Oferty Skarbu Państwa mogą zawalić rynek akcji
Pani Aldona Kamela-Sowińska szybko wzięła się za porządkowanie swojego podwórka. I trzeba przyznać, że wykazuje w swojej pracy wiele determinacji, pomysłowości i skuteczności.
Jeżeli nie wiadomo o co chodzi - to wiadomo, że z reguły chodzi o pieniądze. Kilka tygodni temu dokonała się zmiana na stanowisku ministra SP. Tamta sytuacja, w której minister Chronowski był skonfliktowany z niemalże wszystkimi większymi inwestorami, a odpowiadał na potrzeby garstki wpływowych osób, była nie do utrzymania. Pani Aldona Kamela-Sowińska szybko wzięła się za porządkowanie swojego podwórka. I trzeba przyznać, że wykazuje w swojej pracy wiele determinacji, pomysłowości i skuteczności.
Tym bardziej może zaskakiwać jej ugodowość wobec niektórych inwestorów, np. Eureko w PZU czy France Telecom w TP S.A. Nie ma tu jednak mowy o jakichkolwiek słabościach pani minister. Powodem jest czysty pragmatyzm. Zapisane w budżecie wpływy z prywatyzacji, na poziomie 18 mld złotych, już w chwili wnoszenia przez rząd autopoprawki budziły wiele wątpliwości. Zaś w momencie uchwalania ustawy przez Sejm były zupełnie nierealne. Opóźnienia w prywatyzacji energetyki, konflikty z inwestorami, wreszcie fatalna koniunktura giełdowa sprawiły, że niezbędna zaczęła się robić korekta budżetu. Ale na to minister Kamela-Sowińska podjęła się realizacji niemożliwego - zrealizowania wpływów na zaplanowanym poziomie.
I to nie z cech charakteru, ale właśnie z ambitnego zamierzenia pani minister wzięła się jej ugodowość w rozmowach z głównymi inwestorami. Jest to próba ulokowania na naszym rynku kapitałowym, poprzez zaoferowanie inwestorom giełdowym, akcji spółek, w których większość ma Skarb Państwa, o wartości przekraczającej 11,4 mld zł. Miałyby to przynieść publiczne oferty 14 proc. akcji Telekomunikacji Polskiej, 18 proc. PKN, 29 proc. PZU i 10 proc. KGHM. Odkładając na chwilę pytanie: czy jest to technicznie wykonalne, zajmijmy się możliwymi skutkami - gdyby plan się udał.
Do tej pory SP, drogą publicznej emisji, lokował na rynku niewiele akcji - zdecydowanie preferowani byli inwestorzy strategiczni. Czyniono z tego nawet zarzut wobec kolejnych strażników państwowego skarbu. W minionych czterech latach wartość publicznych ofert ogółem (nie tylko SP, ale wszystkich) niewiele przekraczała, średnio, 6 mld złotych rocznie. Tyle rynek wchłaniał - mógł nawet więcej - bez szkody dla koniunktury.
Czy teraz, w obliczu dotkliwej bessy, jest gotowy na przyjęcie dwa razy więcej od jednego tylko podmiotu? Wydaje się, że nie. Krajowy popyt, przede wszystkim ze strony funduszy emerytalnych i towarzystw inwestycyjnych, analitycy szacują na około 3 mld zł. Liczenie na to, że resztę - minimum 8 mld zł - weźmie zagranica, jest dużą naiwnością. Można oczywiście dokonać próby uplasowania tych akcji za wszelką (czytaj - za bardzo niską) cenę, ale co to oznacza dla koniunktury giełdowej - strach pomyśleć.
Na szczęście wydaje się, że operacja ulokowania takiej liczby akcji, o takiej wartości, mimo całej determinacji pani minister, jest zupełnie nierealna. Choćby technicznie. Tylko co, wobec tego, z budżetem? A to już jest zupełnie inne pytanie.