Od Lehman Brothers do Hellada & Company, czyli kryzys wersja 2.0
W trzecią rocznicę kryzysu, dla którego jako symboliczną datę rozpoczęcia przyjęto dzień ogłoszenia upadłości banku Lehnam Brothers, świat znajduje się niemal w tym samym miejscu, choć przez trzy lata wydarzyło się tak wiele.
Indeksy na Wall Street znajdują się niemal dokładnie na takim samym poziomie, jak przed trzema laty. Wysiłki europejskich polityków i przedstawicieli międzynarodowych instytucji zmierzające do uratowania przed upadłością najbardziej zagrożonych państw Europy przypominają zmagania amerykańskich władz robiących przed trzema laty wszystko, by uratować chwiejące się banki. I podobnie, jak przed trzema laty, znów pachnie bankructwem. Tym razem nie banku, ale kraju. Wówczas ze zdumieniem świat obserwował przejmowanie przez państwo kontroli nad prywatnymi bankami. A działo się to nie w Rosji, Argentynie, czy Korei, ale w Stanach Zjednoczonych, kolebce i ikonie wolnego rynku, przedsiębiorczości i prywatnej własności.
Dziś to nie amerykańskie banki tracą najwyższe oceny wiarygodności kredytowej, ale dziele się tak z ratingiem największej potęgi gospodarczej świata, a rząd tej potęgi w ostatnich chwili uratował się przed tak zwanym technicznym bankructwem i to nie wskutek radykalnych reform, ale podwyższenia limitu zadłużenia, dającemu przepustkę na dalszą drogę ku finansowej przepaści. W naszej części globu Grecja rozpaczliwie walczy o przetrwanie i na sukces raczej się nie zanosi. Politycy wciąż zapewniają, że ani bankructwo, ani opuszczenie przez Grecję strefy euro nie są brane pod uwagę. Jednak rynki finansowe spisały już Grecję na straty, bo jak inaczej interpretować fakt, że greckie papiery skarbowe można kupić na rynku już za kilka procent ich wartości. A przecież Grecja to nie jedyny i nie najpoważniejszy problem strefy euro.
W czasie, gdy najbardziej obawiano się o kondycję Hiszpanii, na pozycję lidera w wyścigu do finansowej pomocy wysforowały się Włochy, trzecia pod względem wielkości europejska gospodarka. strefa euro i Unia Europejska drży w posadach i scenariusz jej rozpadu nie jest już traktowany w kategoriach ani political, ani financial fiction. Chińska gospodarka, uważana do niedawno za lokomotywę zdolną uchronić globalną koniunkturę przed spowolnieniem coraz mocniej naciska na hamulec, by nie wypaść z szyn, jak stało się to w niemal wszystkich "cywilizowanych" krajach Zachodu. W Chinach też bowiem, choć z opóźnieniem, rośnie kredytowe szaleństwo, bańka na rynku nieruchomości, a inflacja przekracza 6 proc.
Czytaj RAPORT SPECJALNY Interia.pl: "Kryzys finansowy w świecie"
To obraz czarny i skrajnie pesymistyczny, ale malowany nie przez subiektywne oceny i mgliste prognozy, lecz namacalne, widoczne gołym okiem fakty. Świat w tej chwili znajduje się na analogicznym etapie, jak trzy lata temu między dramatyczną akcją ratowania przed bankructwem banku Bear Stearns, a nie mniej dramatyczną decyzją o tym, by pozwolić upaść Lehman Brothers. Tym razem gra toczy się między ratowaniem a zgodą na upadek Grecji. Wynik tych zmagań wciąż jest nierozstrzygnięty, a na dodatek nie wiadomo, co byłoby lepsze dla globalnego systemu finansowego: czy dalsze kupowanie czasu i reanimacja, czy kolejny wstrząs na miarę Lehman Brothers, który stanowiłby potężną traumę, ale jednocześnie dawał szansę na otwarcie naprawdę nowego rozdziału w finansowej biblii świata. Po traumie sprzed trzech lat do żadnego przełomu nie doszło, lekcja nie została odrobiona i nie wyciągnięto żadnych wniosków. Gdyby było inaczej, dziś nie bylibyśmy znów w tym samym miejscu.
Choć uznawany dość powszechnie za ojca kryzysu finansowego Alan Greenspan, poprzedni długoletni szef amerykańskiej rezerwy federalnej jeszcze w październiku 2008 r. sam przyznał, że popełnił błąd w prowadzonej przez siebie polityce, to niecałe dwa lata później stwierdził, że pierwszym krokiem, który doprowadził do tak potężnych zawirowań był rozpad Związku Radzieckiego i całego tzw. Bloku Wschodniego. Tę ostatnią wypowiedź można by uznać za nieco infantylną próbę umniejszenia swojej niszczycielskiej roli i szukania współwinnych. Jeśli jednak potraktować ją poważnie, to ukazuje ona, że podłoża i przyczyn globalnych zawirowań trzeba szukać nie tylko w załamaniu rynku nieruchomości i kredytów subprime, ale w mechanizmach znacznie szerszego zakresu. To, co stało się na przede wszystkim amerykańskim, choć nie tylko, rynku nieruchomości, czyli powstanie gigantycznej bańki spekulacyjnej oraz w systemie bankowym w wyniku udzielania kredytów zbyt lekką ręką i tworzenie w oparciu o udzielone kredytu hipoteczne całej wielowarstwowej piramidy papierów dłużnych i opartych na nich instrumentów pochodnych, to tylko efekt głębszych procesów, dotykających istoty systemu finansowego, globalnej równowagi i polityki pieniężnej i gospodarczej oraz detonator wybuchu wielkiego kryzysu.
Błąd głębszy jeszcze niż ten , do którego przyznał się Alan Greenspan przed komisją Senatu Stanów Zjednoczonych. Wziął on bowiem na siebie tylko jeden z grzechów, choć bardzo poważny, a mianowicie grzech nadmiernej deregulacji rynków finansowych i nierozpoznania zagrożeń z tego płynących. Rzeczywiście bez tej deregulacji i będącego jej skutkiem wyalienowania się amerykańskiego systemu finansowego, głównie banków, ze sfery realnej gospodarki i rzeczywistych procesów w niej zachodzących, powstanie tak potężnych napięć i zagrożeń byłoby znacznie trudniejsze, a może i niemożliwe. Ale to kompletne oderwanie się od realiów, oprócz szeroko omawianej i krytykowanej chciwości i żądzy zysków za wszelką cenę w wydaniu bankierów i wszystkich przedstawicieli świata finansów, wymagało jeszcze jednego, bardzo istotnego składnika, można powiedzieć wręcz - paliwa, którym był nienaturalnie tani pieniądz, kreowany w nadmiarze przez Fed z Alanem Greenspanem na czele.
Nadzwyczaj łagodna polityka pieniężna, prowadzona przez amerykański bank centralny, mająca być remedium na kryzysowe zjawiska, co jakiś czas w naturalny sposób pojawiające się w gospodarce, a później, w końcowej fazie kredytowego rozpasania, zdecydowane jej zaostrzenie poprzez podwyżki stóp procentowych, doprowadziły najpierw do napompowania baniek spekulacyjnych, a potem ich kaskadowego pękania. Bańki te w wyniku nadmiaru super taniego pieniądza powstały nie tylko na rynku nieruchomości, ale niemal wszystkich aktywów, od akcji, poprzez surowce, obligacje złoto i wszystko, co do inwestowania się nadaje. Krach rozpoczął się od na rynku nieruchomości i kredytów hipotecznych, ale bardzo szybko rozprzestrzenił się na pozostałe aktywa. Mieliśmy więc do czynienia z sytuacją odwrotną, niż w przeszłości, w której wszystko drożało. W czasie krachu gwałtownie taniało wszystko, nawet uznawane za bezpieczną przystań złoto. Paradoksalnie zaś z pozoru, zyskiwał jedynie dolar i amerykańskie obligacje skarbowe.
Paradoksalnie, bowiem waluta i papiery dłużne kraju, w którym kryzys się narodził i wybuchł, robiąc potężne zamieszanie w systemie finansowych z upadkiem nie tylko Lehman Brothers, ale setek innych mniejszych i większych banków i instytucji finansowych, okazały się najlepszym bezpiecznym schronieniem dla kapitału uciekającego skąd się da w kierunku gotówki. Najlepszym, choć nie jedynym, bowiem w 2008 r. były nim także szwajcarskie obligacje skarbowe, których ceny poszły w górę tak bardzo, że papiery te charakteryzowały się ujemną rentownością. Mówiąc prościej, ich nabywcy, czyli pożyczkodawcy, jak wynika z natury tych papierów, nie oczekiwali za tę pożyczkę zapłaty od ich emitenta, czyli rządu Szwajcarii, zapłaty, lecz gotowi byli mu dopłacać, by ten przyjął ich pieniądze. Takie paradoksy są charakterystyczne dla czasów największych kryzysów, ale i tak niezwykle rzadkie. Poprzednio w przypadku szwajcarskich obligacji z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w czasie II Wojny Światowej. Można powiedzieć, że jednym z ewenementów najostrzejszej fazy obecnego kryzysu było to, że rentowność gotówki trzymanej w przysłowiowym materacu czy skarpecie była wyższa niż w jakiejkolwiek innej formie na rynku finansowym.
Wracając do Związku Radzieckiego i Michaiła Gorbaczowa, autora "pieriestrojki", czyli pokojowego demontażu nierynkowego systemu komunistycznego, Alan Greenspan tą wypowiedzią trafił niemal w sedno w kwestii przyczyn kryzysu finansowego, choć troszkę mu się pomieszało. Rozwijając swoją tezę stwierdził bowiem, że rozpad radzieckiego imperium doprowadził do wejścia na globalny rynek pracy milionów ludzi, co skutkowało gromadzeniem ogromnych oszczędności, a w efekcie spadkiem stóp procentowych, co zdestabilizowało system finansowy i napompowało bańki, w tym na rynku nieruchomości. Greenspan nie dostrzegł trzech istotnych kwestii.
Czytaj RAPORT SPECJALNY Interia.pl: "Kryzys finansowy w świecie"
Reasumując, źródła, przyczyny i objawy kryzysu, często ze sobą mylone, można uszeregować według hierarchii ważności i chronologii w formie
- dynamiczny rozwój gospodarczy w krajach azjatyckich i imperium postradzieckiego, z tanią siłą roboczą, konkurencyjnym eksportem, a co za tym idzie rosnącą nadwyżką handlową, głównie wobec Stanów Zjednoczonych, lawinowo rosnącymi oszczędnościami, nie znajdującymi ujścia w konsumpcji wewnętrznej;
- towarzyszący powyższemu wzrost konsumpcji i zadłużenia zarówno prywatnego, jak i publicznego najbardziej rozwiniętych gospodarek zachodnich, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, skutkujący strukturalną globalną nierównowagą ekonomiczną i finansową. Gigantycznemu zadłużeniu i deficytowi budżetowemu i deficytowi handlowemu Stanów Zjednoczonych towarzyszą równie gigantyczne oszczędności, nadwyżka handlowa i rezerwy walutowe Chin i pozostałych państw azjatyckich;
- globalna nierównowaga, wynikająca z dwóch poprzednich czynników powoduje napięcia w gospodarkach i na rynkach finansowych, nakładające się na naturalne, cykliczne wahania koniunktury;
- odpowiedzią na napięcia, chwilowe wahania koniunktury i narastające zagrożenia skutkujące przejściowymi kryzysami jest coraz bardziej ekspansywna polityka pieniężna głównych banków centralnych zachodniego świata, a przede wszystkim Fed;
- rosnące strumienie taniego pieniądza, nie mogąc znaleźć racjonalnego zastosowania w realnej gospodarce i uregulować systemowej nierównowagi między pracowitym, przedsiębiorczym, bogacącym się i oszczędzającym "wschodem", a leniwym, tracącym walor konkurencyjności, rozpasanym i zadłużonym "zachodem", trafiają na rynki finansowe, prowadząc do coraz większego wzrostu cen aktywów, inflacji i powstania spekulacyjnych baniek;
- tani pieniądz napędza też koniunkturę na rynku kredytów, co skrzętnie wykorzystują banki. Ponieważ w erze taniego pieniądza ich marże się kurczą, walka o zyski zaostrza konkurencję o klienta, czyli kredytobiorcę i toczy się w płaszczyźnie łagodzenia kryteriów udzielania kredytów i w dążeniu do osiągnięcia przez banki jak największej wartości tych kredytów;
- tani pieniądz korci też i banki i inne grupy inwestorów do podejmowania coraz bardziej ryzykownych operacji i transakcji na rynkach finansowych. Rosną więc bańki na rynkach wielu aktywów, banki tworzą coraz bardziej wyrafinowane instrumenty finansowe, system coraz bardziej wymyka się spod kontroli nie tylko zarządzających instytucjami finansowymi, którzy czasem są tego świadomi, a często nie są w stanie określić stopnia ryzyka związanego nie prowadzoną działalnością, ale też spod kontroli organów mających za zadanie tę kontrolę sprawować i oceniać ryzyko;
- zaczynają coraz wyraźniej szwankować wszystkie elementy oceny i kontroli ryzyka: wewnętrzne w bankach, zewnętrzne w agencjach ratingowych, kompetencje organów regulujących i nadzorujących funkcjonowanie rynków finansowych;
- trwający nieprzerwanie od połowy 2004 r. do sierpnia 2007 r. cykl zaostrzania polityki pieniężnej przez Fed wreszcie przynosi efekt - krach na rynku kredytów hipotecznych i nieruchomości, który uruchamia lawinę na rynkach finansowych Stanów Zjednoczonych i na rynku globalnym;
- Fed aplikuje znany od lat lek na wszelkie kłopoty, czyli zaczyna łagodzenie polityki pieniężnej, sprowadzając stopy procentowe stopniowo do zera, a gdy to nie daje efektu podejmuje niestandardowe działania znane pod nazwą ilościowego luzowania polityki pieniężnej, czyli drukowania pieniędzy i skupowania za nie papierów dłużnych zarówno skarbowych oraz związanych z rynkiem kredytów hipotecznych, emitowanych przez komercyjne instytucje finansowe;
- w wyniku luzowania polityki pieniężnej nadzwyczajnie tani pieniądz powoduje dynamiczny wzrost na rynkach niemal wszystkich aktywów finansowych;
- historia się powtarza, ale jednocześnie cykl się zacina. Całego tego zamieszania na rynkach finansowych nie wytrzymuje realna gospodarka większości państw i mamy globalną recesję. Dla wyjścia z niej luźna polityka pieniężna już nie jest skuteczna. Niemal przez wszystkie rządy stosowane są więc gigantyczne pakiety stymulacyjne. Już zadłużone państwa, pozbawione wskutek recesji sporej części wpływów do budżetu i obciążone nowymi, niezbędnymi wydatkami, popadają w kłopoty;
- ostre programy oszczędnościowe, zmierzające do zmniejszenia niebezpiecznie rosnącego zadłużenia i niespotykanie wysokich deficytów budżetowych, przyjęte przez większość państw ponownie działają hamująco na tempo wzrostu gospodarczego. Mamy coraz bardziej realne zagrożenie pojawienia się drugiego dna recesji;
- kryzys wkracza w nową fazę , być może decydującą. Polityka pieniężna jest już tak łagodna, że w większości przypadków bardziej złagodzić się jej nie da. Większość banków centralnych wykorzystało już niemal wszystkie, także mniej konwencjonalne możliwości stymulowania gospodarki. Zadłużone rządy nie są w stanie wygenerować dodatkowych bodźców pobudzających wzrost gospodarczy bez zagrożenia bezprecedensowym w historii wzrostem zadłużenia i deficytów budżetowych. Strefa euro coraz bardziej trzeszczy w szwach i zbliża się do rozpadu lub przynajmniej eliminacji części najbardziej zagrożonych bankructwem krajów. Stany Zjednoczone tracą najwyższą ocenę wiarygodności kredytowej w wyniku kolejnego podwyższenia limitu zadłużenia, które osiągnęło gigantyczny poziom 14,3 bln dolarów;
- ciąg dalszy trwa. Kryzys 2.0.
Skutki kryzysu dały się odczuć w bardzo wielu dziedzinach. Obejmowały zarówno konkretnych ludzi, kredytobiorców, którzy nie byli w stanie spłacać swoich zobowiązań, posiadaczy nieruchomości, których ceny spadły w ciągu krótkiego czasu o kilkadziesiąt procent, zatrudnionych, którzy masowo zaczęli tracić pracę. W trakcie trwania kryzysu pracę straciło kilka milionów Amerykanów. Stopa bezrobocia przekroczyła 9 proc. Skutki te szybko rozprzestrzeniały się z sektora finansowego na realną gospodarkę, czyli na funkcjonowanie przedsiębiorstw. Rynek kredytowy, niezbędny dla prawidłowego działania firm na wiele miesięcy niemal całkowici zamarł. Kryzys zaufania był tak powszechny, że nie tylko banki nie pożyczały pieniędzy przedsiębiorstwom, ale nie pożyczały ich też sobie wzajemnie, co jest powszechną, codzienną praktyką w normalnych warunkach. Co gorsza, wszystkie te przypadłości zaczęły się bardzo szybko rozprzestrzeniać ze Stanów Zjednoczonych na wszystkie kontynenty. Bardzo wyraźnie widoczny stał się wymiar globalizacji. Za pomocą systemu finansowego w ciągu zaledwie kilku-kilkunastu dni zaraza opanowała większą część świata.
Najszybciej konsekwencje kryzysu widoczne stały się na rynkach finansowych.
Mieliśmy wówczas do czynienia z niezbyt często spotykaną sytuacją, gdy przecenie ulegały wszystkie aktywa, poza dolarem. W dół runęły indeksy giełdowe. S&P500, najbardziej popularnych wskaźnik koniunktury na nowojorskiej giełdzie od szczytu hossy do dna bessy stracił 58 proc. Podobnej skali zniżki zaliczyły niemal wszystkie indeksy giełdowe na świecie. Nasz WIG20, odzwierciedlających zmiany notowań największych spółek zniżkował o 68 proc. Mocno ucierpiał rynek surowcowy. Ceny ropy naftowej z rekordowych 147 dolarów za baryłkę zjechały do zaledwie 37,5 dolara w ciągu zaledwie kilku miesięcy, od lipca do grudnia 2008 r., tracąc 75 proc. O prawie 70 proc. w dół poszły notowania miedzi. Mocno taniały niemal wszystkie surowce.
Co ciekawe, w pierwszej fazie paniki spadki nie ominęły także złota, które tradycyjnie cieszy się bardzo dużym powodzeniem w niepewnych czasach i wybierane jest przez inwestorów jako bezpieczna lokata kapitału. Tymczasem od połowy lipca do końca drugiej dekady października 2008 r. staniało ono z 988 do 681 dolarów za uncję, czyli o 31 proc. Potężne zawirowania miały też miejsce na rynku walutowym. Od lipca do listopada dolar umocnił się wobec euro aż o 25 proc.
Wszystkie te zjawiska zaczęły coraz mocniej oddziaływać na sferę realnej gospodarki. Amerykańska gospodarka, która jeszcze w trzecim kwartale 2007 r. rozwijała się w tempie 4,8 proc., już po d koniec 2008 r. skurczyła się aż o 6,8 proc. Jej śladem poszła większość gospodarek na świecie.
Z polską gospodarką kryzys obszedł się wyjątkowo łagodnie. Wbrew obawom nie dotknął naszych banków. Choć spadek zaufania na rynkach finansowych i niepewność zahamowały akcję kredytową, to jednak nie było żadnego przypadku zagrożenia upadłością jakiegokolwiek polskiego banku. Część firm odcięcie od źródeł finansowania i późniejsze spowolnienie mocno odczuła, ale trudno też mówić o masowych bankructwach przedsiębiorstw. Gospodarka nie wpadła w recesję, a jedynie mocno zwolniła tempo wzrostu, Najgorszy pod tym względem był pierwszy kwartał 2009 r., gdy nasz PKB zwiększył się o zaledwie 0,7 proc. W następnych miesiącach było już znacznie lepiej. Bezrobocie zaczęło rosnąć od początku 2009 r., jednak skala tego zjawiska nie była aż tak poważna i drastyczne, jak w większości gospodarek na świecie. Można powiedzieć, że najbardziej ucierpieli inwestorzy giełdowi. Skala spadku naszych indeksów była bowiem większa, niż wskaźników większości giełd krajów rozwiniętych.
Jeden z redaktorów amerykańskiego miesięcznika "Forbes" w swym felietonie z maja 2010 r. w najbardziej chyba trafny i obrazowy sposób ujął istotę tego, co działo się na rynkach finansowych w poprzednich latach i - niestety - chyba także tego, co dzieje się nadal. Przytoczył znane podobno w świecie finansów powiedzonko, że w świecie skomplikowanych instrumentów finansowych frajer rodzi się co minutę. Żaden bowiem z inwestorów nie ma szans ocenić o co w tych instrumentach chodzi i jakie wiąże się z nimi ryzyko. I bynajmniej nie chodzi tu o mniej lub bardziej majętnych inwestorów indywidualnych, ale także znanych i renomowanych banków oraz funduszy inwestycyjnych, którzy dali się wpuścić nie w oszustwa Beranrda Madoffa, ale w piramidy budowane przez najbardziej znamienite banki z Wall Street.
Barack Obama w swoim wystąpieniu 15 września 2009 r., czyli w pierwszą rocznicę upadku Lehman Brothers, podkreślał znaczenie reformy systemu regulacji rynków finansowych i nadzoru nad ich działalnością. Już wówczas pojawiły się zarzuty, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. I zarzuty te są w pełni aktualne do dziś. Twierdził tak między innymi Joseph Stieglitz, laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, mówiąc: "nie zrobiliśmy do tej pory nic istotnego w tej kwestii". Zauważył on także, że główne hasło, które przyświecało reformie systemu finansowego, czyli konieczność doprowadzenia do sytuacji, by nie było już banków "zbyt wielkich, by upaść" pozostało czystym frazesem. Jego zdaniem sam amerykański rząd doprowadził do tego, że w wyniku aranżowanych przez siebie fuzji duże banki stały się jeszcze większe. Nie robiono też nic, by ograniczyć skalę ryzyka podejmowanego przez banki w ramach transakcji na rynku instrumentów finansowych oraz zreformować agresywne systemy premiowania bankierów w zależności od osiąganych wyników. Większość zysków banków w rok po kryzysie w dalszym ciągu pochodziło nie z działalności depozytowo-kredytowej, lecz z ryzykownych operacji dokonywanych na giełdach i rynkach finansowych.
A jeszcze w maju 2009 r. administracja Obamy szumnie zapowiadała przedstawienie rewolucyjnej reformy zasad regulacji działania banków, funduszy inwestycyjnych i innych instytucji finansowych. Projekty rozmyły się jednak wśród sporów polityków i działań lobbystów z finansowego establishmentu. Jedyną istotną zmianą wprowadzoną od czasu kryzysu było ponowne rozdzielenie usług tradycyjnych usług bankowości handlowej od bankowości inwestycyjnej,. Jednak i z tym banki świetnie sobie poradziły. W efekcie na początku 2010 r. znów zrobiło się głośno w tej kwestii i pojawiły się zapowiedzi regulacyjnej rewolucji. Jak to często bywa, rewolucje mają jednak żywot burzliwy lecz krótki. I tak było tym razem. I tak jest do dziś.
Czytaj RAPORT SPECJALNY Interia.pl: "Kryzys finansowy w świecie"
27 maja Komisja Europejska przedstawiła uznane jako daleko idące propozycje zmian w strukturze i funkcjonowaniu instytucji nadzoru nad rynkami finansowymi. Przyświecało im szczytne hasło "nigdy więcej takiego kryzysu ". Kryzys się jednak tym nie przejął, a w sierpniu 2011 r. w czasie fali gwałtownych spadków na giełdach po raz kolejny trzeba było uciekać się do wątpliwej skuteczności rozwiązania polegającego na ograniczeniu możliwości dokonywania transakcji krótkiej sprzedaży. Na naszym kontynencie lobby instytucji finansowych, ulokowane głównie w Wielkiej Brytanii, jest nie mniej silne, niż w Stanach Zjednoczonych. Do wprowadzenia rzeczywistych, istotnych zmian chyba jednak niezbędny jest jeszcze jeden poważny wstrząs.
Roman Przasnyski
Niniejszy dokument jest materiałem informacyjnym. Nie powinien być rozumiany jako materiał o charakterze doradczym oraz jako podstawa do podejmowania decyzji inwestycyjnych. Wszystkie opinie i prognozy przedstawione w niniejszym opracowaniu są jedynie wyrazem opinii autorów w dniu publikacji i mogą ulec zmianie bez zapowiedzi. Open Finance nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek decyzje inwestycyjne podjęte na podstawie niniejszego opracowania.