Protest polskich mediów. Wyjaśniamy, o co w nim chodzi

Po raz pierwszy od 30 lat nowelizowane są przepisy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. W toku prac sejmowych ustalono zapisy, które nie są korzystne dla polskich mediów. O co chodzi? Większość posłów nie uwzględniła postulatów wydawców, którzy walczyli o wyrównanie swojej pozycji wobec platform cyfrowych, zaś niektóre ze zmian zostały przyjęte na kilka dni przed głosowaniem na sali plenarnej, bez wcześniejszych konsultacji. Obecny kształt ustawy, nad którym pochyli się teraz Senat, zagraża przyszłości rynku medialnego w Polsce.

Obowiązująca ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych weszła w życie w 1994 roku. Przez ostatnie trzy dekady dokonał się olbrzymi skok technologiczny, między innymi za sprawą powszechnego dostępu do internetu. W ślad za nim zaczęto wykorzystywać go praktycznie w każdej dziedzinie życia. Oglądanie filmów i seriali czy słuchanie muzyki na platformach streamingowych to obecnie codzienność, podobnie jak korzystanie z mediów internetowych, które przekazują informacje za pośrednictwem portali. Jednocześnie użytkownicy sieci mają dostęp do mediów społecznościowych czy firm technologicznych, którzy swoimi kanałami przekazują treści. Aktorzy, muzycy, ale również i dziennikarze pracują obecnie w zupełnie innych realiach rynkowych niż w latach 90. Mimo to od tego czasu zapisy dotyczące prawa autorskiego nie były zmieniane. Aż do teraz.

Reklama

Nierówności między mediami a big-techami

Nowelizacja ustawy wynika z konieczności implementacji do prawa polskiego dwóch unijnych dyrektyw, tzw. DSM i SATCAB II. Pierwsza z nich obejmuje kwestie związane z eksploatacją utworów w środowisku cyfrowym; to na jej podstawie środowiska twórców walczyły o "tantiemy z internetu". Druga zaś mówi m.in. o stworzeniu warunków dotyczących rozpowszechniania w danym kraju programów telewizyjnych i radiowych pochodzących z innych państw członkowskich, a także o licencjach na korzystanie z utworów i przedmiotów praw pokrewnych zawartych w nadawanych programach telewizyjnych i radiowych. Polska spóźnia się z wdrożeniem tych przepisów już trzy lata, za co mogą grozić kary ze strony unijnych organów. 

Część przepisów dotyczy środowiska dziennikarzy i wydawców. Mowa tu o dwóch kwestiach. Jedna z nich dotyczy wykorzystywania treści dziennikarskich przez platformy cyfrowe, takie jak Meta (właściciel Facebooka) czy Google. Za ich pośrednictwem internauci mają dostęp do artykułów publikowanych w ogólnopolskich czy lokalnych mediach. W toku prac w komisji sejmowej Lewica proponowała, by tego typu firmy technologiczne, zwane powszechnie big-techami wypłacały część z zysków osiąganych na reklamach przy wyświetlaniu treści. Poprawka, którą poparli także posłowie PiS, nie znalazła uznania większości - tak samo jak i ta, która mówiła o pośrednictwie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w sporach między wydawcami a big-techami. 

Dostęp do portali internetowych czytelnik może mieć zarówno bezpośrednio przez witrynę danego medium, jak i pośrednio - przez wyszukiwarkę czy media społecznościowe. Ten drugi kanał ma niebagatelne znaczenie. Z jednej strony generuje ruch u wydawcy, z drugiej - dostarcza treści samym big-techom. W praktyce jednak to ta druga ze stron czerpie większe korzyści - treści są dostarczane za darmo, zaś zysk z ich wyświetlania nie trafia do twórców.

Jeszcze podczas prac nad projektem w Sejmie do marszałka wpłynęły postulaty Izby Wydawców Prasy, która podkreślała, że w obecnym brzmieniu przepisów brakuje zapisów o prawach pokrewnych wydawców prasy, które wyrównywałyby szanse z big-techami. Dodano jednocześnie, że obecne prawo nie mówi o tym, co dzieje się w sytuacji braku kompromisu między wydawcą a platformą cyfrowąApel wystosowali też wydawcy, wskazując, że zapisy ustawy mogą doprowadzić "do upadku wielu firm medialnych", a także do sytuacji, w której dostęp do wiarygodnych informacji będzie wyłącznie płatny.

"Próba nałożenia dodatkowego obciążenia na użytkowników"

Drugą znaczącą dla mediów kwestią jest reemitowanie. Zapisy mówiące o wprowadzeniu tantiem z reemitowania, a więc ponownego odtwarzania treści znalazły się w przegłosowanej przez Sejm wersji ustawy. Poprawka ta znalazła się wśród proponowanych zmian niespodziewanie, już na etapie prac parlamentarnych, w komisji. Przedstawiciele Polskiej Izby Komunikacji Elektronicznej, Krajowej Izby Komunikacji Ethernetowej, Związku Pracodawców Mediów Elektronicznych i Telekomunikacji Mediakom oraz Związku Telewizji Kablowych w Polsce wydali oświadczenie, w którym zwrócili uwagę, że przed przyjęciem zmiany mowa o niej nie była zapowiadana

"Postulat taki nie był nawet popierany przez wszystkich uprawnionych (OZZ), a przez stronę rynkową oceniany był jednoznacznie krytycznie, jako sprzeczny z unijnymi regulacjami i prowadzący do negatywnych konsekwencji". - napisali przedstawiciele izb w oświadczeniu. Wskazali jednocześnie, że w konsekwencji poprawka może przyczynić się "do obciążenia polskich przedsiębiorców telekomunikacyjnych kolejnymi 40 mln zł rocznie na OZZ z tytułu reemisji utworów", co oznaczałoby 20-proc. wzrost.

- Reemisja znalazła się w projekcie w sposób nieodpowiedzialny; jest to wynik walki OZZ między sobą na polu reemisji, które składają na ołtarzu tej walki użytkowników - korzystających z utworów. To jest rodzaj próby nałożenia dodatkowego obciążenia na użytkowników. Podobnie jak przy tantiemach z internetu nie zbadano w ogóle rynku: nie zastanowiono się, dokąd te pieniądze popłyną. Nie neguję kwestii socjalnych OZZ (np. wsparcia dla starszych aktorów), ale OZZ zostały powołane nie przede wszystkim dla celów socjalnych, tylko mają reprezentować uprawnionych w ich relacjach umownych jeżeli chodzi o eksploatację praw - podkreślał w rozmowie z Interią Janusz Piotr Kolczyński, partner zarządzający w kancelarii C.R.O.P.A., arbiter Komisji Prawa Autorskiego w latach 2019-2024.

"Giganci technologiczni wykorzystują tworzone przez nas treści"

Projektem nowelizacji ustawy zajmie się teraz Senat. Do polityków został wystosowany list, podpisany przez polskich wydawców, redakcje i dziennikarzy, aby poparli kluczowe zmiany obejmujące rynek medialny. "Nie zabijajcie polskich mediów!" - apelują jego sygnatariusze, podkreślając, że polskie media "są częścią naszego dziedzictwa kulturowego i systemu demokratycznego i jako takie muszą przetrwać." 

"Niestety, musimy mierzyć się z groźbą, jaką jest dominacja globalnych gigantów technologicznych na rynku polskich mediów. To organizacje niezwykle potężne i wpływowe. Wskutek szybkiego rozwoju przejęły lwią część środków reklamowych finansujących dotąd polskie media. Bezkarnie i nieodpłatnie wykorzystują tworzone przez nas treści, a zyski przekazują za granicę". - czytamy w oświadczeniu.

Przypominano, że w toku prac legislacyjnych wydawcy oczekiwali "wprowadzenia instrumentów mediacji między platformami i wydawcami w przypadku sporu o należne nam tantiemy, sprawiedliwej rekompensaty za ekspozycję naszych treści w sieci oraz ochrony przed ich kopiowaniem". Podpisani pod listem zarzucili rządzącym, którzy nie poparli ich postulatów "brak odpowiedzialności i krótkowzroczności", co w kontekście ostatniego spotkania ministra cyfryzacji Krzysztofa Gawkowskiego z przedstawicielami m.in. Google czy Meta nabiera dodatkowego znaczenia.

"Apelujemy do władzy, do posłów i senatorów wszystkich opcji politycznych, by wysłuchali naszych racji i poprawili szkodliwe prawo. Oddanie tych obszarów w całości globalnym graczom technologicznym nie tylko poważnie zuboży nas jako społeczeństwo, ale może też zagrozić demokracji, jaką znamy. Nie wolno do tego dopuścić". - podsumowano.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: tantiemy z internetu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »