Producenci wędzonych wędlin kwestionują dane rządu
Producenci tradycyjnie wędzonych wędlin kwestionują dane rządu. Ostrzegają przed upadkiem lokalnych firm i wzywają do interwencji w Brukseli.
Wytwórcy chcą produkować według dotychczasowych norm zawartości substancji smolistych. Podejrzewają europejski lobbing na rzecz stosowania płynu wędzarniczego. Ich zdaniem, celem wchodzących we wrześniu przepisów jest wyeliminowanie z rynku naszych zakładów i polskich znakomitych produktów.
Lokalni, tradycyjni producenci zjechali do Sejmu z całej Polski, na posiedzenie komisji rolnictwa, by o tym powiedzieć i zmusić polityków do podjęcia negocjacji. Wskazali na Estonię, która uzyskała zgodę na wysokie normy zawartości węglowodorów aromatycznych w szprotkach.
Lokalni wytwórcy zaniepokojeni sytuacją sami sfinansowali szczegółowe badania. Okazało się, że respektując najnowsze zarządzenia Komisji Europejskiej, nie da się zachować znanego od pokoleń smaku, koloru i wyglądu polskich wędlin. Podczas dyskusji dali przykład pewnych rodzajów szynki, wędzonego boczku, kiełbasy lisieckiej. Spełnią one restrykcyjne normy, ale przy zastosowaniu ciekłego kondensatu dymu wędzarniczego, co preferuje Komisja Europejska. Będą to jednak - w ich przekonaniu - zupełnie inne produkty.
Uczestnicy wielogodzinnego spotkania podzielili się na dwie grupy. Jedni uważają, że trzeba działać po cichu, bo nasze głośne protesty w Brukseli zostaną przedstawione przez konkurencję - na przykład Czechów i Słowaków - jako dowód na niespełnianie standardów w produkcji żywności. - Nie róbmy zadymy z dymu - apelowano.
Drudzy przeciwnie: prą do głośnej obrony przed wielkoprzemysłową produkcją i wszechobecnymi ulepszaczami. Podkreślali, że Polak rocznie zjada 12 kilogramów "ulepszaczy" zawartych tylko w chlebie. Pytali, dlaczego Komisja Europejska się tym nie interesuje.
Waldemar Kluska, reprezentujący Komitet Obrony Wędlin Wędzonych Tradycyjnie, zaapelował o danie wyboru konsumentom. Argumentował, że kiełbasa lisiecka będzie kiełbasą lisiecką tylko w przypadku wędzenia w gorącym dymie nad otwartym ogniem. Proponował umieszczanie na opakowaniach szczegółowego opisu. Jak powiedział, kupujący sam zdecyduje, czy woli zjeść lisiecką, czy coś, co zyskało smak i kolor po zanurzeniu w ciekłym kondensacie dymu wędzarniczego.
Według Komitetu, problem - w skali kraju - dotyczy od czterystu do pięciuset firm.
Obrady, przeprowadzone z udziałem przedstawicieli resortów rolnictwa i zdrowia, zamknięto, zapowiadając przygotowanie dezyderatu mobilizującego rząd do podjęcia negocjacji w Brukseli. Ma być przegłosowany za dwa tygodnie.
- Skoro człowiek takie rozporządzenie wymyślił, to człowiek może je zmienić - podsumował Jan Zwoliński z Polskiej Izby Produktu Regionalnego. Reprezentanci ministerstw byli zdania, że nie ma potrzeby zmieniać, bo polskie firmy dadzą radę. Podkreślali, że substancje smoliste są rakotwórcze. To zmartwiło zwolenników grillowania. Boją się, że Bruksela wkrótce tym też się zajmie.