Państwo trzyma się za portfel
Stało się to, o czym od dawna ćwierkały wróble na dachu. Odsuwana w nieskończoność reprywatyzacja kosztuje nas teraz więcej niż kiedykolwiek przedtem. Każdy, kto choćby pobieżnie śledzi wyroki Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu doskonale wie, że żarty z prawa skończyły się. Sędziowie ze Strasburga nie poprzestają na symbolicznych odszkodowaniach.
We wrześniu to właśnie oni stali się gwarantami precedensowej ugody, którą J. Broniowski, po latach bezskutecznych zmagań z naszym wymiarem sprawiedliwości, zawarł w Strasburgu z państwem polskim. Za nieruchomości pozostawione poza obecnymi granicami Polski otrzymać ma rekompensatę w wysokości 237 tys. zł. Dzisiaj państwo musi słono płacić i za ślamazarność swojego wymiaru sprawiedliwości, i za legislacyjne bezprawie. Obecnie również nasze sądy coraz śmielej podążają ścieżkami przetartymi przez strasburskich prawników.
Dzisiaj piszemy o tych precedensowych wyrokach. Rzuca się w nich w oczy nie tylko ogrom rzadko spotykanych zawiłości prawnych, nie tylko ogrom ludzkich krzywd, ale także ogrom legislacyjnego bezprawia. I tak ustawa o nacjonalizacji przemysłu nakazywała w ciągu roku wypłacić wywłaszczonym właścicielom rekompensaty, ale Rada Ministrów nigdy nie wydała przepisów wykonawczych, które wprawiłyby ten nakaz w ruch. Podobnie było z dekretem z 1945 r. o gruntach warszawskich. I w tym przypadku właścicielom znacjonalizowanych gruntów przyznano stosowne odszkodowanie.
Rozporządzenie, które miało określić sposób jego ustalania, nigdy nie zostało wydane. Tak postępowało państwo, które z praworządnością miało niewiele wspólnego, którego nie było nawet stać na rumieniec wstydu. Nie wiem, ale być może właśnie dlatego dzisiaj państwo musi szukać nerwowo w portmonetce, jak ten klient z wypchanym koszykiem, któremu przed kasą przypomniało się, że trzeba zapłacić.
Andrzej Jankowski