Przyszedł czas na wielką korektę

Nie sposób nie odnieść się do trwającego kryzysu finansowego i podążającego za nim gospodarczego. Dociera on do nas zza Atlantyku, ale jego skutki są globalne ze względu na potęgę amerykańskiej gospodarki.

Można by filozoficznie skwitować to, co dzieje się na rynkach finansowych, że przecież już w Biblii jest mowa o 7 latach tłustych, po których następuje 7 lat chudych. Nic to zatem nowego w dziejach ludzkości, a ponadto cykle koniunkturalne są cechą immanentną gospodarki kapitalistycznej, wszechstronnie opisaną w bogatej na ten temat literaturze.

A jednak świat się dziwi, niektórzy wstrzymują oddech. Najciekawsze jest to, że najwybitniejsi analitycy i znawcy przedmiotu nie posiadają ani cudownych recept, ani też nie są w stanie przewidzieć, co jeszcze może się zdarzyć, jeżeli idzie o głębię obecnej zapaści oraz jej krótko- i długofalowych konsekwencji.

Reklama

Próbując dociec przyczyn zaistniałej sytuacji pojawia się problematyka odpowiedzialności zarówno tych, którzy finansami światowymi zarządzają, jak i tych, którzy z ofert instytucji finansowych, głównie banków, korzystają. Dobrze ujął to, moim zdaniem, prof. Benjamin R. Barber, mówiąc: "Banki obwiniają konsumentów, bo kupowali rzeczy, na które ich nie było stać. Konsumenci mówią, że oferowano im kredyty hipoteczne, ukrywając prawdę o tym, że zmienia się ich oprocentowanie. I jedni i drudzy muszą zrozumieć, że sami są sobie winni. Konsumenci muszą przyznać, że brali kredyty i nikt ich do tego nie zmuszał, banki - że kłamały i manipulowały. A ludzie, którzy kupowali papiery od banków muszą pogodzić się z tym, że byli głupi, ignoranccy i nie sprawdzali, co kupują" (za "Gazetą Wyborczą" z dn. 09.10.2008).

Zabrakło odpowiedzialności zarówno wtedy, jak banki oferowały kredyty nawet do 130 proc. wartości nabywanych nieruchomości, nie pytając kredytobiorców, z czego je spłacą, jak też wówczas, kiedy kredytobiorcami byli ludzie bez pracy, bez dochodów, czy jakiejś wartościowej własności (no jobs, no income, no assets). Cały kredyt zabezpieczać miały rosnące ceny nieruchomości. Ale wiadomo, że ceny mogły rosnąć do pewnego momentu. Bo gdy pojawiły się masowe kłopoty ze spłatą tak zaciąganych kredytów, to i ceny przejmowanych przez banki i wystawianych na sprzedaż nieruchomości musiały spaść. Ta sytuacja uruchomiła lawinę porywającą banki inwestycyjne, które lokowały pieniądze w obligacje powiązane z amerykańskim rynkiem hipotecznym. A za nim poszły firmy ubezpieczeniowe oraz wszyscy posiadacze polis, jednostek uczestnictwa czy akcji dołujących firm.

Reakcje władz wielu krajów, począwszy od USA, poprzez Irlandię, Belgię, Islandię, Francję, Niemcy, Wielką Brytanię, itd., polegające na przejęciu od banków w różnym stopniu odpowiedzialności za depozyty ludności oraz na dokapitalizowaniu kilku kluczowych instytucji finansowych, stojących na granicy bankructwa, przywołało na nową wielką debatę na temat granic gospodarczej wolności i skali ingerencji w nią państwa.

Tyle wolności, ile odpowiedzialności, chciałoby się powiedzieć. W tym wypadku niezbędna równowaga pomiędzy tymi kategoriami została zachwiana. W ślad za tym pojawił się brak wzajemnego zaufania uczestników tej wielkiej gry. Banki przestały pożyczać sobie pieniądze, klienci zaczęli wycofywać depozyty i pozbywać się papierów wartościowych, rządy zmuszone zostały do ingerencji w działalność kluczowych finansowych instytucji.

Odpowiedzialności nie wykazali, a zaufania nadużyli menadżerowie czołowych światowych korporacji finansowych poprzez wypłacanie sobie wielomilionowych wynagrodzeń, gdy sytuacja firm, którymi zarządzali absolutnie do tego nie upoważniała. A szczytem bezczelności było zrealizowanie luksusowych wakacji przez szefów AIG, zaledwie w kilka dni po uratowaniu ich przed bankructwem przez amerykański rząd, za kwotę 400 tys. dolarów.

Czy takie zachowania można tolerować? Dalej uważam, że polską ustawę kominową należy odesłać do lamusa. Chora jest bowiem sytuacja, gdy prezesi kluczowych firm z udziałem Skarbu Państwa zarabiają mniej niż wielu zatrudnianych przez nich menadżerów. Ale chora jest też sytuacja, gdy zarządy spółek zarabiają niczym nieograniczone kwoty. Jeżeli nie pojawi się odpowiedzialność oraz przyzwoitość, to pojawi się wołanie o progresywne podatki i tak się ta cała zabawa skończy.

Realny kryzys, który objął rynki finansowe i który siłą rzeczy przeniesie się na spadek produkcji, wzrost bezrobocia i wiele zjawisk stagnacyjnych, można postrzegać też jako wielką korektę nazbyt spekulacyjnych, a zatem i ryzykownych działań, podejmowanych przez kluczowe instytucje finansowe. To tak, jak z organizmem człowieka, który po przeforsowaniu zapadł na chorobę i trzeba go podleczyć. Leczenie rynków finansowych jest niezbędne, chociaż bardzo kosztowne. Wytwarza też poczucie niesprawiedliwości, gdyż nieliczni na tych zawirowaniach korzystają, a bardzo liczni płacą za nie pokaźną cenę, liczoną obecnie kwotę już prawie trzech bilionów dolarów uruchomionych w postaci gwarancji, pożyczek, dokapitalizowaniu.

Polska gospodarka, nie tak mocno ciągle zintegrowana z europejską i światową, w mniejszym stopniu powinna odczuć skutki trwającego kryzysu. Prezydent podnosi bardziej alarmistyczne tony, premier uspokaja. Potrzebna jest natomiast współpraca obydwu wysokich organów naszej władzy, a nie męcząca rywalizacja. Niech tym razem dobrym przykładem, płynącym z Ameryki, będzie zgoda obydwu izb amerykańskiego parlamentu, a także republikanów i demokratów oraz obydwu rywalizujących ze sobą kandydatów do Białego Domu, na propozycję administracji prezydenta G.W. Busha wpompowania 700 mld dolarów w wybrane instytucje finansowe, stojące na granicy bankructwa.

Czyżby tylko w obliczu tak wielkich zagrożeń politycy byli zdolni do solidarnego działania? Wygrywają ci, których stać na współdziałanie zanim dojdzie do tragedii. Ale my ciągle musimy się tego uczyć.

Jan Król

Nowe Życie Gospodarcze
Dowiedz się więcej na temat: bank | skutki | kredyt | nieruchomości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »