Puenta kadencji

Ekonomiści jak mogą uciekają przed polityką, ale polityka i tak ich dogania. Puentą miesiąca są bez wątpienia wybory parlamentarne. I choć wszyscy lubimy się pocieszać myślą, że polska gospodarka wydaje się żyć własnym życiem i nie reagować na polityczne zawirowania, jednocześnie zadajemy sobie z zaniepokojeniem pytanie: czy na pewno zawsze tak będzie?

Najpierw przyjrzyjmy się faktom. Z jednej strony od kilku lat mamy w Polsce niekończący się polityczny bałagan. Najpierw w ogniu komisji śledczych topniał autorytet rządu Leszka Millera, potem mieliśmy rząd Marka Belki, pozbawiony w praktyce zaplecza parlamentarnego. Następnie, wśród coraz ostrzejszych wzajemnych oskarżeń, rozpadł się - jeszcze zanim powstał - rząd POPiS-u, z którym powszechnie wiązano nadzieje na dokonanie poważniejszych reform w gospodarce.

Rządzący zajęli się zamiast tego walką z układem, wykazując kompletny brak zainteresowania polityką gospodarczą. Kiedy w dodatku do rządu dokooptowano partie populistyczne, wydawało się że osiągnęliśmy już dno. Ale wydawało się tak do czasu, gdy światło dzienne ujrzał dyktafon ministra sprawiedliwości i obraz z kamer hotelu Marriott.

Reklama

Z drugiej strony, w gospodarce dobrze się dzieje. Dynamika PKB utrzymuje się na poziomie ponad 6 procent, inwestycje rosną w tempie ponad 20 procent, kolejne światowe firmy deklarują plany budowy w Polsce nowych fabryk, złoty bije rekordy mocy, a inflacja utrzymuje się na niskim poziomie. Pojawiło się co prawda nieprzyjemne zawirowanie na giełdzie, ale niemal wszyscy analitycy tłumaczą je raczej wpływem czynników zewnętrznych, a nie tym, co dzieje się w naszym kraju. Załamanie się amerykańskiego rynku ryzykownych kredytów hipotecznych, a w ślad za tym poważna korekta na głównych światowych giełdach mogło boleśnie odbić się na portfelach polskich inwestorów, ale żadną miarą nie da się o to oskarżyć naszych polityków. Mamy więc w gospodarce sytuację niemal idealną (choć jak pisałem w poprzednim numerze, powoli zaczynają pojawiać się sygnały tego, że doskonała koniunktura nie będzie trwać wiecznie). A jednocześnie w polityce mamy sytuację dość paskudną.

Dziś właściwie nikt już nie liczy serio na to, że w najbliższym czasie możliwe byłyby jakiekolwiek poważniejsze reformy finansów publicznych, zmniejszenie uciążliwości podatków (choćby przez ich uproszczenie, jeśli nie ma miejsca na obniżki), albo odbiurokratyzowanie gospodarki. Optymiści wyróżniają się jedynie tym, że uważają, iż na fali kampanii wyborczej nie dojdzie do żadnych finansowych katastrof spowodowanych przez rozochoconych polityków. I oczywiście trzymają się tezy, że gospodarka i rynek uodporniły się w naszym kraju na zawirowania polityczne.

Niestety, konsekwentnie powtarzam, że nie należy być w tej sprawie naiwnie optymistycznym. Rynek nie reaguje na zawirowania wtedy, gdy opiera się na mocnych fundamentach. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego - jeśli deficyt budżetowy jest na umiarkowanym poziomie, a deficyt w obrotach bieżących z zagranicą nie zagraża załamaniem, najdziksze nawet wypowiedzi polityków przyjmowane są ze spokojem.

Wiadomo, że od propagandowych wypowiedzi do rzeczywistego działania jest czasem bardzo długa droga (której rządy często nawet nie próbują pokonać). Nie ma więc powodu do alarmu - można najpierw spokojnie przyjrzeć się, czy słowa w ogóle przekładają się na czyny; potem - czy czyny są naprawdę niebezpieczne; następnie - czy wzrost deficytów rzeczywiście zagraża stabilności finansowej kraju. I dopiero wtedy podejmować decyzje.

Niestety, sytuacja całkowicie zmienia się wówczas, gdy fundamenty makroekonomiczne ulegają osłabieniu. Jeśli nierównowaga gospodarcza jest znaczna, waluta zaczyna być niesłychanie wrażliwa na wszelkie zawirowania. Jakiekolwiek nierozsądne działanie może łatwo doprowadzić do znacznych wahań kursu, a w ślad za tym do destabilizacji całego rynku finansowego. Nic więc dziwnego, że inwestorzy zaczynają w takiej sytuacji być nerwowi i natychmiast gwałtownie reagują na każdą groźną wypowiedź i każde nieprzemyślane działanie polityków.

To nie jest tak, że polska gospodarka i polski rynek są całkowicie odporne na polityczne burze. Inwestorzy w tej chwili po prostu wierzą w siłę makroekonomicznych fundamentów, nie przejmując się bieżącymi politycznymi problemami - z kampanią wyborczą włącznie. Mało więc prawdopodobne, aby czekały nas gwałtowne rynkowe zawirowania, i to niezależnie od wyniku wyborów. Ale czasy spokoju powoli przemijają. Na dłuższą metę, gdy tylko fundamenty ulegną nieuchronnemu osłabieniu, na rynek powróci też nerwowość.

Witold M. Orłowski

Nasz Rynek Kapitałowy
Dowiedz się więcej na temat: polska gospodarka | gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »