Pandemia koronawirusa. Fabryka świata stanęła

Co dzieje się, jeśli nagle paraliż ogarnie drugą gospodarkę świata? To nie scenariusz filmu grozy. Obserwowaliśmy to na własne oczy. Metropolia Wuhan, największy kompleks przemysłowy współczesnego świata i jeden z kluczowych obszarów współczesnych Chin, zamarł na skutek lęku przed pandemią koronawirusa. Czy "efekt Wuhan" skończy się globalną recesją?

Chińskie podwoje zamknęły Google, IKEA. W Wuhan produkują też firmy takie jak Nissan, ale zamykane były też linie produkcyjne w fabrykach w krajach ościennych i w niektórych krajach w Europie.

Takiego kryzysu światowa gospodarka jeszcze nie przerabiała. Co się stanie, gdy druga największa gospodarka świata nagle zawiesi działalność? To nie scenariusz filmu z gatunku sci-fi, tylko realny efekt działania koronawirusa. Pandemia, gasząc ruch w jednym, ale kluczowym węźle gospodarczym, zamroziła wiele łańcuchów dostaw, pokazując w praktyce jak silnie dziś globalna gospodarka stała się systemem naczyń połączonych.

Reklama

Efekt skali

To wszystko oczywiście efekt skali. Wuhan to jeden z największych ośrodków gospodarczych współczesnych Chin z dużym udziałem kapitału wielkich światowych korporacji. Ma rozwinięty przemysł wysokich technologii, hutnictwo metali, przemysł włókienniczy, spożywczy, maszynowy, stoczniowy, samochodowy, chemiczny oraz rafineryjny. Jest tu też centralny węzeł komunikacyjny - duży port nad rzeką Jangcy, port lotniczy Wuhan-Tianhe. Wuhan to stolica prowincji Hubei. Prowincja ta położona w centralnej części Chin. Tutaj znajduje się największa na świecie zapora: Tama Trzech Przełomów. Tutaj znajduje się też centrum przemysłu i fabryki wielu firm - ponad 500 fabryk lub biur spółek notowanych na świecie, dokładniej. W tym także fabryka iPhone’ów. Hubei to 185,900 km kw. terenu przy 57 110 000 ludzi daje 324 os./km kw. I te niemal 60 mln zamknięto, żeby okiełznać epidemię.

Wirus, którego pochodzenie nadal nie jest znane, został określony przez chińskie władze jako "diabelski". Kiedy oznajmiono, że ma zdolność przenoszenia się z człowieka na człowieka drogą kropelkową, tylko programiści odetchnęli z ulgą. Wszyscy pozostali w przerażeniu śledzili doniesienie mediów, bo gołym okiem widać, ilu chińskich turystów podróżuje po świecie. W 2017 roku po świecie podróżowało 131 mln Chińczyków, a w 2018 roku było ich już 220 mln (według GUS, w 2018 r. do Polski przybyło ok. 135 tys. turystów z Chin). Zdecydowana większość potwierdzonych przypadków zarażeń, także w USA, była wynikiem podróży do Wuhan.

W drugą stronę - na początku stycznia 2019 roku brytyjska firma Euromonitor International przeprowadziła badanie, z którego wynika, że do 2030 roku Chiny staną się najczęściej odwiedzanym krajem na świecie. Eksperci przewidują też, że za 12 lat Chiny staną się liderem pod względem liczby podróżnych wyjeżdżających za granicę. Odbiorą one plamę pierwszeństwa Niemcom i Stanom Zjednoczonym. Oczekuje się, że do 2030 roku liczba podróżnych z Chin wzrośnie do 260 milionów, pisał "The Guardian". Co więcej, chiński turysta jest, choć może jednak trzeba napisać był, szczególnie pożądany, bo zostawia w miejscu pobytu więcej niż inni i tylko coraz więcej pieniędzy. Widać to na przykładzie Indii, gdzie zamrożenie napływu turystów z Chin dla Indii to straty o wiele większe, niż gdyby były to inne nacje. Bo choć 280 tys. Chińczyków na urlopach stanowi ledwie 3 proc. liczby zagranicznych gości w Indiach, to znajdują się w pierwszej dziesiątce nacji najwięcej wydających w tym kraju podczas urlopów. Indyjskie agencje turystyczne szacują straty na 500 mln dolarów, a jeśli epidemia potrwa do końca roku, branża może stracić nawet 2 mld dolarów.

Wirus hula

Świat był na początku zaskoczony, wręcz zszokowany, postawą oenzetowskiej agendy, Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), która nie tylko nie podniosła larum wobec turystyki prywatnej i biznesowej do Chin jako głównego "nosiciela" epidemii na świat, a wręcz sprzeciwiała się ograniczeniom mogącym być nakładane na Chiny i turystykę w związku z koronawirusem. W końcu stycznia WHO jednak ogłosiło ogólnoświatowy stan wyjątkowy. Koronawirus zabił już w tym czasie 170 osób. Jednak zdecydowana większość z oficjalnych 7,8 tys. potwierdzonych zarażeń miała miejsce w Chinach i choć wirus przedostał się do przynajmniej 18 krajów, poza Chinami odnotowano tylko niemal 100 przypadków zachorowań.

Mimo stosunkowo niskiej śmiertelności, ekonomiści obawiają się, że gospodarczy wpływ koronawirusa może być większy niż wpływ SARS z lat 2002-2003. Zabił on wtedy 800 osób i kosztował światową gospodarkę 33 miliardy dolarów. Jak do tej pory, drugim największym ogniskiem koronawirusa stały się giełdy.

Od 24 stycznia szanghajska giełda pozostawała zamknięta ze względu na obchody chińskiego Nowego Roku. Aż do sądnego dnia, 3 lutego, który jednak dobrze się zaczął. W pierwszym tygodniu lutego nastroje na globalnych rynkach zmieniły się o 180 stopni, a inwestorzy od napływających informacji dostawali zawrotu głowy. Piątek w USA 31 stycznia oflagowano jako wyprzedaż, by po weekendzie, 3 lutego, odzyskać ruch wzrostowy, który ponownie wyniósł amerykańskie indeksy na szczyty, u podstaw czego stanęło przede wszystkim narastające przekonanie inwestorów, że działania chińskich władz w ciągu najbliższych miesięcy zrekompensują z nawiązką ubytek w globalnym PKB związany z koronawirusem za pierwszy kwartał 2020 r. Dobre zamknięcie w USA sprawiło, że sesja rozpoczęła się od wzrostu, ale rynki zamroziła informacja, że na zatrzymanym w Jokohamie statku wycieczkowym Diamond Princess odkryto 42 nowe przypadki koronawirusa. Okręt był w tym czasie największym ogniskiem epidemii poza Chinami i dla wielu kolejnym sygnałem, że chińskie statystyki zachorowań i zachorowalności muszą być zaniżone, a wirus już hula po świecie i w rzeczywistości znacznie bardziej zaraźliwy. Choć w poniedziałek, 3 lutego, chiński bank centralny wpompował w rynki finansowe 173 mld dolarów w ramach planu zabezpieczenia gospodarki państwa przed skutkami rozprzestrzeniania się koronawirusa, jeszcze tego samego dnia inwestorzy wycofali z chińskiej giełdy 420 mld dolarów, czyli więcej, niż wynosi kapitalizacja wszystkich spółek na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych.

Jako że Chiny to fabryka świata, tracą też surowce, bo 10 proc. światowego PKB przynajmniej chwilowo stanęło.

ROPA CRUDE

69,03 0,09 0,13% akt.: 26.11.2024, 07:53
  • Max 69,28
  • Min 68,59
  • Stopa zwrotu - 1T -0,06%
  • Stopa zwrotu - 1M -3,13%
  • Stopa zwrotu - 3M -7,86%
  • Stopa zwrotu - 6M -11,19%
  • Stopa zwrotu - 1R -8,11%
  • Stopa zwrotu - 2R -9,77%
Zobacz również: OLEJ KANADA SOK POMARAŃCZOWY Ropa Brent natychmiast

Problem koronawirusa tylko pogarsza sytuację Niemiec, dla których pojawił się w najgorszym z możliwych momencie. Dane z Niemiec były i tak fatalne i świadczyły o poważnym spadku produkcji i zamówień przemysłowych. Tymczasem Chiny to dla niemieckiej motoryzacji i przemysłu klient idealny. Kłopot ma też prezydent USA Donald Trump, który wynegocjował w grudniu 2019 r. porozumienie na zbyt m.in. amerykańskich towarów rolniczych u Chińczyków. To oczywiście będzie niemożliwe do zrealizowania.

W punkcie zwrotnym?

W drugim tygodniu lutego w Europie inwestorzy nadal obawiali się negatywnych reperkusji związanych z koronawirusem, bo choć w Chinach formalnie pracownicy wracali już po długiej przerwie do swoich zakładów, to poziom nieobecności w pracy w Chinach nadal był bardzo wysoki. Niewiele pomogło, że przywódca ChRL Xi Jinping odwiedził pekiński szpital, w którym leczeni byli pacjenci z zapaleniem płuc (COVID-19) wywołanym koronawirusem SARS-CoV-2 i wezwał do zwycięstwa w - jak to nazwał - "ludowej wojnie" przeciwko epidemii. Ambasador Chin w Polsce Liu Guangyuan uspokajał na konferencji prasowej, powołując się na opinię ekspertów z dziedziny chorób zakaźnych, że epidemia w Chinach powinna osiągnąć szczyt do końca lutego dodając, że będzie to równocześnie punkt zwrotny w walce z rozprzestrzenianiem się wirusa. 

Amerykański bank JP Morgan prognozuje, że PKB Chin w pierwszym kwartale urośnie tylko o 4,9 proc. Według agencji Standard & Poor’s, w całym 2020 roku urośnie tylko o 5 proc. Wcześniej prognoza mówiła o wzroście o 5,7 proc. Chiny odpowiadają aż za jedną trzecią całego globalnego wzrostu gospodarczego. W marcu liczba zachorowań zaczęła spadać i pierwszy kwartał trzeba spisać na straty, ale już w drugie półrocze Chiny zaczną odrabiać straty i PKB i według S&P, w 2021 wzrośnie aż o 6,4 proc. Jeśli koronaproblem nie zniknie do kwietnia, to tempo wzrostu gospodarczego w Chinach, ocenia S&P, może osiągnąć zaledwie 4,4 proc. Agencje ratingowe zgodnie podkreślają, że jak najszybsze zapanowanie nad epidemią jest kluczowe dla oceny skutków finansowych perturbacji, które niezależnie jak się skończą, świat zapamięta na długo.

Maksymilian Wysocki

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Chiny | koronawirus | koronakryzys
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »