Jak na razie mężczyzna nie ujawnił, skąd miał dziewięć dzików, z których jeden okazał się chory na włośnicę. Śledczy podejrzewają, że 38-latek w inspektoracie weterynaryjnym posługiwał się sfałszowanymi certyfikatami pochodzenia tego mięsa.
Jedno z możliwych wytłumaczeń braku współpracy mężczyzny z prokuraturą - jak usłyszał nasz reporter - może być takie, że podejrzany jest jedynie "słupem" w większej sieci osób, które skupują zwierzęta upolowane przez kłusowników, a następnie starają się je legalnie sprzedawać.
Po kilku dniach śledztwa upada również wersja o tym, że zakażone dziki trafiły do warszawskich restauracji. Bardziej prawdopodobne jest, że dziczyzna była sprzedawana lokalnie osobom prywatnym na własne potrzeby. Śledczy wciąż to weryfikują, a także starają się ustalić, jak długo ten mężczyzna mógł działać. Odtwarzają również siatkę jego kontaktów.