Polskie rolnictwo w Europie

Warto podpatrywać zachodnich sąsiadów nie tylko w kwestiach technologii produkcji (z tym radzimy sobie całkiem dobrze), brak nam jednak know how w zakresie przetwarzania i zbytu.

Warto podpatrywać zachodnich sąsiadów nie tylko w kwestiach technologii produkcji (z tym radzimy sobie całkiem dobrze), brak nam jednak know how w zakresie przetwarzania i zbytu.

Nasze rolnictwo może być nie tylko dumą podczas wiejskich dożynek, ale i doskonałym interesem.

O ile polscy przedsiębiorcy radzą sobie doskonale z produkcją, czasami z przetwarzaniem i magazynowaniem (to bardzo ważne ze względu na osiągane ceny w różnych porach roku), to gorzej idzie im połączenie tych dwóch elementów, a całkiem kiepsko stworzenie własnego rynku zbytu.

Zachodni rolnicy (w związkach produkcyjnych, stowarzyszeniach, etc.) wspólnie produkują, wspólnie magazynują i wspólnie sprzedają, aby się wspierać i osiągać lepsze wyniki finansowe i zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nie przez przypadek całe rejony Niemiec, Austrii, Francji mają swoje "specjalizacje" (na danym obszarze uprawia się np. tylko szparagi, na innym tylko ogórki, na innym tylko winogrona). Wspólne przetwórstwo, transport i sprzedaż są po prostu tańsze, przez co łatwiej i szybciej można to zorganizować.

Reklama

Ale i w tej płaszczyźnie mamy się całkiem nieźle, teraz energię należy skoncentrować na kreowaniu silnych marek, znaków towarowych oraz promocję konkretnych produktów na poszczególnych rynkach.

Nasze dobre produkty spożywcze (np. ogórki konserwowe, czy kiełbasy) sprzedają się doskonale tam, gdzie są znane. Niestety, nie są znane w zbyt wielu miejscach.

Doświadczenia hiszpańskich i włoskich przedsiębiorców pokazują, że nie ma co liczyć na rząd, samorząd lokalny, pseudo-biznesowe pseudo-konferencje, które są jedynie wyrzucaniem pieniędzy w błoto i fundowaniem wycieczek dla politykierów.

W pierwszym etapie, kiedy tą drogą podążali hiszpańscy rolnicy, nie osiągnięto nic poza grzecznościowymi gestami. Wówczas natychmiast porzucono tę drogę i do akcji wkroczyli sami przedsiębiorcy. Duże farmy samodzielnie, a mniejsze jednocząc się, wysyłały swoich przedstawicieli wprost do firm w Niemczech i Anglii. Okazało się, że tylko bezpośrednie kontakty dały wymierne efekty.

Dodatkową korzyścią było to, że pozyskanie jednego kontraktu, nawiązanie jednej współpracy z odbiorcami powodowało szybkie dostosowanie się całych regionów do potrzeb produkcyjnych generowanych taką umową. Kreowana w ten sposób specjalizacja umożliwiła Hiszpanom uzyskanie fenomenalnych wyników w uprawach owoców. Dlatego cała Europa je dzisiaj hiszpańskie pomarańcze, cały rok można się delektować iberyjskimi truskawkami - owoce stają się synonimem Hiszpanii.

Silną stroną polskich przedsiębiorców rolnych jest to, że z jednej strony byli częstokroć producentami warzyw sprzedawanych w Niemczech pod marką niemieckich dystrybutorów (dolnośląskie ogórki robiły furorę w całej Brandemburgii). Nie trzeba szukać daleko rynków zbytu, nie trzeba "uczyć" klientów nowych towarów, trzeba wykreować znaki towarowe, najlepiej związane z ekologią (produkcją bio) i samodzielnie docierać do sieci sprzedaży, sklepów.

Z drugiej strony mamy sąsiadów na wschodzie, którzy są w stanie wchłonąć każdą ilość żywności. Byle byśmy tylko nauczyli się ją tam sprzedawać.

Gastronomia

Wielkie możliwości stoją przed polską gastronomią, mamy co pokazać turystom (o ile rząd nie będzie zniechęcał ich do odwiedzania nas), popyt własny będzie rósł (wraz ze wzrostem stopy życiowej ludzie będą jedli i pili coraz więcej poza domem), a nowoczesna infrastruktura tworzy potencjalne możliwości robienia interesów.

I w tej płaszczyźnie nie mamy czego się wstydzić. W Polsce można smacznie zjeść, warunki sanitarne, przynajmniej potencjalnie, są zapewnione. W tych płaszczyznach prześcigamy np. brytyjczyków, gdzie mięso w Londynie (nie na jakiejś prowincji) sprzedawane jest przed sklepem wyłożone na blacie stołu (nie leży na żadnych talerzach, czy miskach, ani w żadnych chłodniach), przy ulicy.

W podobnie opłakanym stanie znajdują się bary szybkiej obsługi prowadzone przez azjatyckich obywateli brytyjskich - polskie przydrożne bary z poprzedniej epoki mogłyby być dla londyńskich kebab-barów niedoścignionym wzorcem higienicznym.

Z dumą możemy oferować smaczne polskie posiłki rodakom oraz turystom odwiedzającym nasz kraj - byle tylko turyści chcieli przyjeżdżać do bezpiecznej Polski.

Polskie rolnictwo i przemysł spożywczy z czasem może ponownie stać się dumą i sposobem na biznes.

Tomasz Horoszkiewicz

brak
Dowiedz się więcej na temat: europ | rolnictwo | Polskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »