Psycholog radzi jak przetrwać bessę
Inwestorzy w hossie byli jak na dopaminie. Dzisiejsza frustracja to skutek przegięcia hiperoptymizmu - mówi psycholog biznesu Jacek Santorski.
PB: Co się dzieje na światowych rynkach?
Jacek Santorski: - Z absolutnego punktu widzenia wszystko, co się dzieje, jest normalne i prawidłowe. Coś się kurczy, coś otwiera, pączkuje. Cykle. Z giełdami dziś jest jak z dzieckiem, które kończy 1,5 roku. Gdy pełzało po podłodze, gdzieś obok była matka, która je chroniła. Po 1,5 roku dziecko zaczyna się bać, chowa się w sobie, bo wchodzi w czas realizmu. Tak jest z Wall Street, z inwestorami. Ludzie, którzy niegdyś w euforii kupowali na potęgę, pompowali giełdy, zachowywali się jak na dopaminie. Frustracja na rynkach wynika z przegięcia hiperoptymizmu. To była właśnie faza omnipotencji dziecka w romansie ze światem. Teraz nadchodzi jej rewers - faza urealnienia. Specjalistom z Wall Street nie brakowało kompetencji. Zgubiła ich chciwość i niefrasobliwość. Płacimy za najlepsze case study, którego nawet Harvard nam nie zafunduje. To bardzo edukujące doświadczenie. Mamy do czynienia z czymś takim, jak katastrofa samolotu, gdy w jednej chwili ginie 100 czy więcej osób. To dużo mocniej działa na nas niż wypadki na drogach co weekend.
Dziś nawet ekonomiści nie wiedzą, co będzie jutro. Dlatego "PB" uderza do psychologa biznesu. Co pan sądzi o takich ekonomistach, wybitnych specjalistach giełdowych, którzy mówią: nie wiem?
- Nawet ekonomiści zdali sobie teraz sprawę, że nie kontrolują sytuacji. Zarządzający też wpadają w panikę. Oni nigdy wcześniej nie myśleli, że mogą nie kontrolować sytuacji. Wszyscy przeżywamy wielką lekcję.
- Jak pan ocenia przekaz, który dociera do tłumów? Czy światowi guru są w stanie kontrolować sytuację, uspokoić inwestorów oszczędzających w funduszach i zwykłych ciułaczy?
Pompowanie miliardów w systemy bankowe, ustanawianie coraz wyższych zabezpieczeń depozytów to akty terapii objawowej. Rynki uspokoi ktoś, kto pokaże, że rozumie tę część zjawiska, która jest kontrolowalna, i to, co spod kontroli się wymyka. Dopiero wtedy można wyciągnąć wnioski i stworzyć projekcję przyszłości.
Czy mamy już panikę? Zdania wśród ekonomistów są podzielone.
- Przed laty zajmowałem się rozbrajaniem paniki wokół Banku Wchodniego w Białymstoku. Wiem, że to, co teraz mamy, jest dalekie od paniki, jaką wtedy przeżywał Białystok.
Co teraz radziłby pan inwestorom?
- Odwołałbym się do zasady samurajskiej: jeżeli twój umysł jest jasny i spokojny, działaj szybko. Jeśli nie - zwolnij, a nawet zatrzymaj się.
Co pan radzi zwykłym ludziom, którzy obciążają swoje hipoteki?
- W sytuacji zagrożenia instynkt prowadzi ludzi do powrotu do natury. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby dobrą radą okazała się ziemia lub kruszce. Mimo rozwijania się kryzysu finansowego, kryzys na rynku nieruchomości może się zatrzymać. Gdy ludzie tracą wiarę w skomplikowane instrumenty, pozostaje ziemia. To alternatywa dla tego, co jest tylko zapisane na twardych dyskach komputerów na Wall Street. Mariusz Łukasiewicz, nieżyjący już twórca Eurobanku, mówił, że bankowość i finanse to taki sam biznes, jak inny. Tylko że w tradycyjnym biznesie na koniec dnia w magazynie jest coś namacalnego. W magazynie bankowym zostają wirtualne zapisy pieniądza. Nie można dotknąć tego, co w nim zostało. Oto różnica.
Co mają zrobić ludzie, którzy tracą majątek?
- Widziałem już katastrofy ludzi, którzy brali po cztery hipoteki na jedną nieruchomość i nie dawali rady ich spłacić. Spotykałem bankrutów. Zawsze się okazywało, że czas leczył rany. Gdy ktoś nie zdążył sobie odebrać życia, to później jakoś sobie poradził. Mamy wiedzę, jak przechodzić przez kryzysy, ale skala kryzysów działa na naszą wyobraźnię obezwładniająco. Potrzebujemy naszej samoświadomości, a nie tylko świadomości ekonomicznej.
Więcej w "Pulsie Biznesu"