnoty, wprowadzając krótszy tygodniowy czas pracy, to przedstawiciele polskiego biznesu i sami pracownicy bronią się przed wprowadzeniem w życie takich rozwiązań.

Poprawki Parlamentu Europejskiego do dyrektywy o czasie pracy znoszą możliwość zawierania indywidualnych porozumień dotyczących możliwości przedłużania czasu pracy ponad 48-godzinny tygodniowy limit (łącznie z godzinami nadliczbowymi). Wliczają także czas dyżurów i gotowości do pracy do czasu pracy. Jednak mimo dobrych intencji, parlamentarne rozwiązania natrafiły na sprzeciw naszych pracodawców, którzy obawiają się zwiększonych kosztów pracy i obniżenia konkurencyjności. Sprzeciwiają się im też pracownicy (m.in. lekarze), ponieważ - jak twierdzą - oznacza to dla nich utratę części zarobków, szczególnie gdy liczba nadgodzin w tygodniu nie będzie mogła być większa niż 8.

Reklama

Co więcej, rozwiązania te, jak twierdzi Konrad Szamański (PIS/UEN) z Intergrupy do spraw Małej i Średniej Przedsiębiorczości w Parlamencie Europejskim, zrujnują budżet państwa. Rozliczanie dyżurów jako czasu pracy będzie miało bardzo negatywne skutki dla wykonywania zawodów lekarza i pielęgniarki. W związku z tym, jak podkreśla Jan Bondar, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia, konieczne będzie utworzenie 15 tys. dodatkowych etatów lekarskich, co zgodnie z szacunkami ma kosztować ponad 750 mln zł. A takich pieniędzy na zwiększanie zatrudnienia w budżecie państwa nie ma. Jednak trzeba będzie dodatkowo rekrutować nie tylko lekarzy. Według szacunków rządu trzeba by zatrudnić także ok. 4300 strażaków, co kosztowałoby nas dodatkowo 200 mln zł rocznie. Konieczne też byłoby zwiększenie liczby funkcjonariuszy innych służb mundurowych, co pociągałoby za sobą dodatkowe koszty.

Już kilka lat temu wdrożyliśmy do naszego prawa bardziej rygorystyczne zasady niż te zapisane w obecnych propozycjach PE. Zgodnie z naszym kodeksem pracy teraz także nie można pracować więcej niż średnio 48 godzin w tygodniu, łącznie z nadgodzinami. Pozwala on wprawdzie na wydłużenie limitów godzin pracy, ale dotyczy to tylko rocznego limitu 150 godzin, z zastrzeżeniem nieprzekraczania średnio 48-godzinnego czasu pracy na tydzień. Pracodawcy są jednak wobec tych regulacji krytyczni. Chcieliby uelastycznienia przepisów.

Według Konfederacji Pracodawców Polskich, należałoby umożliwić stosowanie tzw. klauzuli opt-out, na podstawie której można by wydłużać czas pracy ponad 48-godzinny tygodniowy limit. Opowiada się ona też za przyjęciem zasady, że w przypadku stosowania tej klauzuli maksymalny tygodniowy czas pracy nie może przekraczać 65 godzin. W opinii konfederacji ma to znaczenie szczególnie w przypadku dyżurów pracowniczych. Przyjęcie rozwiązania, zgodnie z którym czas pełnionego dyżuru będzie wliczany do czasu pracy, spowoduje konieczność zatrudnienia bardzo dużej liczby lekarzy oraz pracowników niektórych służb mundurowych. Propozycja PE, zdaniem ekspertów KPP, jest szkodliwa i przyniesie negatywne skutki nie tylko w gospodarce, ale może przyczynić się do całkowitej zapaści polskiej służby zdrowia.

Z taką opinią, co się rzadko zdarza, zgodził się Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. Jego przewodniczący, Krzysztof Bukiel, jest przekonany, że wprowadzenie w życie parlamentarnych propozycji zmian dyrektywy spowodowałoby, że zabrakłoby lekarzy, którzy mogliby pełnić dyżury i trzeba by zatrudnić nowych. - Restrukturyzacja polega na tym, że raczej redukuje się personel medyczny, niż go powiększa - powiedział "GP" przewodniczący związku. Jak dodał, dyżury powinny być wliczane do ogólnego czasu pracy, ale z drugiej strony, w warunkach skrajnego niedofinansowania służby zdrowia, są sposobem na zarabianie. - Pozbawianie takiej możliwości dorabiania będzie stanowić dla lekarzy prawdziwą katastrofę. Trzeba pamiętać, że większość z nich, pracujących w szpitalach czy przychodniach, zarabia 1,5- 2 tys. zł - stwierdził K. Bukiel. Nie zgodziła się z nim Ewa Tomaszewska z Komisji Krajowej NSZZ Solidarność. - Przy tak wysokim bezrobociu, jak w Polsce, trzeba dzielić się pracą. Tymczasem nasi pracodawcy wolą stosować godziny nadliczbowe, niż zatrudnić kolejnego pracownika. Regulacje dyrektywy, mam nadzieję, przyczynią się do powstania nowych miejsc pracy - powiedziała. Wyraziła jednak obawę, że pracodawcy będą zatrudniać pracowników na czarno lub zmuszać ich do świadczenia pracy na podstawie umów cywilnoprawnych albo przechodzenia na działalność gospodarczą.

Izabela Rakowska

Opinia

Bartłomiej Raczkowski, adwokat, partner w kancelarii Sołtysiński, Kawecki & Szlęzak
Mimo że propozycje zmian dyrektywy o czasie pracy nie podobają się polskim pracodawcom, po ich wejściu w życie w proponowanym przez Parlament Europejski kształcie nie będą mogli stosować tylko wybranych regulacji dyrektywy, które uznają za korzystne. Dyrektywa jest bowiem prawem, które obowiązuje wszystkie kraje członkowskie, i wszystkie one muszą wdrożyć do swoich porządków krajowych w określonym terminie zapisane w niej obowiązkowe cele. Wyjątki w tym przedmiocie mogą wynikać tylko z samej dyrektywy. Nie ulega wątpliwości, że dyrektywa zawiera elementy, które mogą jeszcze bardziej niż obecnie usztywnić nasze przepisy o czasie pracy. Dotyczy to m.in. traktowania czasu gotowości do pracy jako normalnego czasu pracy. Taka regulacja może być bardzo kosztowna dla naszych przedsiębiorców.

Gazeta Prawna
Dowiedz się więcej na temat: zdrowie | pracodawcy | czas pracy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »