Pan Ryś wszystko przewidział

W "Pamiątkach Soplicy" autor opisuje, jak to na życzenie JW. pana podkomorzego Rejtena nieświeski organista pan Ryś objaśniał, dlaczego Boże Narodzenie przypada 25 grudnia, podczas gdy Wielkanoc - raz w marcu, raz w kwietniu - zawsze kiedy indziej.

"Nemo sapiens nisi patiens JW. panie - odpowiedział Ryś powstawszy i nisko się pokłoniwszy. - Dwa lata trzeba chodzić na teologię, żeby pojąć, co to jest kalendarz, i to jeszcze daj Boże!

- Chociaż teologii nie umiemy, czemuż po ciwuńsku nie masz nam rzeczy tłumaczyć? Czy to raz nam wypada mówić babie o prawach, kiedy ma proceder, a choć w palestrze nie była, jakoś umiemy robić je dostępnymi dla jej mózgownicy. Bo kto co sam zna tak, jak potrzeba, ten łatwo objaśni nieświadomych.

- Kiedy wola JW. Pana, to więc wyłuszczę moją rzecz. Kalendarz przepisuje dla pożytku ziemi to, co Pan Bóg napisał na niebie; bo każda gwiazda jest literą. Podczas oktawy przesilenia dnia z nocą kanonicy katedralni wraz z JO pasterzem czytają na niebie, a co wyczytają, to i zapisują: z tego kalendarz i rubrycele, z tego kantyczki. Bo wszystko w Kościele Bożym nakręcone jak godzinnik: kanonicy piszą, plebani czytają, organistowie śpiewają i grają, wierni wtórują, a tak wszystko się obraca na chwałę Bożą i pożytek ludzki".

Reklama

Zebrani dziwowali się wprawdzie wielce mądrości pana Rysia, ale nadal nijak nie potrafili pojąć, dlaczego właściwie te dwa święta są tak rozmaicie osadzone w kalendarzu.

Skoro tak dobrze, to dlaczego tak źle?

Z okazji pierwszej rocznicy przyłączenia Polski do Unii Europejskiej w mediach pojawiły się entuzjastyczne publikacje, że bilans pierwszego roku w UE okazał się dla Polski "niespodziewanie dodatni". Że "dodatni" to jasne; jakże by inaczej, skoro taki rozkaz, ale dlaczego "niespodziewanie"? Przecież tegośmy się właśnie wszyscy spodziewali, jeśli już nie dla nas, to dla naszych dzieci, a jeśli nawet nie dzieci - to dla wnuków na pewno, więc co znaczy "niespodziewanie"? Czyżby pan prezydent Kwaśniewski "nie wiedział, a powiedział?".

Kiedy jednak przyglądamy się bliżej temu "niespodziewanie dodatniemu" bilansowi, to okazuje się, że chodzi o proste porównanie kwoty wpłaconej do Unii składki i kwoty, którą Unia przekazała, a ściślej - ma przekazać Polsce tytułem różnych subwencji. W ubiegłym roku wpłaciliśmy tedy ponad 1,3 mld euro, a otrzymujemy ok. 2,5 mld euro, co jest tylko częścią złotego deszczu, bo w ciągu pierwszych trzech lat członkostwa ma na nas spaść z Unii aż 28 mld złotych i to "na czysto"! Oczywiście bardzo się z tego cieszymy, aliści Fryderyk Bastiat zachęcał, by interesować się nie tylko tym, "co widać", ale i tym, "czego nie widać", a w każdym razie nie widać na pierwszy rzut oka.

Tak się akurat składa, że jak tylko zaczęliśmy dostosowywać nasze prawo, a w szczególności gospodarkę do "standardów" unijnych, to od tej pory rozpoczął się systematyczny wzrost deficytu w kolejnych ustawach budżetowych. W roku 1995 planowano 10,1 bln zł deficytu (to jeszcze przed denominacją, czyli po denominacji złotego ok. 1 mld zł). W roku 1996 - 9,5 mld zł, w roku 1997 - 12,220 mld zł, w roku 1998 - 14,400 mld zł, w roku 1999 - 12,812 mld zł, w roku 2000 - 15,400 mld zł, w roku 2001 - 20,538 mld zł, w roku 2002 - 40,0 mld zł, w roku 2003 - 38,734 mld zł, w roku 2004 - 45,239 mld zł i w roku bieżącym - 35 mld zł. To oczywiście może być przypadkowy zbieg okoliczności, ale czy w ogóle są przypadki? Ten narastający deficyt stał się przyczyną gwałtownego wzrostu długu publicznego; w ciągu 2 lat rządów premiera Millera nastąpił przyrost długu publicznego o 20 mld dolarów, a w ciągu roku rządów premiera Belki - o kolejne 20 mld dolarów (na koniec lutego br - 143 mld dolarów). Tylko w roku bieżącym koszt obsługi długu publicznego wyniesie 27 mld zł, a więc prawie tyle samo, co kwota trzyletnich subwencji z Unii Europejskiej. Jaki zatem jest NAPRAWDĘ bilans obecności Polski w UE? Jak objaśniłby nam to pan Ryś?

A przecież na tym wątpliwości nasze się nie kończą, bo właśnie PAP przypomina, że nowe kraje członkowskie UE "zmuszono" podczas negocjacji do podniesienia stawek na pewne towary i usługi, zgodnie z założeniem, że od początku roku 2006 we wszystkich krajach członkowskich powstanie jedna wspólna lista. Teraz jednak inne państwa nie wyrażają na to zgody, chociaż Komisja Europejska ponoć bardzo na to "nalega". Jak tę pozycję ująć w ogólnym bilansie, zwłaszcza jeśli naprawdę nas "zmuszono"?

Tajemnice mocnej złotówki

W koszmarnych czasach komuny rozmaici reakcyjni mędrkowie podrwiwali sobie ze spiżowych praw dialektyki pokazując szalbierczo, że niby wszystko można udowodnić. W ten sposób udowadniali, że, dajmy na to, złotówka - to woźny. Linia ich wnioskowania przebiegała następująco: złotówka - to pieniądz. Pieniądz - to grunt. Grunt - to ziemia. Ziemia - to matka. Matka - to anioł. Anioł - to stróż, no a stróż - to woźny. Quod erat demonstrandum. Kiedy dziś przypominamy sobie takie rzeczy, to lepiej rozumiemy przyczyny, dla których w czasach budowy podstaw socjalizmu musiała panować taka surowość. "Gdy car prorocze ma widzenia, zawsze je spłyci cham i łyk. Dlatego muszą być więzienia, turma i łagier, kat i stryk".

Właśnie w czwartek 5 maja dowiedzieliśmy się, że Sejm mężnie wytrwa na posterunku do końca kadencji, nie dlatego, żeby tylko brać diety i dokręcić nakręcone już lody, tylko dlatego, by wyjść naprzeciw społecznym oczekiwaniom. Społeczeństwo oczekuje mianowicie "tzw. ustaw socjalnych", jak nazywa je poseł Marek Dyduch. Konkretnie chodzi o jednorazowe dodatki dla emerytów i rencistów oraz podniesienie wysokości płacy minimalnej. Jaka szkoda, że nie jestem emerytem, ani rencistą, ani nawet nie pobieram płacy minimalnej, bo jakbym był, albo pobierał - zaraz zagłosowałbym na Sojusz Lewicy Demokratycznej. Ale inni mogą ten obywatelski obowiązek spełnić i dzięki temu SLD, Unia Pracy, a nawet - co wprawdzie brzmi niewiarygodnie, ale nawet Stronnictwo Gospodarcze nie tylko wejdzie do Sejmu lecz będzie tam stanowiło większość razem z Partią Demokratyczną.

Najwyraźniej nie jestem w tych przewidywaniach osamotniony, bo w depeszach czytamy, że "rynki" zareagowały pozytywnie na te polityczne wydarzenia, wskutek czego zarówno "złoty", jak i "obligacje" we czwartek "silnie zyskiwały". No proszę! Czy trzeba lepszej ilustracji, że nic tak nie wpływa pozytywnie na siłę pieniądza, jak wiarygodna zapowiedź rozrzucania go na prawo i lewo? Czyż ten przykład nie obala w proch monetarystycznych teorii i ufundowanej na nich polityki trudnego pieniądza? Co tu dużo gadać; trzeba przywołać z zaświatów pana Rysia, żeby te wszystkie sprawy raz na zawsze, niechby i po ciwuńsku nam powyjaśniał tę ekonomię polityczną socjalizmu.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: boże | JW | przewidzieć | kalendarz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »