Michalkiewicz: Pełzający podbój

Spoza drzew nie widać lasu - autor tego przysłowia musiał być bardzo spostrzegawczym i inteligentnym człowiekiem, skoro zrozumiał że do lepszego poznania zjawiska konieczne jest nie tyle zbliżenie, co właśnie dystans. Obserwator ulokowany zbyt blisko przedmiotu swoich badań może wprawdzie dostrzec interesujące szczegóły, ale często kosztem ogarnięcia całości. Niby wie bardzo dużo, ale właściwie nie wie nic.

Odwrotnie, niż Franciszek Maria Arouet, bardziej znany jako Voltaire. Voltaire właściwie nic nie umiał, prawie nic nie czytał, ale w lot chwytał istotę rzeczy i właściwie - wszystko wiedział. To właśnie było charakterystyczne dla myśli francuskiej, która nawet skomplikowane sprawy potrafiła ujmować bardzo prosto, w odróżnieniu np. od filozofii niemieckiej, która nawet proste sprawy potrafiła niezwykle komplikować. Używając naszego przysłowia można by powiedzieć, że myśl francuska ogarniała las, dzięki czemu łatwiej było zrozumieć pojedyncze drzewa. Filozofia niemiecka wolała skupiać się na drzewach. Dlatego mawiano: ce qui n`est pas claire, n`est pas francais (co nie jest jasne, nie jest francuskie). Tak było kiedyś, bo teraz myśl francuska, podobnie zresztą jak myśli innych narodów, uległa bastardyzacji marksizmem, zarówno moskiewskim, jak i europejskim, bardziej znanym pod nazwą politycznej poprawności. Dlatego komentatorzy mają takie trudności ze zdefiniowaniem tego, co właśnie we Francji się dzieje.

Reklama

Gumplowicz i "rasy"

W wieku XIX, kiedy jeszcze panowała swoboda badań naukowych i żadnemu badaczowi nie przyszłoby do głowy, by dostrajać się do jakichś samozwańczych guwernantek ("na film, panie ministrze, obrazili się wachmistrze, na wiersz, panie generale, obrazili się kaprale"), Ludwik Gumplowicz sformułował był teorię wyjaśniającą powstawanie państw. Nazwał ją teorią podboju. Zdaniem Gumplowicza, państwo powstaje w ten sposób, że jedna "rasa" podbija "rasę" drugą i tworzy system instrumentów służących utrwaleniu swego panowania, który właśnie jest "państwem". Zaniepokojonym użyciem określenia "rasa" wyjaśniam, że Gumplowicz określał tym terminem to, co dzisiaj nazywamy wspólnotami etnicznymi. Zresztą sam był pochodzenia żydowskiego, więc nie ma o czym mówić.

W dzisiejszych czasach teoria Gumplowicza jest absolutnie niecenzuralna; gdzieżby tam zresztą ktokolwiek kogokolwiek podbijał. Jeśli nawet państwa utrzymują armie, to są to przecież wyłącznie siły pokojowe, podejmujące skomplikowane zabiegi gwoli utrzymania pokoju. W ten sposób potwierdza się przepowiednia Radia Erewań, że wojny wprawdzie nie będzie, ale za to rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu.

Poza tym te "rasy"... Każdy widzi, że od takich rzeczy lepiej trzymać się z daleka, w spokoju uprawiając "naukę", to znaczy badanie "różnicy między przodkiem a tyłkiem", albo mnożenie opisów "budowy cudnej tronu monarszego; jego poręczy słodkich i nóg sprawiedliwych". Z tego łatwo się doktoryzować i habilitować, podobnie jak za pierwszej komuny np. z centralizmu demokratycznego, którego, jak wiadomo, nigdy nie było, nie ma i nie będzie. W ten sposób tworzy się jałowy obieg zamknięty: jeden z drugiego zżyna, jeden drugiego cytuje, od przypisów - aż się roi, ale odpowiedzi na ważne pytania jak nie było, tak nie ma.

Ryba psuje się od głowy

Zamiast rzetelnej nauki, która wymaga minimum cywilnej odwagi, w Europie zaczęło dominować szamaństwo nie dzięki sile swoich argumentów, tylko dzięki argumentowi stojącej za nim siły możnych protektorów guwernantek. Szamaństwo zaczęło wypierać naukę ze szkół i uniwersytetów, w których namnożyło się rozmaitych "gender studies" i teorii o "równości kultur", okraszonych duraczeniem, zalecanym jeszcze przez Carycę Leonidę: "Na czarne - białe mówić nada / bo to przemawia do Zapada. / Nada ich przekonywać mudro, / że wojna - mir, że chlew - to źródło, / że okupacja - wyzwolenie, / a będą cieszyć się szalenie. / A kiedy zwolna, po troszeczku, / w tej dialektyce się wyćwiczą, / to moją staną się zdobyczą". W rezultacie nie tylko prosty lud zgłupiał od tych mądrości, ale - co gorsza - zgłupieli również przedstawiciele szlachty, czyli tzw. elit. Uwierzyli w propagandę, tworzoną pierwotnie pod kątem potrzeb wojny psychologicznej, której celem było moralne rozbrojenie. W rezultacie przedstawiciele lokalnych władz na przedmieściach francuskich miast i przestraszoną francuską ludność stać dzisiaj tylko na eunuchoidalne "marsze przeciw przemocy".

Wyobrażam sobie, jakich ataków wesołości dostają na taki widok młodzi Senegalczycy, którzy od początku na szkołę kładli tzw. lachę, więc rozumują względnie normalnie. Nawiasem mówiąc, jeszcze w 1980 roku prof. Goldfinger-Kunicki zwrócił uwagę na przyczyny, dla których w wydarzeniach Sierpnia 1980 r. w ogóle nie widać było młodzieży studenckiej, podczas gdy wcześniej to właśnie studenci byli siłą motoryczną wszelkich rewolucji. Zdaniem Profesora (bądź co bądź biologa, a więc nie skażonego szmaństwem) przyczyną nie były wcale wakacje, tylko to, że studenci dłużej od młodych robotników pozostawali pod wpływem instytucji edukacyjnych i w większym stopniu zostali odmóżdżeni.

Wymuszanie haraczu

Tymczasem kolorowi mieszkańcy przedmieść francuskich miast rozumują i reagują bardzo prosto, niczym pies Pawłowa. Jeśli tylko podpalają samochody czy budynki użyteczności publicznej, to zaraz potem rząd i władze lokalne prześcigają się w programach pomocy dla nich, tzn. organizują im "miejsca pracy", albo nawet bez tego pretekstu rozdają im pieniądze, żeby tylko nie podpalali, nie rabowali i nie gwałcili. Skoro zatem za podpalanie, rabowanie i gwałcenie dostaje się pieniądze i sławę w postaci telewizyjnych wywiadów o "problemach", no to dawaj!

Ale przecież za te "miejsca pracy" i na te zasiłki ktoś musi zapracować. Wiadomo kto. Zapracować muszą Francuzi, którzy nie mają przecież żadnych "problemów", więc od nich można wymagać. W ten oto sposób Algierczycy, Marokańczycy i Senegalczycy, posługując się francuskim rządem, dokonują pełzającego podboju francuskiego narodu, zmieniając go systematycznie i stopniowo we własnych niewolników. Istota niewolnictwa polega bowiem na tym że niewolnik musi pracować na swego pana, czy mu się to podoba, czy nie. Ten pełzający podbój jest już do tego stopnia zaawansowany, że niewolnikami Senegalczyków stali się nie tylko Francuzi aktualnie żyjący, ale już ze dwa przyszłe pokolenia. Wskazuje na to rozmiar francuskiego długu publicznego, który przekroczył już tysiąc miliardów euro. Ktoś będzie musiał go spłacać, a z pewnością nie będą to żyjący z socjalu, nadąsani mieszkańcy przedmieść.

Inni szatani...?

Sprawne zarządzanie eskalacją napięcia wystawia chlubne świadectwo organizacyjnym umiejętnościom trzeciej generacji imigrantów, ale zarazem skłania do podejrzeń, że i inni szatani mogli być tu czynni. Kiedy bowiem Francuzi zostaną już obłożeni nowym haraczem na rzecz swoich panów, którzy w ten dowcipny sposób podbili francuskie państwo w myśl teorii Ludwika Gumplowicza, czy nie wzrośnie stopień ich zrozumienia dla interesów Izraela na Bliskim i Środkowym Wschodzie? A zatem, czy to CIA czy przypadek, ale być może zapoczątkuje to proces przebudzenia świadomości, sprzyjający otrząśnięciu się z szamaństwa. We Włoszech np. tubylcy demonstrowali pod hasłem "wszyscy jesteśmy syjonistami". Syjonistami - a więc - nacjonalistami, bo syjonizm jest doktryną nacjonalistyczną. Skoro zatem dla jednych narodów nacjonalizm jest dobry, to dlaczego miałby być niedobry dla innych? Takie przebudzenie mogłoby oznaczać początek rekonkwisty własnych państw, wyzwalania ich spod panowania podbójczej "rasy". Nie tylko zresztą we Francji.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: podbój | francuzi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »