Po ataku Rosji na Ukrainę. Te trzy surowce są skazane na wysokie ceny
Inwazja Rosji na Ukrainę dała impuls do podwyższenia notowań wielu surowców. Za baryłkę ropy trzeba płacić 110 dolarów - najwięcej od 2014 roku. W dodatku, stratedzy Goldman Sachs podnieśli właśnie jednomiesięczną prognozę ceny baryłki brent z 95 do 115 dolarów. Uncja złota kosztuje 1 940 dolarów i wydaje się zmierzać w stronę 2 tysięcy dolarów. Buszel pszenicy na giełdzie w Chicago jest wyceniany na ponad 10 dolarów - najwyżej od kilkunastu lat.
Wojna w Ukrainie. Siódmy dzień rosyjskiej inwazji (na żywo)
Rynki liczą się z możliwością wstrzymywania dostaw rosyjskich surowców energetycznych. Zdaniem analityka Commonwealth Banku, Viveka Dhara, jest mało prawdopodobne, by Stany Zjednoczone USA i Unia Europejska nałożyły na Rosję bezpośrednie sankcje związane z dostarczaniem przez ten kraj ropy i gazu. Rosnące w następstwie takiego posunięcia ceny surowców byłyby sporym problemem dla mocarstw. - Jednak sama Rosja mogłaby wstrzymać dostawy ropy i gazu, gdyby chciała wziąć odwet za wszelkie inne sankcje wprowadzone przez Zachód - dodaje Dhar.
Warto przypomnieć, że zarówno w 2008 roku, gdy Moskwa zaatakowała Gruzję, jak i w 2014 roku, gdy doszło do pierwszej napaści na Ukrainę, rosyjska ropa płynęła na Zachód bez jakichkolwiek przeszkód. Jednak skala tych dwóch aktów agresji była mniejsza niż dziś, a sankcje wobec Rosji dużo skromniejsze.
Kraje Zachodu starają się zapobiec dalszemu wzrostowi cen ropy naftowej i rozważają skoordynowane uwolnienie strategicznych rezerw surowca. Mówi się o 60 milionach baryłek, z czego połowę - co już wiadomo - dostarczą Stany Zjednoczone. Trzeba mieć jednak świadomość, że planowana kwota wystarczyłaby jedynie na uzupełnienie przerw w dostawach rosyjskiej ropy przez około 13 dni.
To, na co rynki najbardziej czekają, to sygnał ze strony OPEC, że udostępni wystarczającą ilość ropy, aby złagodzić ewentualny kryzys. Analitycy oceniają jednak, że pomimo rosyjskiego ataku na Ukrainę, państwa tego sojuszu mogą utrzymać w kwietniu swój plan stopniowego zwiększania produkcji ropy co miesiąc o 400 tysięcy baryłek dziennie. Nie czekając na decyzje OPEC Amerykanie już uwalniają 30 milionów baryłek ropy z US Strategic Petroleum Reserve, a taką samą ilość powinna skierować na rynek grupa krajów sojuszniczych.
Rosja jest największym producentem i drugim eksporterem ropy naftowej na świecie. Dorota Sierakowska z DM BOŚ przypomina, że kraj Władimira Putina eksportuje około 4-5 milionów baryłek surowca dziennie i dodatkowo 2-3 miliony przetworzonych produktów petrochemicznych. Głównymi odbiorcami są Chiny, kraje Unii Europejskiej, Indie, Japonia oraz Korea Południowa. Wszystkie te państwa od dawna starają się dywersyfikować dostawy ropy naftowej.
Kreml w ostatnich dniach spotyka się z dotkliwymi sankcjami w branży paliwowej. Kolejne międzynarodowe korporacje izolują się od rosyjskich spółek i tamtejszego rynku. BP i Shell pozbywają się swoich aktywów w tym kraju, Total nie zamierza zwiększać inwestycji, natomiast Maersk wstrzymuje niemal wszystkie kontenerowce płynące do Rosji (z wyjątkiem wiozących artykuły spożywcze i medyczne).
Maersk jest właścicielem około jednej trzeciej udziałów w rosyjskim operatorze portowym, który zarządza 6 terminalami w kraju. Zerwanie współpracy przez wielkie koncerny w połączeniu z wprowadzonymi sankcjami finansowymi sprawia, że handlowcy mają trudności z płaceniem za rosyjską ropę. W dodatku, stawki za transport surowca z Rosji rosną do astronomicznych poziomów, co podważa opłacalność transakcji nawet przy baryłce ropy kosztującej ponad 100 dolarów.
Ostatnie dwa lata to na rynku ropy prawdziwy rollercoaster. Wiosną 2020 roku w Londynie kurs ropy brent spadł do niespełna 16 dolarów za baryłkę, co było najniższą ceną od ponad 20 lat. Wszystko za sprawą pandemicznego lockdownu, którego następstwem był bezprecedensowy spadku popytu na paliwa. Magazyny z surowcem pękały w szwach, a niemal darmowej ropy nikt nie chciał.
Popyt na paliwa zaczął poprawiać się bardzo szybko i natrafił na niepracujące szyby naftowe nieco wcześniej zamknięte z powodu braku rentowności. Efekt był taki, że na początku tego roku światowe zapasy ropy znalazły się na bardzo niskim poziomie. Nic więc dziwnego, że baryłka surowca już w połowie lutego zbliżała się na wykresach do 100 dolarów. Zakłócenia w dostawach z Rosji mogą przyczynić się do dalszego, szybkiego podbijania notowań.
Pod koniec 2021 roku świat wrócił do przedcovidowego zużycia ropy rzędu 100 milionów baryłek dziennie. Jednak producenci nie dostosowali się do tego tempa - zarówno w krajach OPEC, jak i w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie nie chcą powtórzyć błędu sprzed dekady, gdy zalali rynek ropą i po spadku jej notowań musieli masowo zamykać nierentowne szyby. Zdaniem analityków, wydobycie "czarnego złota" w USA powróci do rozmiarów sprzed pandemii dopiero w 2023 roku.
Napięta sytuacja za naszą wschodnią granicą sprzyja cenom metali szlachetnych. Kontrakty na złoto, których notowania w poprzednim tygodniu osiągnęły pułap nawet 1970 dolarów za uncję nadal utrzymują się na wysokim poziomie 1940 dolarów. Z kolei uncja srebra kosztuje ponad 25 dolarów - najwięcej od kilku miesięcy.
Paweł Grubiak, prezes zarządu Superfund TFI, uważa, że ceny złota i srebra szukają nowych poziomów równowagi. Oba kruszce powinny w najbliższych tygodniach nadal stanowić atrakcyjną inwestycję, głównie ze względu na niepewność, co do rozwoju sytuacji na Ukrainie.
- Biorąc pod uwagę to, jak dynamiczny wzrost notowań złota obserwowaliśmy zaraz po ataku Rosji na Ukrainę, widać, że dla inwestorów ten kruszec to "bezpieczna przystań" w okresach krachu czy chaosu na rynkach. Warto jednocześnie pamiętać, że konflikt na Ukrainie nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na ceny metali szlachetnych. W marcu na pierwszy plan na nowo mogą wysunąć się plany Rezerwy Federalnej, dotyczące zacieśniania polityki monetarnej w Stanach Zjednoczonych. Po ostatnich danych dotyczących wysokiej inflacji w USA, inwestorzy zaczęli wyceniać przyspieszenie tempa podwyżek stóp procentowych w tym roku - komentuje Paweł Grubiak.
Dorota Sierakowska z DM BOŚ zwraca uwagę na rynek zbóż. Cena pszenicy w Stanach Zjednoczonych przekracza już 10 dol. za buszel, co jest najwyższym poziomem od 2008 roku. Rosną również wyraźnie notowania kukurydzy i soi.
- Zwyżki wynikają z faktu, że kraje z rejonu Morza Czarnego są kluczowymi producentami zbóż w skali świata. Ukraińska i rosyjska pszenica eksportowana jest m.in. do Europy Zachodniej, ale największe jej ilości trafiają do Afryki Północnej, z Egiptem na czele. Egipt poinformował właśnie, że w ostatnich dniach zrezygnował z dwóch przetargów na dostawy pszenicy ze względu na niepewną sytuację na Ukrainie. Z kolei w przypadku Rosji dały o sobie znać sankcje i wątpliwości związane z rozliczaniem handlu towarami - zauważa Dorota Sierakowska.
Jacek Brzeski
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Zobacz również: