Nie trzyma się pionu...ale trzyma się kupy

Powyższy tytuł jest najbardziej trafnym komentarzem do budżetu państwa na rok 2003, uchwalonego przez Sejm w sobotę o godz. 23.40. Obie oceny usłyszałem w godzinie duchów, wkrótce po finalnym głosowaniu. Pierwszy wiersz tytułu zapożyczony został od opozycji, natomiast drugi - dosłownie wyjęty z ust wicepremiera Grzegorza W. Kołodki.

Powyższy tytuł jest najbardziej trafnym komentarzem do budżetu państwa na rok 2003, uchwalonego przez Sejm w sobotę o godz. 23.40. Obie oceny usłyszałem w godzinie duchów, wkrótce po finalnym głosowaniu. Pierwszy wiersz tytułu zapożyczony został od opozycji, natomiast drugi - dosłownie wyjęty z ust wicepremiera Grzegorza W. Kołodki.

Ustawa uchwalona została głosami koalicji SLD-UP-PSL (plus kilku posłów niezrzeszonych). Wszystkie pozostałe kluby budżet na rok 2003 zdyskwalifikowały. Rozkład głosów jest charakterystyczny - 249 za, 150 przeciw, 0 wstrzymujących się i aż 61 nieobecnych. Budżet na rok 2002 uchwalony został podobnie - 254 za, 188 przeciw, 0 wstrzymujących się i tylko 18 nieobecnych. Widać wyraźnie, że po niecałym roku część opozycji wyzbyła się złudzeń, iż ma na budżet państwa jakikolwiek wpływ i demonstracyjnie nie wzięła udziału w posiedzeniu.

Premier Leszek Miller słusznie zauważył, że po raz pierwszy w dziejach III RP budżet zostanie ogłoszony w Dzienniku Ustaw przed 31 grudnia. Jedna zła tradycja będzie przełamana, ale inna ma się jak najlepiej. Trzecie czytanie ustawy budżetowej regulaminowo przeprowadzane jest na NAJBLIŻSZYM posiedzeniu Sejmu, po opracowaniu przez komisję finansów poprawek zgłoszonych w drugim czytaniu. Wyznaczanie terminu owego następnego posiedzenia w godzinę po zakończeniu poprzedniego jest kpiną. Nad uchwalaniem najważniejszego po Konstytucji aktu prawnego wisi jakieś fatum - zawsze odbywa się to w pośpiechu, ciemną nocą, kiedy posłowie już nie myślą, a jedynie głosują jak automaty zgodnie z klubowymi ściągawkami.

Reklama

Maraton głosowań nad wnioskami mniejszości i poprawkami zakończył się jak zawsze - większość upadła ze względu na nietrafne wskazanie źródła finansowania. Ulubionym celem posłów są abstrakcyjne dla nich środki na obsługę państwowego długu. W tym roku słusznie próbowali zmniejszać rozdmuchane rezerwy celowe, a także upatrzyli sobie... wpłatę zysku przez NBP. Uznali, że skoro ten Balcerowicz znalazł dodatkowo 1,1 mld, to na pewno ma jeszcze pochowane zaskórniaki. Jeden z takich wniosków (wysupłanie przez bank centralny dodatkowo 5 mln zł dla ochotniczych straży pożarnych) przeszedł. Wyjątkową hipokryzją popisał się prawie cały Sejm (głosowanie 337:27), zabierając z programu sieci światłowodowej Pionier kwotę 3 mln zł i przeznaczając ją na własną kancelarię.

Mimo kilkunastu prób, posłowie ze stolicy nie załatwili żadnych dodatkowych pieniędzy na metro ani na wiadukty. Zwyczajowa niechęć całego kraju do warszawki zyskała nowy wątek. Klub PiS natychmiast oskarżył SLD, iż rząd bierze odwet za wybranie Lecha Kaczyńskiego na prezydenta stolicy. No cóż, warszawiacy sami sobie zgotowali ten los... Jedyna nadzieja, że odtrącony Marek Balicki nie obraził się i coś wytarguje na metro w Senacie, zgodnie z własnymi obietnicami wyborczymi.

Nocna debata budżetowa obfitowała w skandale towarzyskie. Poseł Artur Zawisza (PiS, ZChN) wydał lewej stronie sali komendę "mołczat, sobaki". Minister zdrowia Mariusz Łapiński oznajmił, że posłanki PO "stymulują jego męskość", na co jedna z nich (Ewa Kopacz) odpowiedziała "nie mogę pana dowartościować, jeszcze nie mam wypaczonego gustu". Prawdziwym skandalem merytorycznym stało się natomiast zaskakujące podniesienie składki na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych z 0,08 do 0,15 proc. Jak minister Jerzy Hausner będzie ŚMIAŁ spojrzeć w oczy oszukanym pracodawcom na najbliższej Komisji Trójstronnej? Rząd chytrze zastosował metodę, którą Bolesław Prus nazwałby "przez podstawionych Żydów". Dyspozycyjni na każde pstryknięcie palcami posłowie zgłosili poprawkę, a maszynka do głosowania dokończyła dzieła.

Uchwalony w sobotę budżet formalnie jest ustawą, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności - m.in. przerzucanie w ostatniej chwili miliardów złotych pomiędzy źródłami dochodów, żonglowanie planami finansowymi agencji rolnych, etc. - bardziej właściwe byłoby nazwaniem go rządowym dekretem.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: SLD | posłowie | budżet | Sejm RP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »