Michalkiewicz: Popychanie rzeki

"Odbyły się w kraju tysiące odczytów, Powstało sto fabryk "ersatz-dynamitów" i "Explosivstoffverteilungszentrale"; "Begeisterung" - prima! I władza w zapale, W czerwone, odświętne przybrana kokardki, Ludności dynamit dawała na kartki (Przy każdej karteczce był plan demonstracji)" - tak w 1917 roku wyobrażał sobie Julian Tuwim "Rewolucję w Niemczech", którą opisał w wierszu pod tym właśnie tytułem.

Nie minęło nawet sto lat i ta poetycka wizja urzędowo dozwolonej rewolucji stała się elementem codziennej rzeczywistości Eurosojuza. Mogliśmy się o tym łatwo przekonać, oglądając demonstrację cukrowników 18 lipca w Brukseli, na którą Międzynarodowa Konfederacja Plantatorów Buraka Cukrowego, czyli rodzaj pozarządowej "Explosivstoffverteilungszentrale" wysłała aż 5 tysięcy osób z różnych krajów, między innymi - z Polski. Jeśli wierzyć telewizyjnym przekazom - Begeisterung - prima!

Któż by się zresztą nie entuzjazmował, gdyby rząd, za pośrednictwem pozarządowej organizacji, wynajął go w charakterze demonstranta aż do Brukseli, gdzie zgodnie z surowymi przepisami kodeksu pracy, przysługują specjalne diety, nie mówiąc już o "rozłąkowym" i dodatkiem za pracę w warunkach niebezpiecznych, bo jużci - demonstracja, to jednak demonstracja.

Reklama

A chodzi o to, by nie dopuścić do zredukowania w ciągu 2 lat "minimalnej" ceny cukru o 39 procent i buraków cukrowych - o 42,6 procenta, jak proponuje ludowy komisarz ds. rolnictwa Eurosojuza Marianna Fisher Boel. Pani Marianna pragnie zmniejszyć trochę tę "minimalną" cenę, bo nie da się ukryć - różnica między ceną cukru w Eurosojuzie i na rynku światowym jest już rażąco duża: 635 euro za tonę w Eurosojuzie, wobec 170 euro za tonę na świecie.

Po co jest gospodarka?

Warto zadać sobie od czasu do czasu to proste pytanie, ponieważ rozmaite lobbies producentów różnych towarów wydają ogromne sumy na propagandę mającą przekonać nas, że gospodarka jest po to, by dymiły kominy, by kręciły się koła, by ludzie chodzili do pracy, a urzędnicy - urzędowali, a nie po to, by konsumenci mieli pod dostatkiem tanich towarów i usług. A przecież kominy, dajmy na to, elektrowni dymią dlatego, że wytwarzany jest tam prąd, dzięki któremu większości prac nie trzeba już wykonywać ręcznie, dzięki któremu nie trzeba siedzieć po ciemku, dzięki któremu można wygrzewać się w czasie chłodu, a ochładzać w czasie upałów, dzięki któremu można konserwować żywność, a wreszcie - korzystać z telefonu, radia, telewizji i internetu.

Gdyby nie te korzyści z prądu, można by wygasić ogień pod kotłami. Krótko mówiąc, gospodarka jest dla konsumpcji. Gdyby było inaczej, produkowano by np. chleb z cementu, bo przecież i przy tym trzeba by się napracować. O ile mi jednak wiadomo, nie robią tego nawet najbardziej zaangażowani lobbyści, co pośrednio wskazuje, że i oni też wiedzą, iż gospodarka jest dla konsumpcji. Skoro jednak gospodarka jest dla konsumpcji, to znaczy, że jej stan powinniśmy oceniać według tego, czy konsumpcja rośnie, czy maleje. Od tej zasady bywają, rzecz prosta, wyjątki, a właściwie jeden wyjątek. Niekiedy ograniczamy konsumpcję, by zaoszczędzone w ten sposób środki zainwestować. Po co inwestujemy? A po cóż by, jak nie w celu zwiększenia konsumpcji w przyszłości? Jak widać, ten wyjątek tylko potwierdza regułę.

Co widać i czego nie widać

Tymczasem Eurosojuz funkcjonuje według zupełnie odwrotnej zasady, jakby gospodarka była dla produkcji. Jakże inaczej wytłumaczyć sytuację, w której cena tony cukru jest prawie czterokrotnie wyższa, niż na rynkach światowych? Jest tak dlatego, że skorumpowani politycy postanowili udawać, że popychają rzekę i że jeśli ona płynie, to tylko dzięki temu popychaniu, a nie grawitacji. Nieźle sobie z tego udawania żyją, obsadzając rozmaite "ministerstwa rolnictwa", czy jeszcze lepiej - ludowe komisariaty, a żeby móc kontynuować ten dobry fart - wchodzą w zmowę z producentami.

Czymże jest bowiem ustalenie "minimalnej" ceny? Ano zmową polityków z producentami, na zmuszenie konsumentów do płacenia tych "minimalnych" cen za jakiś towar, czy towary. Gwarancji podtrzymania tej zmowy służą zaporowe cła, będące podatkiem nałożonym na krajowego konsumenta, który próbowałby to przełamać. Oczywiście politycy i lobbyści są na tyle sprytni, że szczerze tego nie mówią. Oni mówią o potrzebie "chronienia" krajowego rynku, w tym przypadku - rynku cukru, co ma być rzekomo korzystne dla nas wszystkich. Jest to oczywisty nonsens już na pierwszy rzut oka, bo jakże może być dla mnie korzystne zmuszanie mnie do płacenia za cukier czterokrotnie więcej, niż musiałbym zapłacić, gdyby tej "ochrony" nie było?

Ale nasi filuci i to też mają obcykane. - To prawda - powiadają - w jednostkowym wymiarze nie jest to może korzystne, ale za to jest korzystne w wymiarze globalnym, w skali całej gospodarki. Ale i ten wykręt nie wytrzymuje krytyki. Jeżeli muszę płacić cztery razy więcej za cukier, to nie mam już pieniędzy, żeby kupić jeszcze buty, książkę, czy rower. Oznacza to, że jedynym skutkiem mistyfikacji z popychaniem rzeki jest zahamowanie dopływu pieniędzy do branż, które z jakichś powodów nie są faworyzowane przez polityków, a więc do zakłócenia zrównoważonego rozwoju całej gospodarki, co jest oczywiście szkodliwe dla wszystkich.

Problem polega tylko na tym, że wspieranie faworyzowanej gałęzi widać gołym okiem, dzięki czemu każdy dureń potrafi te rzekome dobrodziejstwa zauważyć, natomiast drenażu innych dziedzin gospodarki już nie widać, a w każdym razie - nie widać na pierwszy rzut oka, wskutek czego bardzo wielu durniów myśli, że nic złego się nie dzieje. Gdyby tylko tak myśleli, to jeszcze pół biedy. Cała bieda w tym, że tak myślą - i tak głosują. Dopiero potem okazuje się, że coś nam te branże podupadają, ale wtedy nasi filuci nic się nie martwią, tylko zaczynają popychać rzekę w innym miejscu.

Co przystoi nam czynić?

No dobrze, ale zwolennicy popychania rzeki powiadają, że jeśli by otworzyć rynek Eurosojuza dla zewnętrznego cukru, to tutejsi cukrownicy zostaliby z cukrem w magazynach, bo nikt by nie chciał go kupić. To akurat święta prawda i dodatkowy dowód, że konsumenci w Eurosojuzie są niewolnikami polityków i lobbystów. Niezależnie jednak od tego, katastrofa na rynku cukrowym musiałaby jakoś odbić się na innych gałęziach gospodarki, która przecież jest systemem naczyń połączonych. Najprostszą odpowiedzią jest obstawienie się zaporowymi cłami, a dla spokoju sumienia - organizowanie "charytatywnych" koncertów na rzecz Afryki, od których sam Pan Bóg Wszechmogący musi dostawać odruchów wymiotnych.

Ale skutkiem tej rzekomo najprostszej kuracji jest narastanie i zaostrzanie się objawów choroby. Dlatego zamiast metod szamańskich, trzeba działać na przyczyny, a więc zacząć od odpowiedzi na pytanie: dlaczego cukier w Eurosojuzie jest czterokrotnie droższy od cukru na rynkach światowych? Najprostsza odpowiedź brzmi, że dlatego, iż ogólny poziom cen w Eurosojuzie też jest proporcjonalnie wyższy. A dlaczego jest wyższy i stale rośnie? Czy aby nie dlatego, że wobec konieczności popychania rzeki raz w tym, a raz w innym miejscu koszty funkcjonowania państw Eurosojuza gwałtownie rosną? Dodatkowo, wyższym cenom sprzyja system podatkowy, w którym coraz większą funkcję fiskalną przejmują podatki pośrednie: VAT i akcyza, wyrażone w procentach ceny towaru.

Jeżeli zatem chcemy uniknąć ryzyka katastrofy w razie otwarcia rynku na tanie towary, to powinniśmy obniżać koszty funkcjonowania państwa, choćby poprzez położenie kresu popychaniu rzeki, które w przypadku Polski pochłania aż POŁOWĘ finansów publicznych, kontrolowanych przez fundusze celowe i agencje pozabudżetowe. Wskazane byłoby również zreformowanie systemu podatkowego, poprzez usunięcie zeń mechanizmów zachęcających rząd do sprzyjania wzrostowi cen. Niestety, nasi dygnitarze ani myślą nawet spoglądać w tym kierunku. Pan minister Pilarczyk powiedział, że Polska nie zgodzi się na redukcję ceny cukru. No pewnie! Czyż nie przyjemniej popychać rzekę?

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: cukier | gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »