Prostytutki bronią ryczałtu

"Skończyć z polowaniem na czarownice!" - zażądały we wtorek w ogłoszeniu prasowym niemieckie prostytutki, pracujące w kontrowersyjnych domach publicznych stosujących stawkę ryczałtową na wszystkie usługi.

Kobiety zarzucają konserwatywnym politykom i organizacjom, że podsycają protesty społeczne, by doprowadzić do zaostrzenia przepisów regulujących prostytucję.

W wydaniach dzienników "Sueddeutsche Zeitung" oraz "Frankfurter Rundschau" ukazały się ogłoszenia podpisane przez 77 kobiet - tylko imionami - i zamieszczone przez organizację Dona Carmen, zaangażowaną na rzecz praw politycznych i społecznych prostytutek.

Twierdzą one, że "ponad ich głowami oraz przy wykorzystaniu niewiedzy i uprzedzeń" przedstawiciele polityki, jak również organizacji społecznych podsycają negatywne nastroje przeciw prostytutkom.

Reklama

- Pod pretekstem walki z "uwłaczającymi godności ludzkiej warunkami pracy" prowadzona jest w rzeczywistości polityka zmierzająca do wprowadzenia zakazu oraz zniszczenia naszej egzystencji - twierdzą autorki ogłoszenia.

Anons ten jest kolejną odsłoną sporu o powstające w Niemczech domy publiczne stosujące tzw. flatrate. Obowiązuje w nich zasada, że klient płaci jedną ryczałtową opłatę np. ok. 100 euro i może otrzymać dowolną liczbę usług seksualnych oraz korzystać z baru.

Według tej koncepcji funkcjonuje m.in. sieć "Pussy Club" z domami publicznymi w Berlinie, Heidelbergu i Wuppertalu. Otwarty na początku czerwca tego roku nowy przybytek w Fellbach koło Stuttgartu wywołał protesty społeczne i oskarżenia o poniżanie kobiet.

Szeroka koalicja, złożona z polityków różnych opcji, organizacji broniących praw kobiet, stowarzyszenie mieszkańców Fellbach, kościołów złożyła do prokuratury zawiadomienie przeciwko klubowi, zarzucając jego właścicielom wyzyskiwanie kobiet.

Także minister spraw wewnętrznych Badenii-Wirtembergii Heribert Rech (CDU) wyraził swoje oburzenie i nie wykluczył prawnych działań przeciw tego typu domom publicznym.

W lipcu inicjatywa społeczna wystosowała list otwarty w tej sprawie do kanclerz Angeli Merkel oraz członków jej rządu z żądaniem zakazania uwłaczających kobietom praktyk, stosowanych przez nowy dom publiczny w Fellbach.

Choć jak na razie policja, która odwiedziła przybytek, nie dopatrzyła się złamania przepisów, jego krytycy uważają, iż to tylko kwestia czasu. W domach publicznych z ryczałtowymi stawkami zaciera się bowiem granica między dobrowolnym uprawnianiem prostytucji a zmuszaniem do niej.

Według agresywnej reklamy klubu, pod hasłem "Wszystko jest możliwe..." klient może zażądać każdej możliwej usługi. To godzi w kontrakty kobiet tam zatrudnionych przewidujące, iż mają one prawo decydować, z kim chcą mieć kontakt i jakie usługi wykonują.

- Jestem tym oburzona - oświadczyła siostra Lea Ackermann, przewodnicząca organizacji "Solwodi", która walczy z przymusową prostytucją. Jej zdaniem za "fasadą eleganckich nowych domów publicznych dochodzi do łamania praw człowieka". Organizacja wini o wszystko ustawę z 2002 r. regulującą prostytucję w Niemczech.

- To wszystko bezpodstawne zarzuty. Nikt nikogo nie zmusza do prostytucji i świadczenia każdej usługi, jakiej klient sobie zażyczy - powiedziała PAP Juanita Henning szefowa organizacji Dona Carmen. - W tym całym sporze wcale nie chodzi o warunki pracy kobiet w domach publicznych, ale o moralną kampanię oraz znalezienie pretekstu do zaostrzenia przepisów, które i tak nie są dobre - dodaje.

Organizacja zarzuca też "rasizm" przeciwnikom domów publicznych, którzy publicznie nazywają pochodzące z zagranicy prostytutki "nieświadomymi kobietami". "Na pewno jesteśmy w stanie same zdecydować, gdzie, na jakich warunkach i jak długo chcemy pracować. Nie potrzebujemy pouczania ani podsycania nastrojów, ale rzeczowej dyskusji" - napisano w ogłoszeniu prasowym.

Dlatego na wrzesień podpisane pod anonsem kobiety zaprosiły swych krytyków - w szczególności ministra Recha, burmistrza Fellbach oraz przedstawiciela diecezji katolickiej - na wycieczkę po domu publicznym oraz otwartą debatę.

Według szacunków niemieckich władz prostytucją trudni się w kraju 400 tysięcy osób, głównie kobiet. Związek zawodowy Verdi ocenia obroty tego sektora na ok. 14,5 miliarda euro rocznie. Od 2002 r. w Niemczech prostytucja jest legalna. Osoby trudniące się nią opłacają podatek dochodowy i mają prawo do świadczeń.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Bronia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »