Nadchodzi test "Muru Chińskiego"

Problem Chin polega na tym, że pozostawione same sobie nie mają szans na uniknięcie mocnego spowolnienia, ponieważ w strukturze PKB eksport miał w 2006 r. ponadczterdziestoprocentowy udział.

Nowy rok według chińskiego kalendarza rozpoczął się 26 stycznia 2009 i po Roku Szczura będzie Rokiem Brązowej Krowy. Krowa, a dokładniej bawół, jest jednym z dwunastu zodiakalnych zwierząt, które co roku przyjmują płeć (żeńską lub męską, czyli yin lub yang) oraz kolor, który jest pochodną jednego z pięciu żywiołów. W 2009 roku tym żywiołem będzie Ziemia będąca bardzo silnym elementem. Aby ją poruszyć potrzeba wiele siły i energii, co oznacza, że trudno będzie o nowe możliwości, dlatego trzeba wykorzystywać każdą nadarzającą się szansę. Ziemia kojarzy się również z gruntami i nieruchomościami, dlatego inwestorzy powinni rozważyć przeniesienie kapitału z giełdy i zakup fizycznych aktywów (działka, mieszkanie) lub innych stabilnych instrumentów finansowych nie wiążących się z ryzykiem.

Reklama

Chiński Nowy Rok czy również Święto Wiosny - najważniejsze chińskie święto. Miliony Chińczyków wracają wówczas do domu, by spędzić ten czas z dawno nie widzianą rodziną, lub ruszają w podróż po Chinach i świecie, jest to bowiem okres najdłuższych dla Chińczyków wakacji. Ze względu na pogarszającą się kondycję gospodarki w tym roku powroty do domów będą jednak w większej mierze koniecznością niż dobrowolnym wyborem pracowników, którzy w ostatnich latach masowo migrowali z wiejskich prowincji do miast.

Upadek teorii

Najświeższe dane makroekonomiczne z Chin bezwzględnie przekreślają ostatnie argumenty zwolenników teorii odłączania (z ang. decoupling theory), według której gospodarki wschodzące dojrzały do uniezależnienia się od starych potęg ekonomicznych takich jak USA, Unia Europejska czy Japonia. Po kilkunastu latach rozwoju gospodarki w dwucyfrowym tempie Chiny urosły do miana równorzędnego partnera, z którym nie sposób się nie liczyć, lecz odradzający się protekcjonizm i chęć ratowania lokalnych fabryk od bankructwa mogą spowodować, że zamiast roli stabilizatora Chiny doprowadzą do pogłębienia zapaści globalnej wymiany towarowej. Według danych Banku Światowego dobra i usługi eksportowane przez kraje zaliczane do grona rynków wschodzących generowały około 35 proc. światowego PKB, a sam eksport z tych krajów przeznaczony na dojrzałe rynki stanowił w 2007 r. jedną piątą globalnego PKB.

Wiemy już jak drastycznie konsumpcję ograniczyły amerykańskie i europejskie gospodarstwa i firmy. Nietrudno przewidzieć, jaka będzie reakcja państw utrzymujących się z zaopatrywania zachodnich konsumentów w produkty.

Eksport Tajwanu spadł w 2008 r. o 42 proc., Korei Południowej o ok. 20 proc., a gospodarka Singapuru skurczyła się w ostatnim kwartale ubiegłego roku aż o 12,5 proc. r/r. Przez pięć lat do 2007 r. średnie tempo wzrostu PKB rynków wschodzących wynosiło ponad 7 proc., lecz globalny kryzys, który początkowo wydawał się dotyczyć tylko sektora finansowego najbardziej rozwiniętych państw, zbiera żniwa wśród tych liczących na zmniejszenie dystansu do czołówki. Chile będące jednym z największym na świecie eksporterów miedzi, pod koniec 2008 r. nie było w stanie wykupić obligacji (co oznacza bankructwo państwa), a po pomoc Międzynarodowego Funduszu Walutowego sięgnąć musiały Węgry, Ukraina, Białoruś, Łotwa czy Pakistan.

Ratunek tylko ze Wschodu?

Po olbrzymiej fali reform w sferze ekonomicznej zapoczątkowanych w 1978 r., Chiny stały się trzecią gospodarczą potęgą świata i zapleczem produkcyjnym dla firm z całego świata. Według magazynu "The Economist", szybciej niż Kraj Środka powiększać PKB będą tylko Katar, Malawi i Angola, lecz biorąc pod uwagę ich minimalne znaczenie w skali globalnej, całkiem zasadna jest teza, że Chiny są ostatnią deską ratunku na szybkie wyprowadzenie świata z recesji. Analitycy Merrill Lynch spodziewają się, że za sprawą ujemnego lub bliskiego zeru wzrostu PKB w 2009 r. w większości państw rozwiniętych, aż 60 proc. światowego wzrostu gospodarczego wygenerują Chiny.

Zwrot w kierunku większego otwarcia na inwestycje zagraniczne i olbrzymie nakłady na rozwój mocy przerobowych fabryk pomogły Chinom utrzymać przez kilka lat dwucyfrowe tempo wzrostu PKB. W latach 90. ubiegłego wieku, średnioroczne tempo wzrostu chińskiej gospodarki wyniosło 10,5 proc. Rosnący niemal w geometrycznym postępie popyt na energię, metale przemysłowe i maszyny produkcyjne był głównymi przyczynami ostatniej surowcowej hossy. Polityka walutowa polegająca na utrzymywaniu niskiego kursu juana zachęcała eksporterów do jeszcze większej ekspansji i pozwoliła zgromadzić olbrzymią nadwyżkę dolarów, którymi następnie finansowany był amerykański deficyt handlowy. Globalne koncerny odczuły kurczące się marże i zmuszone do obniżania kosztów przeniosły fabryki do Chin.

Za duży eksport

Problem Chin polega na tym, że pozostawione same sobie nie mają szans na uniknięcie mocnego spowolnienia, ponieważ w strukturze PKB eksport miał w 2006 r. ponadczterdziestoprocentowy udział. Tak wielkie uzależnienie od zamówień z zagranicy w obecnych warunkach praktycznie wyklucza utrzymanie bezrobocia na dotychczasowym poziomie, lecz jeszcze większym ryzykiem obarczone są działania rządzącej partii, które mogą doprowadzić nawet do wojny na cła i taryfy, prowadzonej jednocześnie na wielu frontach. W listopadzie 2008 r. pierwszym alarmem dla inwestorów były dane o eksporcie Chin, który zmalał pierwszy raz od siedmiu lat, a optymiści, którzy liczyli, że to tylko jednorazowa niespodzianka w grudniu przeszli raczej na stronę sceptyków, bo eksport spadł drugi miesiąc z rzędu przy jednoczesnym obniżeniu importu (o 21,3 proc. r/r). Mówiąc po ludzku niższy import oznacza słabnięcie lokalnego rynku, a spadający eksport to początek tarapatów dla milionów pracowników fabryk, które tracą kluczowych klientów.

Cały rok 2008 r. nie wyglądał jeszcze niepokojąco: eksport Chin wzrósł o 17,2 , import o 18,5 proc. Same cyfry napływają jednak ze sporym opóźnieniem i nie odzwierciedlają wiarygodnie negatywnych zjawisk, które dopiero nabierają tempa. Tym bardziej z dużym dystansem należy traktować prognozy, które mają to do siebie, że częściej niż się sprawdzają, są weryfikowane przez analityków po zapoznaniu się z nowymi faktami zmieniającymi przyjęte pierwotnie założenia. Oficjalna prognoza chińskich władz mówi o wzroście PKB o 8 proc. w 2009 r. (a tempo potrzebne do utrzymania bezrobocia na obecnym poziomie to ok. 9,5 proc.), Bank Światowy szacuje rozwój gospodarki na 7,5 proc. i wzrost eksportu o 4,2 proc., ale już ekonomiści z banku UBS zakładają, że nawet przy optymalnym wykorzystaniu pakietu pomocowego wartego ok. 590 mld USD eksport nie zwiększy się w ogóle.

Dekrety nie wystarczą

Oczekiwanie, że zdecydowana interwencja państwa zrekompensuje chińskiej gospodarce utratę odbiorców z zagranicy jest trochę jak przekonanie, że panda wielka zagrożona wyginięciem z powodu braku bambusowych pędów zmieni główny składnik diety na ryż z sosem syczuańskim. Intencje socjalistycznej partii są jak najbardziej szczytne - na przestrzeni ostatnich dwóch dekad skutecznie zmniejszyły skalę ubóstwa, zaowocowały stworzeniem milionów nowych miejsc pracy i wypromowały prowincję Guangdong graniczącą z Hong Kongiem na światowe centrum produkcyjne. W obliczu kryzysu najbardziej prawdopodobny jest jeden z dwóch scenariuszy: albo Chiny bezradnie dadzą się ściągnąć w dół Stanom Zjednoczonym, którym zawdzięczają awans na trzecią pozycję w rankingu największych gospodarek świata, albo pomimo słabości USA wykorzystają kryzys do zwiększenia swoich wpływów.

Teraz obserwujemy raczej drugi wariant. Amerykański import z Chin zmniejszył się w ciągu 12 miesięcy od listopada 2007 r. do listopada 2008 r. o 5 proc., ale jednocześnie import z Niemiec (czwarta gospodarka świata) spadł o 12 proc., a import z Japonii o 19 proc. To oznacza, że recesja w Chinach ma szansę być łagodniejsza niż na dojrzałych rynkach. Co więcej przywrócenie przez partię dopłat i ulg eksportowych dla branż wymagających wysokiego nakładu pracy, podcinają skrzydła znacznie biedniejszym krajom (Bangladesz, Wietnam czy Indonezja), które dzięki jeszcze tańszej sile roboczej przejmowały przez ostatnie lata np. produkcję odzieży i tekstyliów. Chiny w okresie dobrej koniunktury wolały zainwestować w branże wymagające nieco bardziej zaawansowanych technologii, ale jednocześnie oferujące wyższe pensje dla milionów pracowników. Niezwykłym przełomem było zezwolenie na prowadzenie wymiany handlowej z wybranymi sąsiadami w chińskiej walucie. Juan, którego kurs nie jest uwolniony właśnie w trosce o interesy eksporterów, może wyeliminować przynajmniej jedno z wielu ryzyk nękających przedsiębiorców - ryzyko kursu walutowego, gdyż do tej pory z zagranicznymi partnerami można było operować wyłącznie w dolarach i euro.

Na wyższy szczebel drabiny rozwoju gospodarczego udało się wspiąć dzięki dofinansowaniu maszyn, które fabryki uzyskiwały pod warunkiem, że produkcja prowadzona będzie na eksport przez minimum dwa lata. Stany Zjednoczone oskarżyły Chiny przed Międzynarodową Organizacją Handlu o dotowanie długiej listy branż, a Barack Obama stwierdził, że "polityka handlowa Chin musi ulec zmianie w kierunku mniejszego uzależnienia od eksportu oraz większego oparcia wzrostu na popycie wewnętrznym". Wiadomo, że gdy pali się grunt po nogami nikt nie dba o interesy innych, ale to trochę tak, jakby zalecić Stanom Zjednoczonym, aby przestały drukować dolary na potęgę, bo lasy równikowe płaczą, albo by wstrzymano miliardowe dopłaty do banków-trupów, które zapatrzone w rosnące zyski przestały rozumieć zasady działania kupowanych instrumentów finansowych.

Niepokoje społeczne

Teraz jednak Chiny nie mogą pozwolić sobie na wzrost bezrobocia, bo dla milionów pracowników emigrujących w ostatnich latach do miast nie ma już miejsca w wiejskich prowincjach. Pensja minimalna podwoiła się w ciągu dwóch lat w takich miastach jak Shenzen sięgając 150 USD na miesiąc, jednak tylko w 2008 r. według różnych źródeł zamknięto od 60 tys. do 100 tys. fabryk. Setki tysięcy niewykwalifikowanych pracowników z prowincji Goundgdong musiało wrócić do rodzin bez kilkumiesięcznego wynagrodzenia. Inni widząc co nieuchronnie wisi w powietrzu prewencyjnie odmawiali stawania przy taśmach produkcyjnych żądając od pracodawców uregulowania zaległości. Firmy z całego świata odczuwają brak płynności na rynkach finansowych, co w rezultacie wydłużyło okres płatności ze standardowych 30-45 dni do jednego kwartału czy nawet 120 dni. Co kilka dni chiński rząd informuje o nowych inicjatywach, aby zapobiec niepokojom społecznym.

Urzędnicy bronią swojego stanowiska wytykając USA dopłaty do koncernów motoryzacyjnych i banków, ale nie trzeba było długo czekać na reakcję państw tracących szanse na normalność, bezlitośnie spychanych przez Chiny z drabiny rozwoju. Indonezja, trzeci najbardziej zaludniony kraj Azji, powołując się na zalecenia WTO o zapobieganiu przemytu wprowadziła niezwykle rygorystyczne zasady kontrolowania towarów napływających zza granicy. Statki mogą być rozładowywane wyłącznie w czterech wskazanych portach, a każdy pojedynczy kontener podlega skrupulatnej kontroli, co niezwykle wydłuża dotarcie do końcowego odbiorcy. Stawianie Wielkiego Muru w dziedzinie wymiany towarowej jest niezwykle ryzykownym rozwiązaniem i może zaowocować wojną celną między państwami najbardziej zdesperowanymi do protekcji własnego rynku, ale gdy PKB spada w dwucyfrowym tempie, nikt nie będzie stał z założonymi rękami.

Łukasz Wróbel, Open Finance

Artykuł ukazał się w "Private Banking"

Sprawdź bieżące notowania indeksów światowych

NWAI
Dowiedz się więcej na temat: Chiny | import | chińskie | USA | nowy rok | eksport | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »