Miedwiediew przewiduje ponowny kryzys gazowy na Ukrainie

Rosyjski premier Miedwiediew przewiduje ponowny wybuch gazowego kryzysu na Ukrainie już jesienią.

Rosyjski premier Dmitrij Miedwiediew wyraził w środę opinię, że Ukrainę czeka jesienią "kryzys gazowy na pełną skalę", jeśli nie rozwiąże sporu z Rosją w sprawie ceny i dostaw gazu.

"Ukraina nie płaci za gaz. (Jej) zadłużenie jest ogromne. Biorą gaz ze zbiorników podziemnych. Pod jesień będzie kryzys gazowy na pełną skalę" - napisał Miedwiediew w jednym ze swych opublikowanych w środę na Facebooku "pięciu krótkich komentarzy w sprawie sytuacji na Ukrainie".

W ubiegły piątek prezes Gazpromu Aleksiej Miller oświadczył, że ten rosyjski potentat gazowniczy "obecnie nie ma tematu do kontynuowania rozmów z Ukrainą". "Najpierw powinna ona uregulować dług" - podkreślił.

Reklama

16 czerwca Gazprom po załamaniu się rozmów z ukraińskim Naftohazem i komisarzem Unii Europejskiej ds. energii Guentherem Oettingerem przerwał dostawy gazu na Ukrainę, uzasadniając to nieuregulowaniem w terminie przez stronę ukraińską długów za odebrany surowiec. Gazprom podaje, że łączne zadłużenie Ukrainy za dostarczony gaz wynosi 4,458 mld dolarów.

Kością niezgody jest cena gazu - Gazprom domaga się od Naftohazu 385 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Przed załamaniem się rozmów strona ukraińska sygnalizowała, że może zgodzić się na 326 dolarów. Obie strony odwołały się do sądu arbitrażowego w Sztokholmie. Na razie utrzymany jest tranzyt gazu z Rosji przez terytorium Ukrainy do państw UE.

W lipcu Gazprom planuje przerwę w dostawach gazociągiem Jamał - Europa, przez Białoruś i Polskę. Zdaniem ekspertów, Rosja jako eksporter znalazła się w dość niebezpiecznej sytuacji, podobnie jak importerzy z krajów Unii Europejskiej . Konflikt gazowy z Ukrainą nie gwarantuje stabilności tranzytu.

_ _ _ _ _ _ _

Wprowadzanie przez Rosję embarga na sprowadzane do niej produkty - to wojny handlowe wypowiadane krajom, z którymi Moskwa ma złe stosunki polityczne; efekt tych "kontrsankcji" wobec krajów zachodnich jest niewielki - uważają eksperci, z którymi rozmawiała PAP.

Najnowszą odsłoną problemów w relacjach handlowych Polski z Rosją jest komunikat Federalnej Służby Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego dot. polskich jaj. Rossielchoznadzor - jak poinformowała w środę agencja ITAR-TASS - twierdzi, że wykryła, iż jedna z firm w Polsce wysyłała do Rosji kanadyjskie kurze jaja wylęgowe i pisklęta jako polskie. Rosjanie planują przeprowadzenie specjalnych kontroli i zapowiadają "poważne decyzje".

Restrykcje - poza Polską - nakładane są też na inne państwa. W ostatnim czasie Służba Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego zakazała importu żywych świń z Kanady, Meksyku, RPA, Korei Południowej i Japonii, a także USA. Uzasadnieniem jest obawa przed epidemiczną biegunką świń. W przypadku Polski zakaz dot. eksportu wieprzowiny wynika z wykrycia na terytorium Polski przypadków afrykańskiego pomoru świń (ASF) u dzików. Rosjanie nie zdecydowali się jednak na wprowadzenie embarga np. w stosunku do Białorusi, na której terytorium również występuje ASF i to u świń, a nie dzików, jak u nas.

"Ja akurat bezpośrednio nie wiążę (działań Rosji w stosunku do Polski - PAP) z Ukrainą, ja raczej wiążę to z tzw. przykrym sąsiedztwem, bo my od lat mamy z Rosją złe, albo nieszczególne kontakty polityczne. Proszę popatrzyć, ile tych wojen już było, jak nie o wołowinę, to o wieprzowinę, jak nie o wieprzowinę, to o produkty roślinne, to o owoce, to o warzywa, zawsze o coś. Wiadomo, że jak komuś trzeba przyłożyć, to kij się zawsze znajdzie, także w stosunkach handlowych" - powiedziała PAP prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz ze Szkoły Głównej Handlowej.

Jej zdaniem nasilenie się restrykcji wynikających oficjalnie z powodów sanitarnych związane jest z przystąpieniem Rosji do WTO. "Rosja jest członkiem Światowej Organizacji Handlu i nie może po prostu zamknąć dostępu do rynku, zwłaszcza z przyczyn politycznych, za to zawsze może zamknąć rynek z powodu zagrożenia dla bezpieczeństwa życia lub zdrowia konsumentów" - zaznaczyła Duczkowska-Małysz.

Rosja przystąpiła do Światowej Organizacji Handlu w 2012 r. po wieloletnich zabiegach i negocjacjach w tej sprawie. Moskwa liczyła, że podobnie jak w przypadku Chin, również u niej nastąpi napływ wielkich inwestycji. Państwa będące członkami WTO muszą jednak przestrzegać wielostronnych norm i zobowiązań, a w przypadku konfliktu poddać się kontroli i egzekwowaniu przepisów. Problem w tym, że postępowanie przed WTO trwa dość długo.

"To nie jest tak, że za tydzień będzie odpowiedź WTO na skargę. Są odpowiednie procedury, jedna strona musi zapytać, druga dać odpowiedź, to zawsze bardzo długo trwa" - zaznaczyła profesor.

Jej zdaniem właśnie dlatego przynależność do Organizacji nie przeszkadza Rosji we wszczynaniu wojen handlowych, które są skuteczne, a jednocześnie trudne do udowodnienia. "Generalna tendencja jest taka: im gorzej się mamy politycznie z jakimś krajem, tym większe niebezpieczeństwo wszczęcia wojny handlowej, a ponieważ nie można jej wszcząć oficjalnie, to robi się to nieoficjalnie innymi metodami. Niewykluczone, że tu mamy do czynienia z taką sytuacją" - uważa Duczkowska-Małysz.

Wtóruje jej dr Kazimierz Wóycicki ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, który zauważył, że polski eksport do Rosji jest stosunkowo niewielki. Z danych ministerstwa gospodarki wynika, że ogółem stanowi on 5,3 proc. naszego eksportu za granicę.

"Rosyjskie w cudzysłowie kontrsankcje wynikają przede wszystkich z powodów politycznych, natomiast mają stosunkowo małe znaczenie gospodarcze" - powiedział PAP Wóycicki. Jego zdaniem embarga mogą być bolesne, jednak dla niewielkiej grupy rolników, czy producentów.

Zaznaczył, że rynek rosyjski jest mało atrakcyjny, ponieważ wysyłamy tam często produkty nieprzetworzone. Na przykładzie jabłek zauważył, że nasi producenci, zamiast sprzedawać owoce, mogą je przerabiać np. na cydr i w ten sposób zarabiać jeszcze więcej.

"Handlowanie z kimś niedorozwiniętym gospodarczo, a takim krajem jest Rosja, nie jest dla całej gospodarki korzystne" - skonstatował Wóycicki. Jak dodał to kraje zachodnie mogą raczej wpływać na Rosję poprzez ograniczenie importu ropy i gazu, bo poza tymi surowcami tamtejsza gospodarka nie ma wiele do zaoferowania innym państwom.

PAP

_ _ _ _ -

Bruksela uspokaja, że nie widzi zakłóceń w tranzycie rosyjskiego gazu do Europy. Komisja Europejska została poproszona o odniesienie się do ostatniej wypowiedzi premiera Rosji na temat sytuacji na Ukrainie. W tekście opublikowanym na jednym z portali społecznościowych Dmitrij Miedwiediew napisał, że "jesienią nastąpi poważny kryzys gazowy", bo Ukraina nie płaci za gaz. W czwartek minął kolejny termin, jaki Rosja dała Ukrainie na spłatę długu.

Rzeczniczka Komisji ds. energii Sabine Berger nie chciała komentować wypowiedzi rosyjskiego premiera, ale zapewniła, że Komisja nie widzi na razie problemów w dostawach. "Obecnie tranzyt gazu z Rosji przez Ukrainę do Europy jest normalny. Jesteśmy w kontakcie z obiema stronami" - powiedziała rzeczniczka. Przypomniała, że w zeszłym tygodniu ukraiński minister Jurij Prodan zaproponował, aby grupa unijnych ekspertów monitorowała tranzyt gazu, by na tej podstawie móc walczyć z tego typu zarzutami. "Oczekujemy, że Ukraina, będzie dopełniała swoich zobowiązań dotyczących dostaw do Europy, władze Ukrainy zapewniły, że tak będą robić i nie mamy żadnych informacji, które by wskazywały, że jest inaczej" - dodała Berger.

Komisja zapewnia, że jest gotowa do kolejnej rundy negocjacji, które umożliwiłyby zakończenie sporu gazowego między Moskwą a Kijowem. Ostatnie trójstronne spotkanie w tej sprawie nie przyniosło rezultatów. Do środy dług Ukrainy wynosił około 4,5 miliarda dolarów. Od dziś należność przekracza 5 miliardów dolarów.

IAR

Ukraiński Naftohaz liczy, że uda się Ukrainie przetrwać zimę bez rosyjskiego gazu. Warunkiem jest jednak ograniczenie zużycia o około 20 procent.

To reakcja ukraińskiego monopolisty w handlu gazem na decyzje, które zapadły w Radzie Najwyższej. Parlament przyjął w pierwszym czytaniu ustawę, która wprowadza zmiany w funkcjonowaniu operatora sieci gazociągów Naftohazu.

Sektor energetyczny ma działać zgodnie z ustawodawstwem Unii Europejskiej. Sieć gazociągów ma kontrolować specjalnie utworzony operator, w którym państwo ma mieć co najmniej 51% udziałów. Pozostałe mogą należeć do firm działających na terenie Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Może także powstać nowy operator, który będzie zajmował się tylko podziemnymi zbiornikami gazu. Jego struktura własności ma opierać się na tych samych zasadach, co operatora sieci gazociągowej.

Deputowani przyjęli też w pierwszym czytaniu ustawę pozwalającą rządowi na wprowadzanie stanu nadzwyczajnego w sektorze energetycznym w przypadku wstrzymania bądź znacznego ograniczenia dostaw surowców. Władze będą miały prawo zmusić prywatne przedsiębiorstwa do sprzedaży ropy lub gazu, a ciepłownie będą mogły być zmuszane do ograniczenia swojej działalności.

IAR

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

PAP/IAR
Dowiedz się więcej na temat: Rosja | Ukraina | embargo na żywność | ceny gazu | embargo | Gazprom
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »