Portugalski problem europejskiej wspólnoty

Problemy Portugalii stwarzają realne niebezpieczeństwo opóźnienia międzynarodowej pomocy finansowej dla Lizbony.

Zmierzając na unijny szczyt w Brukseli, zaplanowany na 24 i 25 marca, europejscy przywódcy liczyli na to, że kwestia kryzysu zadłużenia w strefie euro zostanie ostatecznie zamknięta. Nieoczekiwanie jednak przyszło im zmierzyć się z trudnym i wielce niepożądanym pytaniem: czy kraj, którego rząd jest politycznym bankrutem, może prosić o pomoc finansową w wysokości 75 mld euro?

Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL

Reklama

Upadek portugalskiego rządu zdominował dwudniowe spotkanie szefów unijnych państw, mających nadzieję, że w Brukseli uda im się zażegnać kryzys finansowy, który od ponad roku kładzie się cieniem na kondycji wspólnej europejskiej waluty.

Mając świadomość pogłębiających się podziałów w kwestii interwencji w Libii i widocznego napięcia, jakie rodzą pytania o bezpieczeństwo energetyki jądrowej w kontekście niedawnej katastrofy w Japonii, unijni przywódcy sądzili, że uda im się przynajmniej zamanifestować swoją jedność w obliczu kryzysu zadłużenia strefy euro.

Tymczasem problemy Portugalii, której premier, Jose Socrates, podał się w środę wieczorem do dymisji, stwarzają realne niebezpieczeństwo opóźnienia międzynarodowej pomocy finansowej dla Lizbony, od dawna wyczekiwanej przez rynki finansowe - i osłabiają wiarę inwestorów w to, iż Unia Europejska jest w stanie zapobiec rozprzestrzenianiu się kryzysu. W obecnej sytuacji być może trzeba będzie wstrzymać się z akcją ratunkową do czasu sformowania nowego rządu w Portugalii. Oznacza to, że najsłabsza gospodarka europejskiej unii walutowej pozostanie jaskrawym symbolem problemów strefy euro co najmniej przez kolejne dwa miesiące.

Unijni decydenci mieli nadzieję, że reakcja rynków nie wywoła destabilizacji w sąsiedniej Hiszpanii (której gospodarka, choć znacznie większa, również wymieniana jest w gronie zagrożonych), zważywszy na fakt, że skomplikowanie się sytuacji w Portugalii było powszechnie przewidywanym scenariuszem. Istotnie, w mijającym tygodniu nic nie wskazywało na to, że inwestorzy obawiają się, iż obecne problemy rozprzestrzenią się poza Portugalię i dwa inne państwa członkowskie UE zmagające się z kryzysem, Grecję i Irlandię.

"Rozumiem, że w Portugalii wystąpiły trudności natury politycznej" - powiedział Jose Manuel Barroso, były premier tego kraju, a obecnie przewodniczący Komisji Europejskiej. "Dajmy jednak czas portugalskiemu rządowi, portugalskim władzom i portugalskiej demokracji na rozwiązanie tych problemów" - dodał.

Niestety, czas nie jest po stronie Portugalii, która do 15 kwietnia musi pożyczyć na rynku obligacji 4,2 mld euro i może spodziewać się ponad 7,5-proc. odsetek od długoterminowego zadłużenia.

Jeszcze przed rozpoczęciem brukselskiego szczytu Jean-Claude Juncker - premier Luksemburga i szef Eurogrupy (tworzonej przez siedemnastu ministrów finansów krajów strefy euro) - oznajmił na antenie kanału France 24, że, gdyby faktycznie doszło do wyasygnowania wsparcia dla Portugalii, "odpowiednią" wydawałaby się kwota rzędu 75 mld euro.

Mimo iż portugalska konstytucja daje rządowi możliwość zwrócenia się o międzynarodowe wsparcie finansowe nawet w sytuacji, w której nie dysponuje on większością parlamentarną, to niewielu wierzy, że w tych okolicznościach mogłoby ono zostać udzielone. Jose Socrates, który w czwartek w Brukseli wciąż jeszcze oficjalnie reprezentował swój kraj, nie otrzyma bowiem od parlamentu poparcia dla planu oszczędnościowego - a wprowadzenia oszczędności niewątpliwie zażąda od Lizbony zarówno Unia, jak i Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że socjalista Socrates - który najprawdopodobniej dokończy swoją kadencję jako "kulawa kaczka" (ang. oryg. "lame duck"; premier Portugalii odchodzi z urzędu, ale de facto musi piastować go do czasu wyboru jego następcy - przyp. tłum.) - uzależnił swoją polityczną reputację od tego, czy uda się mu uniknąć wystąpienia o międzynarodową pomoc. W efekcie, chcąc się po nią zwrócić, musiałby dziś całkowicie zmienić kurs. Tymczasem jego środowa decyzja o rezygnacji była bezpośrednim następstwem odrzucenia nowego rządowego planu oszczędności przez parlament - planu stworzonego właśnie po to, by uniknąć konieczności sięgnięcia po pomoc zewnętrzną. Jeśli w Portugalii dojdzie do przedterminowych wyborów, Socrates najprawdopodobniej będzie startował w nich jako człowiek ze wszystkich sił walczący o to, by Portugalia nie musiała prosić o upokarzający "bailout".

Podczas pierwszego dnia szczytu premier Holandii, Mark Rutte, stwierdził, że ewentualna pomoc udzielona Portugalii w jakiejkolwiek formie z konieczności musi zostać obwarowana warunkami. - Z Lizbony nadeszły złe wieści - powiedział Rutte. - Jeśli jakiś kraj prosi o międzynarodowe wsparcie, to przede wszystkim powinien dowieść, że pracuje nad rozwiązaniem swoich problemów, że kontroluje swoje zadłużenie, i że w jego finansach publicznych panuje porządek.

Jeden z możliwych scenariuszy zakłada, że w przyszłym miesiącu Portugalia zaciągnie jedynie pożyczki krótkoterminowe, by uniknąć karnych odsetek naliczanych od walorów długoterminowych. Tym sposobem zyskałaby czas niezbędny do wyłonienia nowego rządu.

Tymczasem w dniu rozpoczęcia brukselskiego szczytu na ulicach belgijskiej stolicy kilkanaście tysięcy demonstrantów protestowało przeciwko surowym planom oszczędnościowym unijnych rządów - czyli dokładnie takim propozycjom, jak ta, która doprowadziła do politycznego krachu w Portugalii. Doszło do starć z policją, która użyła armatek wodnych i gazu pieprzowego.

Według danych brukselskiej policji, przez miasto przemaszerowało blisko 20 tys. związkowców. Demonstranci wybijali szyby w budynkach i blokowali kluczowe dla komunikacji miejskiej arterie, w wyniku czego pojawiły się znaczne utrudnienia w ruchu drogowym. W zamieszkach zostało rannych kilkunastu policjantów.

Portugalski kryzys usunął w cień dyskusje nad proponowanym pakietem środków mających ugruntować postanowienia Paktu Stabilności i Wzrostu, będącego zbiorem rozporządzeń dotyczących funkcjonowania strrefy euro - a także poddać większej kontroli politykę gospodarczą poszczególnych krajów członkowskich UE.

Pod naciskami Berlina i Paryża, europejscy decydenci postanowili organizować regularne spotkania przywódców państw strefy euro. Celem tych konferencji będzie wywieranie wpływu na rządy unijnych państw w zakresie ściślejszego koordynowania kwestii gospodarczych i budżetowych, od wieku emerytalnego po redukcję zadłużenia.

Niestety, na osiągniętym w tym miesiącu porozumieniu ws. ustanowienia stałego funduszu ratunkowego dla zagrożonych bankructwem członków unii walutowej, pojawiły się rysy. Fundusz ten ma zacząć funkcjonować w 2013 r. i dysponować 500 mld euro na pożyczki, jak również możliwością kupowania obligacji emitowanych przed rządy. Niemcy chcą, aby tworzenie funduszu, do którego mają wpłacić prawie 22 mld euro, zostało rozciągnięte w czasie. (...)

Steven Castle

Tłum. Katarzyna Kasińska

Pobierz: program do rozliczeń PIT

New York Times/©The International Herald Tribune
Dowiedz się więcej na temat: europejska | euro | niebezpieczeństwo | problemy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »