Prośbą i groźbą
Banki w Polsce proszą Narodowy Bank Polski o obniżenie rezerwy obowiązkowej. Jednak ani NBP, ani Komisja Nadzoru Finansowego nie widzą potrzeby obniżania stopy rezerwy.
Teraz można już śmiało powiedzieć - największe banki w Polsce prowadzą zorganizowaną akcję, której celem jest wywarcie presji na banku centralnym i nadzorze finansowym i udzielenie pomocy sektorowi bankowemu. Tylko że nie do końca wiadomo, czy sektor takiej pomocy potrzebuje. Obniżenie rezerwy obowiązkowej dla banków wchodzi w grę tylko w jednym przypadku - jeśli Rada Polityki Pieniężnej oceni negatywnie płynność sektora bankowego. I choć płynność ta spadała od połowy ub. roku, wciąż wiele banków nad Wisłą ma wysoką nadpłynność, a to oznacza, że nie ma żadnych powodów, aby zasilać je w dodatkowe pieniądze.
Dyskusja na temat kondycji banków zaczęła się od opublikowanego w mediach manifestu, w domyśle kierowanego do prezesa NBP Sławomira Skrzypka, a podpisanego przez prezesów dwóch największych banków w Polsce - PKO BP i Pekao - Jerzego Pruskiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego. Manifestu, który w wymowie jest bardzo dramatyczny, a którego ani NBP, ani RPP, ani KNF nie komentowały.
Dwóch prezesów
"Skończył się okres taniego, łatwo dostępnego pieniądza. Już dziś zarówno niektóre przedsiębiorstwa, jak i gospodarstwa domowe doświadczają utrudnień w zaciąganiu kredytów. Banki, choć ich wypłacalność i kondycja finansowa nie budzą zastrzeżeń, mają kłopoty z pozyskaniem na rynku hurtowym środków na rozwój akcji kredytowej w stopniu zaspokajającym potrzeby gospodarki i aspiracje konsumentów. Wszystkiemu winien kryzys na światowych rynkach finansowych. Co można zrobić, by złagodzić jego skutki? Skąd wziąć pieniądze?" - pytają już na początku swojego manifestu Pruski i Bielecki. I wyjaśniają, że "załamanie rynku hurtowego ograniczyło dostępność środków na finansowanie działalności banków, w tym dla rozwoju prowadzonej działalności kredytowej. Istotnym zagrożeniem jest zatem znaczne zmniejszenie przez banki działalności kredytowej, i to pomimo istniejącego zapotrzebowania na kredyty ze strony klientów. Zjawisko takie, opisywane jako credit crunch, wpływa negatywnie na sferę realną gospodarki, skokowo zmniejszając płynność przedsiębiorstw oraz ograniczając popyt ludności i firm. W ten między innymi sposób skutki kryzysu finansowego przenoszą się na kryzys sfery realnej, który pogłębia załamanie systemu finansowego. Świadome tych zagrożeń rządy wielu państw przyjęły wielomiliardowe programy wsparcia dla swoich gospodarek, a banki centralne wszelkimi możliwymi sposobami zwiększają podaż pieniądza".
Według prezesów, skoro skutki światowego kryzysu zaczynają docierać do polskiej gospodarki, należy im w odpowiedni sposób przeciwdziałać. A odpowiedni sposób to właśnie obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej do 2 proc. (z obecnych 3,5 proc.), czyli do poziomu obecnie stosowanego przez EBC. Jak deklarują prezesi Pruski i Bielecki, każdy punkt procentowy obniżki rezerwy obowiązkowej zwiększa możliwość kreacji pieniądza o 6 mld zł. Czy to wystarczy? Nie do końca - stąd na liście działań, jakie powinien wykonać bank centralny znalazła się również pozycja wykupu obligacji NBP z terminem zapadalności w 2012 r. - to pozwolić ma na zwiększenie możliwości kredytowania o kolejne prawie 8 mld zł. I w końcu działania te mogłyby zostać - zdaniem szefów PKO i Pekao - uzupełnione przez długookresowe wsparcie płynnościowe sektora przez bank centralny pod zabezpieczenie zdrowych aktywów bankowych.
"W obecnych warunkach zasilanie sektora bankowego pod zabezpieczenie w postaci aktywów sektora bankowego nie jest niczym nadzwyczajnym. Taki instrument jest wykorzystywany przez EBC, natomiast Fed również wykupuje aktywa bankowe, zwiększając tym samym podaż pieniądza. Skala tych operacji może być elastycznie kształtowana w zależności od faktycznego przebiegu akcji kredytowej w sektorze bankowym. Przy wykorzystaniu tego instrumentu wymagane byłoby wprowadzenie procedur ograniczających wykorzystanie środków jedynie na dedykowane cele związane z rozwojem kredytowania oraz zapobiegające ich wykorzystaniu dla celów poprawy wyłącznie płynności" - piszą Pruski i Bielecki.
Banki: mamy kłopoty
Zgodnie z przywoływanymi przez prezesów banków wyliczeniami "ostatnie lata polski sektor bankowy cechowała wysoka dynamika wzrostu kredytów zarówno dla sektora przedsiębiorstw, jak i gospodarstw domowych". Szacują, że w 2008 r. przyrost portfela kredytowego w sektorze bankowym wyniósł - po wyeliminowaniu wpływu kursu walutowego - około 145 mld zł, tj. 11 proc. PKB. Znaczną część tego przyrostu, bo równowartość blisko 40 mld zł, stanowił wzrost kredytów mieszkaniowych w walutach obcych, głównie we frankach szwajcarskich, które w 2009 r. będą znacznie mniej dostępne.
Według wstępnych szacunków w 2008 r. banki pozyskały najwyższe w historii wolumeny depozytów, głównie od ludności. Łączny przyrost depozytów klientów w 2008 r. wyniósł ok. 88 mld zł, w tym depozytów ludności - 60 mld zł (wzrost o 25 proc.), a instytucji rządowych i samorządowych - 10 mld zł. Depozyty przedsiębiorstw były stabilne przez większość roku i dopiero w grudniu zwiększyły się o kilka miliardów.
W 2008 r. występowały sprzyjające warunki dla wzrostu depozytów bankowych: wysoka dynamika wynagrodzeń, wzrost liczby pracujących oraz przede wszystkim znaczący przepływ środków wycofywanych z funduszy inwestycyjnych w związku z załamaniem notowań akcji na giełdzie. Przepływ środków z funduszy inwestycyjnych na depozyty bankowe można szacować na blisko 31 mld zł.
Na początku 2008 r. sektor bankowy posiadał nadwyżkę depozytów nad kredytami wynoszącą 15 mld zł. Nadwyżka ta stanowiła istotne źródło pieniądza finansującego wzrost akcji kredytowej. W ciągu ostatnich 12 miesięcy relacje pomiędzy depozytami i kredytami odwróciły się. Na koniec 2008 r. sektor posiadał nadwyżkę kredytów nad depozytami wynoszącą 40 mld zł.
W ubiegłym roku możliwości finansowe banków były wzmacniane w znaczący sposób środkami pochodzącymi z rynku międzybankowego, w tym napływającymi z zagranicy. Perspektywy rozwoju polskiej gospodarki i wyższa rentowność kredytów w połączeniu z łatwym pozyskaniem taniego finansowania skłaniała banki zagraniczne do inwestowania środków na dynamicznie rozwijającym się rynku polskim. Finansowanie działalności banków poprzez środki z zagranicy powiększyło się w 2008 r. o 35 mld zł.
Ale jak dowodzą prezesi banków, "poziom dostępnych środków pozwalających finansować akcję kredytową będzie w 2009 r. istotnie mniejszy. Sprzyjające warunki dla finansowania wzrostu akcji kredytowej z roku wcześniejszego już się nie powtórzą. Odpływ środków z funduszy inwestycyjnych już się dokonał, w sektorze poziom kredytów przewyższył wartość depozytów, a w obliczu kryzysu światowego systemu finansowego nie ma co liczyć na zasilanie płynnością banków z udziałem kapitału zagranicznego przez ich strategicznych inwestorów, co występowało w 2008 r. Jest zatem wysoce prawdopodobne, że od strony podażowej przyrost akcji kredytowej w 2009 r. zostanie określony przyrostem netto depozytów sektora bankowego, który będzie istotnie niższy. Nie można zatem wykluczyć, że wzrost kredytów w polskim sektorze bankowym może zmniejszyć się z około 145 mld zł do zaledwie 40 mld zł, co byłoby kwotą o 20 proc. mniejszą niż wartość kredytów udzielonych w 2008 r. samym tylko przedsiębiorstwom". I jak przekonują, realizacja takiego scenariusza - przy innych czynnikach niezmienionych - oznaczałaby załamanie popytu w gospodarce.
RPP: nie spieszmy się z rezerwą
Jednak zdaniem Rady Polityki Pieniężnej i Narodowego Banku Polskiego pomysły części bankowców można rozważyć, jednak nie trzeba ich wprowadzać od razu, bo sektor nie jest wcale w tak katastrofalnej sytuacji. Z całą pewnością nie ma potrzeby podejmowania natychmiastowej decyzji dotyczącej obniżenia stopy rezerwy obowiązkowej. Dariusz Filar z RPP publicznie deklaruje, że nawet jeśli rada zdecyduje się na obniżenie rezerwy, to wcale nie musi tego robić jednorazowo o 1,5 proc., bo być może lepiej byłoby tę rezerwę obniżać. Czy jednak uzna, że jest taka potrzeba, skoro do banków i tak ma trafić 8,2 mld zł pochodzące z wykupienia przez NBP przed terminem 10-letnich obligacji? To, jaką decyzję podejmie rada w sprawie rezerwy obowiązkowej mocno zależy od sposobu, w jaki banki wykorzystają pieniądze z obligacji. Jeśli użyją ich do udzielania kredytów dla firm i klientów indywidualnych, bądź przeznaczą na poprawę płynności na rynku międzybankowym, RPP będzie skłonna rozważyć możliwość obniżenia rezerwy. Problem w tym, że bankowcy wcale nie gwarantują, że pieniądze zostaną wykorzystane właśnie w taki sposób.
Zdaniem Filara najmniej korzystnie byłoby, gdyby te środki zostały przeznaczone na zakup bonów pieniężnych w podstawowych operacjach otwartego rynku. W ten sposób pieniądze faktycznie powróciłyby do NBP. Nie byłoby zatem podstaw do zasilania banków w kolejne pieniądze poprzez np. obniżanie rezerwy obowiązkowej.
Także zdaniem wiceprezesa Narodowego Banku Polskiego Witolda Kozińskiego nie ma obecnie potrzeby obniżania stopy rezerwy obowiązkowej dla banków. A ewentualna obniżka stopy rezerwy obowiązkowej zależeć będzie od prognozy płynności - jaki jest bilans środków, które zwiększają podaż pieniądza i które redukują. Koziński wyjaśnia, że NBP wie, że prawdopodobnie płynność sektora bankowego w tym roku będzie niedostateczna, trzeba będzie zasilać ten sektor. - W zależności co się na rynku pokaże, będziemy sugerować RPP, żeby zwolniła rezerwy. W tej chwili nie widzę takiej konieczności - powiedział.
Publicznie o kryzysie
Przyszłość płynności sektora bankowego w tym roku była także tematem publicznej debaty Ernst & Young i "Rzeczpospolitej". Eksperci zajmujący się polskim rynkiem bankowym nie mają wątpliwości, że zahamowanie trendu wymaga zachęcenia banków do udzielania większej ilości kredytów, zaś klientów bankowości nad Wisłą do oszczędzania.
Biorący udział w konferencji prezes Pekao Jan Krzysztof Bielecki zaznaczył, że rząd nie powinien decydować o tym, o ile powinna być zwiększona akcja kredytowa banków. - Zastanówmy się, skąd wziąć pieniądze, a nie delektować się, że ktoś wpadnie na pomysł wydania zarządzenia, że akcję kredytową banki mają zwiększyć o 7 proc. albo nawet 30 proc. - zauważył słusznie i zaznaczył, że największym problemem polskiego systemu bankowego w dobie kryzysu finansowego jest to, jak zachęcić banki do bardziej aktywnego prowadzenia działalności kredytowej.
Prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz uważa, że bankom należy pomóc, by mogły z kolei udzielić pomocy firmom i klientom indywidualnym. Dodał, że sytuacja polskiego systemu bankowego nie wymaga interwencji w postaci rekapitalizacji. Jego zdaniem w Polsce należy raczej budować skłonność do oszczędzania.
- W Polsce potrzebujemy rozmowy, by wesprzeć banki w pozyskiwaniu oszczędności na rynku krajowym od klientów indywidualnych i od klientów hurtowych oraz oszczędności na rynkach międzynarodowych - wyjaśniał na konferencji Pietraszkiewicz, dodając, że powinno się oprzeć programy antykryzysowe na wykorzystywaniu środków unijnych.
Akcja na niskim poziomie
Były minister finansów Mirosław Gronicki podkreśla natomiast, że Polska posiada niekorzystną strukturę aktywów i pasywów sektora bankowego. Wyjaśnia również, że w listopadzie 2007 r. depozyty sektora bankowego wynosiły 474 mld zł, a należności z tytułu kredytów 560 mld zł. Natomiast w ubiegłym roku ta nierównowaga pogłębiła się jeszcze bardziej.
Natomiast jego zdaniem największym problemem polskiego systemu bankowego jest to, że akcja kredytowa była w ogromnym stopniu finansowania przez napływ środków zewnętrznych z zagranicy. Sęk w tym, że w przyszłości trudno będzie pozyskać fundusze z zagranicy, a banki nie będą utrzymywały oprocentowania depozytów na obecnym poziomie. A polskie banki są skazane na to, że albo będą finansowane poprzez zwiększenie się depozytów, albo poprzez napływ pieniędzy z krajów, dla których obecny kryzys może być jeszcze bardziej bolesny niż dla Polski.
Jednym ze strumieni finansowania były również fundusze inwestycyjne, ale na nie bankowcy raczej nie mogą liczyć. Jak oceniają Bielecki i Pruski, "nawet przy optymistycznych założeniach co do przyrostu depozytów ludności (16 proc. w ujęciu rocznym) oraz kilkumiliardowym przyroście depozytów korporacyjnych (w obliczu credit crunch może mieć miejsce bezwzględny spadek tych depozytów) oraz względnie stabilnych przyrostach depozytów instytucji rządowych, samorządowych oraz niemonetarnych instytucji finansowych, można szacować łączny przyrost depozytów klientów na poziomie 65 mld zł".
Przy innych czynnikach niezmienionych byłby to maksymalny poziom przyrostu akcji kredytowej w 2009 r. Niestety, faktycznie może on okazać się istotnie niższy. Ewentualna deprecjacja złotego o np. 10 proc. w ujęciu rocznym obniżyłaby możliwości kredytowe o 12 mld zł. Podobny wpływ miałoby zmniejszenie finansowania netto krajowego sektora bankowego przez centrale banków zagranicznych. W takim scenariuszu łączny przyrost akcji kredytowej osiągnąłby poziom właśnie 40 mld zł. Należy przy tym pamiętać, że z uwagi na zobowiązania kredytowe zaciągnięte przez sektor bankowy w 2008 r. przyrost nowo udzielanych kredytów w 2009 r. byłby jeszcze niższy.
Kryzys jako szansa
Warto jednak zauważyć, że nie wszystkie banki działające w Polsce narzekają na obniżoną płynność w sektorze i kłopoty kredytowe. Część bankowców przyjęła dramatyczny list prezesów Pruskiego i Bieleckiego oraz ogólny ton ostatnich dyskusji o załamaniu grożącym sektorowi bankowemu i w konsekwencji całej polskiej gospodarce jako zapowiedź kłopotów największych graczy na rynku. A to dla nich informacja o tym, że może zmienić się wysokość udziału w rynku poszczególnych banków. Bo nawet największy kryzys nie spowoduje, że klienci - detaliczni i korporacyjni - zniechęcą się do kredytów bankowych, pod warunkiem, że te nie będą horrendalnie drogie. Wprost przeciwnie - spotykając się z niechęcią ze strony swoich dotychczasowych banków, będą szukali innych - życie nie znosi próżni. Dlatego liczą, że po dwóch latach, bowiem na tyle jeszcze przewidziana jest najtrudniejsza faza recesji przez instytucje badawcze i analityków rynku, klienci wierni dotychczas swoim instytucjom przeniosą środki do graczy dopiero o rynek walczących.
PAWEŁ PIETKUN