Model doskonałej spekulacji wolnorynkowej
Na naszych oczach rodzi się w Polsce nowy nurt myśli ekonomicznej. W miarę bowiem jak słabnie siła oddziaływania głównego twórcy polskiej odmiany neoliberalizmu, profesora L. Balcerowicza, zwłaszcza po oświadczeniu premiera D. Tuska, że porzuca swój (czyli ich wspólny) młodzieńczy "liberalizm" i po opublikowaniu artykułu D. Zdorta pod znamiennym tytułem "Fałszywy mit profesora Balcerowicza" ("Rzeczpospolita", 04.04.2011), musiało nadejść szybkie wsparcie. Udzielił go profesor Stanisław Gomułka kreśląc zręby metodologiczne zracjonalizowania procesów spekulacji rynkowej.
Można by sądzić, że spekulanci dokuczyli najbardziej polskim konsumentom cukru i benzyny, którzy muszą płacić ceny wyższe niż Niemcy, a przecież oni też podlegają działaniom międzynarodowych spekulantów. Niestety, zasięg tego zjawiska jest znacznie szerszy i groźniejszy. Na temat rozległych i dokuczliwych dla całej gospodarki narodowej skutków spekulacji skarżyli się bowiem szefowie wielu rządów oraz organizacji międzyrządowych. Byli wśród nich nie tylko prezydenci państw wpędzonych w pobliże bankructwa wskutek nadmiernych długów podkręcanych przez międzynarodowych spekulantów, ale nawet sam B.Obama, narzekający na bańkę spekulacyjną na amerykańskim rynku nieruchomości.
Gdy przed kryzysem światowa cena ropy zbliżyła się do 150 dolarów za baryłkę, Szef OPEC-u stwierdził, że działo się to wbrew woli tej organizacji i stanowiło wynik działań spekulacyjnych niektórych największych banków amerykańskich na światowym rynku ropy. Prezydent N. Sarkozy wyraził chyba najdobitniej chęć stanowczego zwalczania spekulacji i zachęcał do skoordynowanych w skali międzynarodowej wysiłków w pokonywaniu tego zjawiska. Na tym tle widać, jak doniosłych zagadnień dotyczą propozycje modelowe S.Gomułki, przedstawione w formie wywiadu telewizyjnego (w dniu 7 kwietnia br. dla Superstacji), zaprzeczające potrzebie zwalczania spekulacji, lecz postulujące jej "obłaskawienie".
Wywiad przeprowadzała dziennikarka, deklarująca się jako liberał, wprawdzie - jak sama stwierdziła - nie mająca wiedzy ekonomicznej, lecz ucząca się i zachwycona profesorem Balcerowiczem.
Najpierw była obopólna zgoda co do strasznie niskiego poziomu ekonomicznej wiedzy Polaków. Potem padło pytanie, kto to jest spekulant i dlaczego to określenie bez potrzeby brzydko dźwięczy? Gomułka pospieszył z informacją, że ma znajomego, wielkiego spekulanta, który swego czasu dokonał ataku na brytyjskiego funta i wyprowadził na swoje konto miliard dolarów. Dodał też, że Brytyjczycy tego spekulanta lubią i nie mają pretensji o ten miliard. Wysunął też przypuszczenie, że Polacy na obecnym poziomie swego rozwoju nie mogliby przyjąć takiej postawy, lecz kiedyś i oni nabiorą zwyczajów umożliwiających traktowanie wielkiego spekulanta w sposób cywilizowany.
Mamy więc już podstawowe przesłanie: społeczeństwa powinny wyzbyć się wrogości wobec spekulantów i spojrzeć samokrytycznie na swoją dotychczasową bezradność w sprawie zapewnienia takich warunków spekulantom, aby ich działania były pozbawione patologicznych cech, które rzeczywiście w praktyce występują.
Zdaniem Gomułki, najważniejszy pozytywny wpływ spekulantów polega na tym, że oni "ciągną cenę". Domyślamy się, że w ten sposób zapewniają giełdzie dynamikę w formie hossy. Powtórzył to określenie o ciągnięciu, mając na myśli grę na zwyżkę kursu i stwierdził, że to spekulanci tworzą rynek. Wprawdzie nie skomentował roli całego tłumu zwykłych graczy, lecz można przypuszczać, że w jego koncepcji, tak jak i w istniejącej praktyce, ich rolą jest "załapywanie się na bąble" i dostarczanie spekulantom kontrolującym kursy możliwości drenowania ich zasobów pieniężnych.
Zwykli gracze stanowią więc także czynnik rynkotwórczy, ale "ogrywany". Aby jednak spekulanci mogli napełnić swoje worki, muszą nie tylko "ciągnąć cenę w górę", lecz także "zepchnąć cenę w dół". Następuje to po przecięciu bąbli. Operacja ta umożliwia zbieranie plonów przez głównych spekulantów, czyli drenowanie kieszeni zwykłych graczy, w tym funduszy emerytalnych. Po wejściu w bessę spekulanci mogą znów rozpocząć tworzenie bąbli. Faza przecinania bąbli i zbierania plonów ze spekulacji pozostała jednak na uboczu koncepcji Gomułki.
Wyjaśnił on natomiast, że niezbędna jest konkurencja, która może być osiągnięta wtedy, gdy na danym rynku nie będzie działał jeden spekulant, mający warunki do tego, aby być monopolem, lecz większa liczba spekulantów, umożliwiająca konkurowanie ich między sobą. W tym momencie znamy już pierwszy człon modelu spekulacji doskonałej, a mianowicie warunki do występowania "konkurencji spekulacyjnej".
Chodziłoby więc o to, aby np. na danej giełdzie papierów wartościowych nie pojawiały się tylko pojedyncze bąble, tzn. na niewiele rodzajów akcji, lecz aby było ich dużo. Taki rezultat może w praktyce już występować chyba na każdej giełdzie. Tym co można byłoby uznać za nowy postulat, to propozycja, aby kurs danego rodzaju akcji, wobec której jest tworzona operacja typu bąbla, był kontrolowany nie przez jednego spekulanta, lecz przynajmniej dwu lub więcej, aby mogli ze sobą konkurować. Autor koncepcji nie wchodził jednak w takie szczegóły.
Drugim, oprócz "konkurencji spekulacyjnej", członem komentowanego modelu było wydzielenie części dochodu ze spekulacji na cele charytatywne. Autor pomysłu podkreślał, że na Zachodzie takie postępowanie potentatów finansowych, w tym także jego znajomego, który dokonał ataku na funta brytyjskiego, należy do codzienności.
Zaproponował też, aby i w Polsce takie przedsięwzięcia były realizowane. Ze strony Pani Redaktorki padło pytanie, w jaki sposób potentaci mogliby uzyskać od państwa refundację tych wydatków? Gomułka stwierdził, że takie wydatki nie powinny być refundowane. Przecież w biznesie pieniądze się zarabia nie po to, aby je rozdawać - upierała się pryncypialnie Pani Redaktor, lecz jej rozmówca nie zmienił zdania.
Można więc sądzić, iż uznał za niezbędne podparcie swego modelu elementem zaczerpniętym z idei solidaryzmu społecznego, aby "uszlachetnić" swą koncepcję spekulacji w celu zwiększenia jej atrakcyjności dla społeczeństwa. Wydaje się, że w warunkach względnego spokoju społecznego element ten może łagodzić nastroje, lecz w przypadku pojawienia się dążeń do zmiany proporcji podziału dochodu między kapitał i pracę, jako czynniki produkcji, jego oddziaływanie może okazać się zupełnie bez znaczenia.
Jeszcze w jednym przypadku Gomułka nie dał się wciągnąć w prowokacyjną pułapkę skrajnego neoliberalizmu typu Balcerowicza, zastawioną przez jego zwolenniczkę. Oczekiwała ona pozytywnej reakcji na stwierdzenie, że w praktyce wciąż mamy ustrój mieszany, tj. kapitalizm z elementami komunizmu. To drugie określenie rozumiała po prostu jako odzwierciedlenie tego, że - pomimo deklarowanego "liberalizmu" - państwo wtrąca się do gospodarki i psuje nasz kapitalizm. Odrzucając proponowaną walkę z "komunizmem", Gomułka podkreślił jedynie potrzebę kontynuowania reformy ustrojowej w zakresie dalszej prywatyzacji, pewnie z trafnym założeniem, iż utworzy to szersze pole do działalności wielkich spekulantów.
W konkluzji chciałbym stwierdzić, iż nadzieje profesora Gomułki na pozytywne efekty wdrożenia jego modelu wydają się płonne. Powiększanie grup spekulantów jako sposób na obniżenie ich destrukcyjnego oddziaływania na samoregulację rynku może zadziałać z odwrotnym skutkiem.
Zwiększona konkurencja o łupy spekulacyjne może bowiem czynić jeszcze większe szkody zwykłym uczestnikom rynku. Swego czasu proponowałem usunięcie szkodliwych spekulacji z giełd przez rozszerzenie ustawodawstwa antymonopolowego na rynki finansowe ("Deformacje giełdowe", "Rzeczpospolita" 04.05.2009). Obecnie sądzę, iż utrzymując nadal udział banków w giełdach papierów wartościowych jako emitentów akcji, należałoby jednak ograniczyć ich prawa do handlowania cudzymi akcjami.
Banki mają bowiem uprzywilejowaną pozycję podmiotów uprawnionych do emitowania pieniądza kredytowego, podczas gdy pozostali uczestnicy takich uprawnień nie mają. Wykorzystywanie tego przywileju przez banki w celu robienia spekulacyjnych interesów wprowadza spotęgowane zagrożenie dla samoregulacji rynków finansowych i surowcowych oraz stabilności całej gospodarki światowej.
Marian Guzek
Autor jest profesorem ekonomii Uczelni Łazarskiego w Warszawie, wykłada międzynarodowe stosunki gospodarcze i polityczne