Nagi Andersen
Zdaniem Roberta Kuttnera, tarapaty, w jakie popadł Arthur Andersen, obnażyły nie tylko słabość tej jednej firmy, ale całego neoliberalnego ładu, opartego na nieograniczonym wolnym rynku.
Nikt nie chciał po sobie pokazać, że nic nie widzi, bo wtedy okazałoby się, że nie nadaje się do swego urzędu albo że jest głupi. Żadne szaty cesarza nie cieszyły się takim powodzeniem jak te właśnie. - Patrzcie przecież on jest nagi! - zawołało jakieś dziecko (..) - tę bajkę prawie 200 lat temu inny Andersen (Hans Christian) napisał, aby Andersen (Arthur) mógł ją sobie kiedyś poczytać. Zresztą nie tylko on.
Co teraz?
Kłopoty Arthura Andersena wyszły na jaw już kilka miesięcy temu. Niszcząc akta Enronu, swojego energetycznego klienta z Texasu, i zacierając ślady nielegalnej inżynierii finansowej własnego pionu consultingowego, audytorzy Andersena sprowadzili kłopoty również na siebie samych. Nie tylko utracili znaczną część klientów komercyjnych (przede wszystkim odeszli najwięksi: Fedex, Delta Airlines oraz Merck) oraz lukratywne zlecenia rządowe. Mocno zdegustowani inwestorzy Enronu skierowali bowiem przeciwko Andersenowi pozew do sądu.
Spółka doradcza, osiągająca przychód niespełna 10 mld dolarów rocznie, chciała sprawę zakończyć odszkodowaniem na poziomie 750 mln dolarów, oskarżyciele chcą jednak znacznie więcej (w kwietniu ub.r. Enron był jeszcze wart około 50 mld dolarów). Nie dość tego, z oficjalnym oskarżeniem przeciwko Arthurowi Andersenowi wystąpił również Departament Sprawiedliwości USA.
Finał jest taki, że od chicagowskiej spółki i jego zarządu odcięły się nie tylko pozostałe spółki BIG FIVE, które dotychczas wykazywały nadzwyczajną solidarność, ale również europejskie oddziały Andersena (jedną z pierwszych była polska jednostka). Te ostatnie zdecydowały się bowiem na negocjowanie z konkurencją możliwości połączenia. Ostatecznie wybór padł na KPMG. Merge nie jest jednak jeszcze przesądzony. Z jednej strony wiąże się on bowiem z faktem, że 40 osób z zespołu obsługujących Enron pracowało również w Londynie (istnieją więc podejrzenia, że kłopoty mogą dotknąć Brytyjczyków). Z drugiej sporo do powiedzenia ma Mario Monti, komisarz Unii Europejskiej do spraw Konkurencji, który już raz obalił projekt fuzji KPMG - wtedy partnerem miał być jednak Ernest&Young. Co czeka amerykańską spółkę - tego nie wie nikt, chociaż wielu na poważnie rozważa jej upadek.
Jakkolwiek by jednak nie było, znaczna część z 85 000 pracowników Andersena starci swoje stanowiska pracy. To niewątpliwie najgorsza strona tej awantury, szczególnie dla tych, którzy pracę zaczęli kilka lat temu i nie doszli jeszcze do wysokich stanowisk, które obiecywała im firma najsilniej promująca rozwój wewnątrzkorporacyjny, a pracowali już po 12-16 godzin dziennie. Z drugiej strony, całą historię Andersena można również potraktować jako swego rodzaju przypowiastkę o pazerności. Z grubsza rzecz biorąc, to pazerność managmentu doprowadziła do jej kłopotów. Równocześnie wszyscy, którzy aspirowali do bajkowej kariery Andersena, mającej przynieść im góry złota, wchodzili na tę samą ścieżkę.
Chichot madame
Sprawa ma zresztą również wymiar ogólniejszy. Enron i Andersen to spółki - symbole amerykańskiego wolnego rynku. O ich upadku Milton Friedman powiedziałby pewnie to samo, co o upadku linii samolotowych po 11 września - Co mnie to obchodzi? Niech sobie bankrutują. Problem w tym, że tego typu proste komentarze do zdarzeń, jakie oferują nam neoliberałowie, coraz bardziej przypominają nihilistyczny chichot madame Pompadure.
Jak celnie zauważył Robert Kuttner, amerykański ekonomista z kręgów demokratycznych, cała opisana sprawa to kwestia "konfliktu interesów". Konfliktu, którego twórcą jest nieograniczony, samoregulujący się i destruktywny wolny rynek. Ta sama sprawa dotyczy ujawnionych w USA nadużyć firm dystrybuujących leki do szpitali, którzy otrzymywali prowizje od poszczególnych producentów leków. Nie bez powodu problem Andersena Kuttner przyrównał do konfliktu interesów, jaki występował między inwestycyjną oraz komercyjną częścią banków, co doprowadziło w latach 20. do wielkiego kryzysu.
Kwestią zasadniczą jest więc stworzenie nowej ustawy Glass-Steagalla a także nowych mechanizmów kontrolnych. Problem w tym, że o tym jak ma wyglądać rynek, decyduje przede wszystkim amerykański Kongres, prezydent oraz jego administracja. Wszystkie te ciała zdominowane przez republikanów są jednak obecnie pochłonięte przede wszystkim ściganiem wirtualnego wroga. Pozostaje więc jedynie nadzieja, że w czekających nas wyborach uzupełniających do izby reprezentantów zwyciężą demokraci. Ci wszakże nie tylko są nieco bardziej refleksyjni, ale również nie wywodzą się z Houston.