Okrutny los ministra
Gdy Jacek Piechota obejmował urząd ministra gospodarki deklarował, że będzie chciał się zajmować przede wszystkim małymi i średnimi firmami. Rzeczywistość okazała się dla niego okrutna - dziś musi się przede wszystkim zajmować wielkimi państwowymi molochami.
Jacek Piechota jest jednym z najmłodszych ministrów w rządzie Leszka Millera i część przedsiębiorców upatrywała w tym nadzieję, że pojawi się nowe spojrzenie na gospodarkę, którą kolejne rządy postrzegały głównie przez pryzmat olbrzymich zakładów podupadającego przemysłu ciężkiego. Tymczasem zupełnie niemal niedostrzegane były problemy małych firm, które w innych krajach są podstawą sprawnie funkcjonującej gospodarki. Skądinąd i w Polsce dałoby się obronić tezę, że okres względnej prosperity trwał, dopóki gospodarczej drobnicy wiodło się w miarę. Nadzieje wiązane z Piechotą były tym większe, że jeszcze jako poseł aktywnie i w miarę skutecznie działał w sejmowej komisji małych i średnich przedsiębiorstw.
Początek urzędowania Jacka Piechoty był obiecujący, minister był jednym z głównych autorów rządowego programu Przedsiębiorczość-Rozwój-Praca, w którym zawarto m.in. dziesiątki różnego rodzaju ułatwień właśnie dla małych i średnich firm. Co prawda większość z nich miała jedynie charakter kosmetyczny, jednak ich mnogość dawała szanse na oddech dla tego sektora. Równolegle jednak Piechota musiał się zmierzyć z rozgrzebanymi restrukturyzacjami hutnictwa, górnictwa, energetyki itp. Minister zaczął jeździć po kraju, spotykać się ze związkowcami przekonując ich do koniecznej i często bolesnej restrukturyzacji. Te spotkania były nie tylko czasochłonne, ale i jałowe, do związkowców bowiem argumenty ministra najczęściej nie trafiały. I nie wynikało to bynajmniej z braku daru perswazji Jacka Piechoty - po prostu przemysł ciężki ma to do siebie, że do działających tam związków zawodowych nie trafiają argumenty kolejnych ministrów. Piechota miał coraz mniej czasu na rozważania o losie małych i średnich firm, musiał gasić pożary w kolosach. Okazało się więc, że dodatkowe pieniądze na dokończenie restrukturyzacji górnictwa będą liczone w miliardach, a te przeznaczone na wsparcie małych firm w najlepszym razie w dziesiątkach milionów. Na Piechotę zwaliła się też sprawa Stoczni Szczecińskiej. Była to prestiżowa porażka, bowiem w odczuciu społecznym na niego spadła część odpowiedzialności za upadek tej firmy - jako lokalny lider SLD nie dopilnował sytuacji i nie alarmował, gdy był jeszcze czas na ratunek. Od tego czasu można zaobserwować, że Jacek Piechota stara się za wszelką cenę naprawić ten błąd i niemal bez reszty poświęcił się ratowaniu państwowych molochów. Apogeum tego poświęcenia osiągnął kilkanaście dni temu, gdy niejako w zastępstwie wicepremiera Kołodki prezentował program oddłużania dużych zakładów. Można Jackowi Piechocie współczuć - minister jest bowiem najwyraźniej rozdarty między sumieniem, a poczuciem obowiązku i lojalności wobec politycznego zaplecza. To jednak jego prywatna sprawa - stanowisko ministra nie jest przymusowe. Bardziej należy współczuć polskiej gospodarce: molochy z poprzedniej epoki gniotą ją coraz bardziej i pochłaniają środki, dzięki którym małe firmy mogłyby przynieść tak oczekiwane ożywienie.