Polaku! Nie wiesz co jesz!
Podstawowe produkty, które codziennie kupujemy, jak chleb, wędliny czy czekolada, pełne są składników genetycznie zmodyfikowanych (GMO). Polacy o tym nie wiedzą, bo producenci nie informują na opakowaniach o genetycznych dodatkach, chociaż mają taki obowiązek.
Sprawdziliśmy to w losowo wybranych supermarketach w Gdańsku i Poznaniu. Nasze dziennikarskie poszukiwania żywności modyfikowanej genetycznie dały zaskakujący efekt. W jednym z gdańskich marketów wystarczyła zaledwie 1,5-godzinna wizyta, byśmy odkryli wiele produktów zawierających składniki GMO. Oczywiście bez stosownej informacji na opakowaniu. A produktów takich są tysiące: wszędzie tam, gdzie jest soja, białko sojowe lub kukurydza. Po aferze z chorobą szalonych krów mączkę kostną, która była najpopularniejszym wypełniaczem żywności, zastąpiono soją.
Dziś można znaleźć ją w wędlinach (nawet w parówkach dla dzieci), galaretkach, jogurtach, chlebie i ciastkach. Wszystkie na etykietach miały wymienioną soję, mączkę sojową lub lecytynę sojową.
Ta roślina strączkowa jako składnik żywności brzmi niewinnie. Tyle że większość z tych etykiet ukrywa, że jest ona genetycznie modyfikowana, czyli taka, do której dodano geny innych organizmów lub usunięto jakiś gen.
Co prawda producenci nie muszą informować o składnikach GMO, jeśli ilość zmodyfikowanego składnika jest mniejsza niż 0,9 proc. masy produktu. Jednak w większości przypadków są to ilości dużo wyższe. Na przykład w kiełbasie, zgodnie z polską normą, może się znajdować do 5 proc. białek roślinnych. - Najtańszym źródłem białka roślinnego jest sprowadzana z USA soja. Tam 80 proc. jej upraw to rośliny transgeniczne - wyjaśnia Marek Kryda z koalicji Polska Wolna od GMO.
Podobnie jest z kukurydzą. - Kupując olej kukurydziany, należy się spodziewać, że jest ze zmodyfikowanej rośliny - mówi biolog prof. Tomasz Twardowski.