Putin trafia bez pudła

Rosja i wierni oligarchowie Putina. Państwowe firmy i oligarchowie z wielkim kapitałem wdzierają się na zachodni rynek. Niepokój ogarnia zagraniczne koncerny. Czy słusznie?

Petersburg. Niebo nad miastem zasnute chmurami, gdzieniegdzie kropi deszcz. Samopoczucie Rustama Tariki (45 lat i 4,3 mld dol.) współgra z warunkami atmosferycznymi. Wszak na jutrzejszy wieczór obiecał mieszkańcom Petersburga koncert na wolnym powietrzu, z udziałem światowej sławy włoskiego tenora Andrei Bocellego.

Występ ma uświetnić otwarcie nowej fabryki wódki. Dzięki wzniesionej kosztem 60 mln dol. supernowoczesnej gorzelni przedsiębiorca-miliarder pragnie zaspokoić rosnące na świecie pragnienie na alkohol z gatunku premium. Nowatorsko zaprojektowany obiekt ze szlachetnej stali kazał postawić w pobliżu lotniska, niedaleko rozlewni Coca-Coli, amerykańskiej kultowej marki. Tariko dochodzi do wniosku, że chmury muszą zniknąć. Ten rzutki człowiek imponuje dynamizmem i budzi obawy z powodu swej niecierpliwości. Samoloty mają zmusić chmury, by zmieniły się w deszcz i nie zakłóciły imprezy.

Reklama

Żaden problem - donoszą mu asystenci po kilku konsultacjach telefonicznych. Tyle że powietrzna operacja będzie kosztować 100 tys. dolarów. Miliarder nie boi się wydatków i jest gotów rozważyć tę ofertę. Jednak w końcu decyduje się na tańszy wariant - modły w intencji dobrej pogody.

Londyn

Interesuje nas rynek nieruchomości w eleganckiej dzielnicy Mayfair. Ciasno tu, coraz ciaśniej. Aleksiej Reznikowicz (39) - szef holdingu telekomunikacyjnego Altimo, należącego do imperium oligarchy Michaiła Fridmana (43 lata i 13,85 mld dol.) - szuka eleganckiego lokum dla nowej rady nadzorczej. Rosjanie pozyskali do udziału w niej byłego brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Douglasa Hurda i byłego wiceprezesa koncernu Vodafone Juliana Horn-Smitha. Tak ważne osobistości (pierwszy jest lordem, drugi nosi tytuł szlachecki) potrzebują przecież odpowiedniej przestrzeni, by w pełni rozwinąć skrzydła.

Reznikowicz ma kłopot ze znalezieniem siedziby w centrum stolicy. A przyczyną tego są głównie jego rodacy. Bogaci Rosjanie osiedlają się w najbardziej ekskluzywnych dzielnicach i podbijają ceny nieruchomości.

Bochum. Tutaj wręcz gotuje się od plotek. Lakoniczna wiadomość wstrząsa centralą Grupy Gea, koncernem inżynieryjnym o szerokim spektrum produkcji. Gazeta giełdowa spekuluje, jakoby rosyjski olbrzym Gazprom zamierzał kupić Lurgi - wytwarzającą instalacje przemysłowe spółkę Grupy Gea.

Czy na pewno chodzi o Gazprom? Tak. Największy światowy producent gazu ziemnego zmienia się w wielobranżowy ogromny konglomerat. Gdzie się tylko da, przeprowadza dywersyfikację. Interesuje się ropą naftową, energią elektryczną, a teraz wziął na muszkę przemysł maszynowy. Gazprom obrał kurs na globalny biznes oraz przy okazji zahacza o firmę z Bochum.

Petersburg, Londyn, Bochum

Rosjanie odkrywają uroki kapitalizmu, próbują sił w globalnym biznesie. Firmy państwowe i osoby prywatne - uskrzydlone poczuciem pewności siebie, mając kiesy pełne pieniądza - tworzą za granicą przedstawicielstwa handlowe i filie, przejmują spółki o przeróżnym profilu oraz wielkości, nabywają w nich udziały, a także wykupują całe deptaki w zachodnich metropoliach. Już teraz rodowici londyńczycy nazywają brytyjską stolicę Londongradem, albo wręcz Moskwą nad Tamizą.

W pierwszej połowie 2006 r. Rosjanie ulokowali za granicą około 16 mld dol., a więc więcej niż kiedykolwiek przedtem. Ich rezerwy dewizowe wynoszą blisko 250 mld dol., czyli o 100 mld więcej niż przed rokiem.

Już od dawna ekspansja Rosjan nie ogranicza się do ich głównych specjalności: surowców i energii. Teraz to także auta i aluminium, stacje benzynowe i telekomunikacja, moda i futbol. Wydaje się, że nic nie może powstrzymać masowego rosyjskiego parcia na Zachód. Spektrum biznesowych zainteresowań jest szerokie. Może to być i koncern, i firma w zabitej deskami dziurze. Na przykład oligarcha Oleg Deripaska (39 lat i 21,2 mld dol.) kupił potajemnie pakiety akcji General Motors - największego światowego producenta aut. Z kolei Grupa Kalina przejęła w kwietniu 2005 r. większość udziałów w małej firmie kosmetycznej Dr. Scheller, która przycupnęła w szwabskiej globalnej wiosce Eislingen nad rzeką Fils.

Może się to przytrafić każdemu. Nikt już nie może być pewny, że nagle nie przytłoczy go masa rosyjskiego pieniądza. W centralach zachodnich spółek szerzy się strach, choć Władimir Putin bagatelizuje, że to tylko histeria.

- Przychodzimy z pieniędzmi, a nie z karabinami czy czołgami - powiedział rosyjski prezydent podczas niedawnej wizyty w Monachium.

Władza plus miliardowe fortuny - to mieszanka, która już tradycyjnie rozwija to poczucie lęku. Zwłaszcza gdy agresorzy stworzyli swe imperia w ciągu jednej dekady nieomal z niczego, a zachodni partner często nie wie, z kim ma do czynienia, gdy interweniuje u niego rosyjski inwestor.

Państwowy koncern Gazprom, który ma wartość giełdową równą BP i Microsoftowi (około 250 mld dol.), jest oczywiście znany zachodnim partnerom biznesowym. To samo dotyczy notowanego na giełdzie olbrzyma naftowego Łukoil o kapitalizacji 70 mld dolarów. Nie da się tego samego powiedzieć o wielu prywatnych przedsiębiorcach. Należą oni do gatunku znanego w języku ekonomicznym pod nazwą "oligarcha". Swoje interesy prowadzą dyskretnie, ale z ogromną konsekwencją, zaś o wewnętrznych sprawach ich imperiów na zewnątrz przenika mało informacji. Jedno wszakże wiadomo: dysponują ogromnym kapitałem. Szacuje się, że 14 najbogatszych rosyjskich biznesmenów posiada w sumie 177 mld dol., co równa się rocznemu PKB Portugalii.

Roman Abramowicz (41 lat i 21 mld dol.) - permanentnie niedogolony właściciel klubu FC Chelsea - jest jedynym znanym światowej opinii publicznej przedstawicielem tego grona. Jednak w Rosji działa wiele innych, niemniej barwnych postaci jego pokroju. Na przykład Oleg Deripaska, zwany "rekinem" - z powodu brutalnych metod biznesowych. Albo właściciel Łukoilu Wagit Alekpierow (57 lat i 12,3 mld dol.) - zwany "rosyjskim Rockefellerem".

Przybywają oni nie tylko z wypchaną kiesą, ale - inaczej niż dawniej - mają plan działania, czy nawet całą strategię. Dzięki miliardowym zyskom z ropy naftowej i surowców, wielu unowocześniło swe firmy i najęło profesjonalnych menedżerów. Były bankier inwestycyjny Peter O'Brien (Morgan Stanley) pracuje dla koncernu naftowego Ros-nieft jako członek zarządu ds. finansowych. Rustam Tariko - ambitny miliarder od spirytualiów - od początku roku 2006 zatrudnia jako CEO byłego dyrektora McKinseya Eberharda von Löhneysena, który ma stworzyć kadrę zdolną prowadzić biznes w skali globalnej.

Parcie na Zachód nabiera więc zupełnie nowego wymiaru. To działanie skoncentrowane, skoordynowane oraz z silnym wsparciem politycznym.

Dawniej bywało inaczej. Pierwsze pokolenie oligarchów doszło do miliardowych majątków podczas burzliwej prywatyzacji na początku lat 90. Ówczesny prezydent Borys Jelcyn nie stawiał przeszkód przed ludźmi z kapitałem. Kto miał pod ręką kilka milionów rubli - niezależnie od tego, w jak ciemny sposób do nich doszedł - mógł w wielkich konglomeratach zgromadzić większościowe udziały.

Świeżej daty kapitaliści skupowali wszystko: udziały w zakładach przemysłowych, banki, gazety, a poza tym mieszali się do polityki.

Wyłudzone majątki deponowali na Cyprze lub w Szwajcarii. Do Rosji trafiała tylko niewielka część kapitału. Jelcyn dawał wolną rękę wzbogaconym oligarchom, ponieważ to oni utrzymywali go u władzy.

Złote czasy minęły, kiedy prezydentem został Władimir Putin

Mówi się, że 28 lutego 2000 r. zawarł z oligarchami umowę. Mieli się trzymać z daleka od polityki, a w zamian wolno im było zachować majątek, o ile sensownie z niego korzystali.

Kilku miliarderów z czasów Jelcyna schroniło się na emigracji, a niepokorny szef Jukosu Michaił Chodorkowski trafił do syberyjskiego łagru. To brutalne posunięcie zaszokowało Zachód, a na rodzimych magnatów wywarło wpływ większy od tysięcy słów. Oligarchowie pojęli przesłanie. W zasadzie podporządkowali się i poczęli pilnie realizować Putinowską politykę gospodarczą. Prezydent od dwóch lat prowadzi program renacjonalizacji.

W strategicznie ważnych branżach chce ustanowić wielkie narodowe koncerny, które mogłyby prowadzić ofensywną politykę na rynku światowym. Mają stanowić silną konkurencję dla zagranicznych rywali, a nawet ich wykupywać.

Rosyjskie giganty mają najpierw powstawać w dziedzinach, w których Rosja ma naturalną przewagę. Chodzi głównie o ropę naftową, gaz ziemny, aluminium i inne surowce. Następne w kolejności są branże, w których Rosjanie już od czasów radzieckich mają solidną bazę produkcyjną, ale nie wytwarzają atrakcyjnych wyrobów. To przemysł samochodowy i lotniczy.

W obu dziedzinach Kreml przygotowuje powstanie dwóch wielkich narodowych holdingów. AwtoWAZ (producent Łady), Gaz i Kamaz mają utworzyć jeden holding samochodowy. A kilka firm lotniczych - w tym znane marki MIG, Iliuszyn i Tupolew - mają się połączyć w jedną spółkę.

Raz do roku Władimir Putin zaprasza na Kreml najważniejszych menedżerów na swoiste randki polityczno-biznesowe. Podczas ostatniej, ubiegłorocznej, z szefem państwa spotkało się 17 najbardziej wpływowych oligarchów i siedmiu szefów najważniejszych firm państwowych.

Ważniejsze są oczywiście regularne audiencje indywidualne, których Putin udziela przedstawicielom rosyjskiej elity biznesowej. Znaczenie oligarchów, ale i ich dyspozycyjność, można mierzyć według częstotliwości zaproszeń.

I. Odbiorcy rozkazów

Kremlowi najłatwiej sterować firmami państwowymi, a zwłaszcza wszechmocnym koncernem energetycznym Gazprom. Na jego czele Putin postawił lojalnych przyjaciół z kamaryli, którą otaczał się już w Petersburgu. To prezes zarządu Aleksiej Miller (45) i szef rady dyrektorów Dmitrij Miedwiediew (42), który uchodzi za możliwego następcę Putina po wyborach z 2008 roku. Ich celem jest jeszcze większe wzmocnienie molocha, jakim jest Gazprom, przez zróżnicowanie jego działalności.

Koncern gazowy wszedł więc w biznes naftowy, zamierza się mocno usadowić w przemyśle maszynowym i żywo interesuje zachodnimi koncernami energetycznymi. Jego celem jest zaopatrywanie wielu milionów indywidualnych konsumentów w Europie Zachodniej.

Jednocześnie Kreml dba o pozycję Gazpromu w kraju. Gazowy gigant chce mieć udział w miliardowych inwestycjach zdominowanych przez zachodnie firmy, np. na Sachalinie. Władze pomagają faworytowi, zaostrzając przepisy ekologiczne i inwestycyjne dla zachodnich konkurentów - Exxona i Shella.

Oprócz Gazpromu nowym biznesowym ulubieńcem Kremla jest należący do państwa bank Wniesztorgbank. Ta finansująca handel zagraniczny instytucja po cichu nabyła, za prawie 800 mln euro, 5 proc. akcji EADS - koncernu zbrojeniowego i lotniczego.

- Kurs akcji był korzystny, więc weszliśmy - mówi Wasilij Titow, wiceprezes banku, i nie wyklucza kolejnych zaskakujących transakcji.

W każdym razie Wniesztorgbank jest do tego dobrze przygotowany, gdyż ma biura we wszystkich zachodnich centrach finansowych, a w jego pionie inwestycyjnym pracuje blisko 150 osób.

II. Ważni pomocnicy

Równie ważni jak posłuszne koncerny państwowe są dla prezydenta oligarchowie. Wśród multimiliarderów jego ulubieńcem jest najbogatszy od niedawna Rosjanin, Oleg Deripaska. Krząta się wokół szefa państwa i sprawia mu drobne przyjemności, spełniając życzenia dotyczące infrastruktury. Zamierza np. zbudować lotnisko w Soczi, co może pomóc miastu w staraniach o organizację zimowej olimpiady w 2014 roku.

Młody Deripaska zrobił karierę na aluminium. Za pośrednictwem holdingu Basic Element sprawuje kontrolę - oprócz innych firm - nad Russian Aluminium (RusAl), producentem pojazdów Gaz i samolotów Aviacor.

Deripaska, który lata do Londynu na kursy angielskiego, ucieleśnia nowy typ oligarchy. Jest otwarty na świat i ciągle poszukuje nowych możliwości biznesowych. Kupił udziały m.in. w firmach eksploatujących surowce w Gwinei, Nigerii, Australii i Chinach. Wprost sensacyjne jest jego najnowsze posunięcie, czyli zakup akcji borykającego się z kłopotami koncernu General Motors. Z otoczenia oligarchy dochodzą wieści, że zamierza skupić w swym ręku co najmniej 10 proc. udziałów GM.

Zgodnie z sugestiami prezydenta, Deripaska ma ambitne plany dotyczące aluminium. Władca Kremla skłonił jego RusAl do fuzji z rosyjskim konkurentem - SuAl. Powstał największy na świecie koncern w branży aluminium, o wartości rynkowej 30 mld dol. i rocznej produkcji 4 mln ton.

Posłuszny musi być nie tylko Deripaska, ale również doświadczony oligarcha Roman Abramowicz. Ten do niedawna najbogatszy Rosjanin musiał we wrześniu 2005 r. sprzedać Gazpromowi firmę naftową Sibnieft. Otrzymał za nią około 13 mld dol., ale oczywiście nie było mu dane zachowanie całej sumy dla siebie.

Putin zobowiązał Abramowicza do działań na rzecz dobra wspólnego. Część dochodu - blisko 3 mld euro - oligarcha musiał przeznaczyć na inwestycję w koncern stalowy Ewraz. Kreml nalega, aby Ewraz stworzył z Siewierstalem wielki koncern stalowy. Byłoby to zastępcze rozwiązanie - na poziomie krajowym, kiedy kilka miesięcy wcześniej spalił na panewce wielki globalny plan. Wówczas właściciel Siewierstalu Aleksiej Mordaszow (41) pojawił się nagle w charakterze "szlachetnego rycerza" podczas batalii o przejęcie firmy Arcelor. Nie udało mu się jednak przebić oferty Hindusa Lakshmiego Mittala. Dla hardego Rosjanina była to bolesna porażka.

Po ewentualnej fuzji z Ewrazem Siewierstal z pewnością raz jeszcze przypuści atak na zagraniczną firmę, choć tym razem będzie do tego zapewne lepiej przygotowany. Krążą pogłoski, że ofiarą ataku mogą paść niemiecki ThyssenKrupp lub włoska Grupa Riva.

Na razie Mordaszow sprzeciwia się fuzji z Ewrazem. Chce wprowadzić Siewierstal na giełdę w Londynie, a następnie dokonywać znaczących akwizycji na światowym rynku. Pytanie tylko, czy Putin zaakceptuje samodzielne plany "króla stali".

III. Mili asystenci

Współpraca z Kremlem jest zawsze opłacalna. Doświadczyli tego dwaj oligarchowie: Wiktor Wekselberg (50 lat i 11,2 mld dol.) i Michaił Fridman. Obaj zainwestowali w strategicznych sektorach, jak ropa naftowa (TNK-BP) i aluminium (SuAl), ale poza tym mają jeszcze szereg innych interesów. Dlatego utworzyli holdingi: Wekselberg - Grupę Renova, a Fridman - Grupę Alfa.

Spełniają życzenia Putina, gdy chodzi o sektory strategiczne, a w zamian cieszą się pełną swobodą w innych obszarach. W trosce o dobry nastrój władcy Kremla, Wekselberg odkupił od Amerykanów za prawie 100 mln dol. kilka sławnych - należących niegdyś do Rosji - jaj Fabergé, co pozwoliło mu wystąpić w roli kustosza rosyjskiego dziedzictwa kulturowego.

Tego rodzaju podarki podtrzymują przyjazne stosunki ze światem polityki. Dzięki temu Wekselberg może lokować część majątku w Szwajcarii.

W Zurychu założył holding, który zarządza działalnością biznesową w Europie, między innymi udziałami w szwajcarskiej firmie obrabiarek Oerlikon.

IV. Wolni strzelcy

Oprócz zależnych od Kremla oligarchów są też tacy, którzy inwestują na własną rękę i poza sektorami o znaczeniu strategicznym. Niekiedy działają jak zachodnie fundusze private equity, czyli kupują i sprzedają firmy. Do grona tego zalicza się Władimir Jewtuszenkow (59), właściciel dużego wielobranżowego konglomeratu o nazwie AFK Sistiema i Rustam Aksienienko (33) - duży udziałowiec w niemieckiej firmie odzieżowej Escada.

Aksienienko mieszka w Genewie, które jest miastem dyskretnych biznesów. Wraz z zespołem 12 doradców cały czas poluje na okazje biznesowe.

- Kiedy coś odkrywamy, natychmiast wkraczamy do akcji - mówi.

Także Rustamowi Tarice w kraju zrobiło się zbyt ciasno. I on bez zahamowań wdziera się z kapitałem na rynek zagraniczny. Stworzył swą firmę z niczego. Początkowo wynajmował pokoje hotelowe zagranicznym turystom. Obecnie - jako właściciel marki Russkij Standart - jest największym w kraju producentem wódki z segmentu premium. Jest również posiadaczem dużego banku. W 43 krajach w sumie zatrudnia 35 tys. ludzi i planuje ekspansję w kolejnych państwach. W USA Tariko prowadzi teraz zaciętą wojnę reklamową z tamtejszymi potężnymi producentami wysokoprocentowych napojów wyskokowych, jak "wódczany" gigant Pernod-Ricard. Od września 2006 r. sprzedaje szlachetne trunki za pośrednictwem Grupy Campari także w Niemczech, bo "czas dojrzał do tego".

Taki globalny sukces robi wrażenie na Władimirze Putinie. Szefowi Kremla imponuje nie tylko to, że Tariko jest człowiekiem czynu. Podoba mu się, że biznesmen zapuszcza się na teren dotychczas dla Rosjan dziewiczy. Okazuje się bowiem, że kraj eksportujący głównie surowce jest w stanie wypromować luksusową markę.

Wódka na stołach całego świata, zakusy na producentów aluminium i samolotów, Gazprom zaopatrujący prywatne mieszkania - czy Zachód ma powody obawiać się rosyjskiej ofensywy gospodarczej? Zachód się boi, to pewne. Kiedy Francuzi dowiedzieli się, że Gazprom będzie współpracował z Sonatrachem - algierską państwową firmą eksploatującą gaz ziemny - koncerny Gaz de France i Suez zaczęły roztaczać wizje zgubnych konsekwencji dla europejskich konsumentów.

Gdy Siewierstal w roli "szlachetnego rycerza" przystąpił do walki z Mittalem o Arcelor - europejscy politycy i właściciele tej firmy jak jeden mąż wystąpili przeciwko Rosjanom. Uznali, że wolą mieć za akcjonariusza Hindusa niż Rosjanina, o którym niewiele wiadomo.

Kiedy zaś rozeszła się wieść o kupnie przez Rosjan akcji koncernu EADS, członkowie rady administracyjnej Manfred Bischoff i Arnaud Lagardere zaledwie kilka dni później stanowczo odrzucili "zmianę struktury własnościowej". I nie należy się dziwić, że wieść o kupnie akcji General Motors przez rosyjskiego inwestora Deripaskę wywołała wśród Amerykanów negatywne reakcje.

Sojusz z oligarchą? No way!

Wszystkie te reakcje są tyleż zrozumiałe, co przesadne. Ekspansja rosyjska to nie zamach, lecz stopniowy i konsekwentny proces. Nie odnotowano dotychczas ani jednego wrogiego przejęcia przez firmę z Rosji.

- Otwarta wrogość nie jest w ich stylu - mówi Alexander Dibelius, szef niemieckiej filii banku inwestycyjnego Goldman Sachs, w którego gestii od wiosny 2005 r. znajduje się także Europa Wschodnia.

Rosjanie nie chcą być już wyłącznie dostawcą "durnego pieniądza", ale także mieć prawo do podejmowania decyzji. Domagają się należnego im udziału w globalizacji.

- Obecnie przeprowadzają kontrolny eksperyment, czy ich również dotyczą zasady gry w światowej gospodarce - wyjaśnia Alexander Dibelius.

Dają się jednak przy tym często zwieść archaicznemu wyobrażeniu o zasadzie wzajemności. Przykładem jest Airbus. Rosja mogłaby udzielić gwarancji, że przez najbliższe 10 lat będzie odbiorcą 20 proc. produkcji koncernu, ale w zamian domaga się udziałów w EADS na takim samym poziomie, czyli 20 procent.

Na rosyjską aktywność biznesową cieniem kładzie się negatywny, historycznie ukształtowany wizerunek Rosji. W centralach koncernów nadal pamięta się mocarstwowe zakusy Związku Radzieckiego. Wielu nie wierzy, że nowa Rosja funkcjonuje według zachodnich standardów. Trudno się jednak temu dziwić, skoro członkowie banku centralnego, menedżerowie naftowych koncernów i niewygodni dziennikarze padają tam zapewne ofiarą płatnych morderców, natomiast aparat sprawiedliwości nie stał się prawdziwie niezależny.

Zwłaszcza w USA szeroko rozpowszechniona jest niechęć do rosyjskich nowobogackich.

- Kiedy Rosja była ekonomicznym pustkowiem, Amerykanie protekcjonalnie poklepywali Rosjan po ramieniu - mówi ważny niemiecki menedżer.

- Ale gdy obie strony znalazły się w sytuacji partnerskiej, amerykańskim biznesmenom przeszła ochota do żartów.

Wystarczy, żeby zajrzeli do własnych podręczników historii, a znajdą tam analogie z obecną sytuacją w Rosji. Zjawiska te bez trudu można porównać do kariery takich rodów jak Rockefellerowie (ropa naftowa), Carnegie (stal) lub Morgan (banki), na początku XX w. cieszących się mocnym wsparciem amerykańskiej polityki. Ale rosyjska awangarda biznesu jest znacznie młodsza wiekiem i stworzyła swe imperia szybciej niż drapieżni baronowie w USA.

Niekiedy wszystko zdaje się polegać na nieporozumieniu. Rosyjskie firmy często jeszcze nie opanowały wyrafinowanych zachodnich zasad gry. Próba przejęcia firmy Arcelor nie powiodła się i dlatego, że Siewierstal żył w mylnym przekonaniu, iż sprawę może załatwić kilka telefonów. Rosjanie nie pojmowali, że do fuzji należało uparcie przekonywać wiele funduszy inwestycyjnych.

- Dużo rosyjskich przedsiębiorstw nie ma jeszcze pełnego zrozumienia dla corporate governance - mówi Klaus Mangold, prezes Komisji Wschodniej w Deutsche Wirtschaft.

Kupują na przykład 20 proc. akcji spółki, aby zdobyć dostęp do nowych technologii, chociaż to niemożliwe. Jednak Rosjanie chcą się uczyć i pracują nad tym. Rady nadzorcze obsadzają ludźmi o znaczących nazwiskach. Za granicą występują (np. Gazprom) w roli firm - dobrych obywateli i hojnych sponsorów. Także Władimir Putin daje do zrozumienia w wąskim kręgu zainteresowanych, że podejmuje wiele starań na rzecz budowy obustronnego zaufania, zwłaszcza gdy chodzi o Niemcy. W jego mniemaniu, starania te uprawniają do odrobiny szacunku.

Wolfgang Hirn, Dietmar Student, Oleg Deripaska.

Człowiek, który wspiął się niedawno na sam szczyt listy najbogatszych Rosjan jest faworytem Władimira Putina

Biurokrata Aleksiej Miller i Władimir Putin poznali się w 1991 r. w Petersburgu. Od tamtego czasu Putin proteguje tego absolwenta ekonomii. Miller jest od 2001 r. prezesem zarządu państwowego koncernu Gazprom. Człowiek interesów Wiktor Wekselberg należy do dyskretnych oligarchów. Mieszka pod Zurychem, skąd dogląda coraz liczniejszych interesów na Zachodzie, w tym udziałów w firmie Oerlikon.

Człowiek posłuszny

Roman Abramowicz, zgodnie z sugestiami Putina, najpierw sprzedał Gazpromowi firmę naftową Sibnieft, a potem zainwestował w koncern stalowy Ewraz, co do którego Kreml ma ambitne plany.

Wschodni Rockefeller

Wagit Alekpierow jest jednym z najbardziej doświadczonych menedżerów Rosji w sektorze naftowym. W czasach radzieckich był wiceministrem energetyki. Pod koniec istnienia ZSRR stworzył koncern naftowy Łukoil, w którym "z urzędu" zapewnił sobie udziały. Od kwietnia

1993 r. jest prezesem Łukoilu, z którego uczynił światową i skuteczną firmę z rafineriami w Europie Wschodniej. W 2000 r. Łukoil nabył amerykańską firmę Getty Petroleum, dzięki czemu wszedł w posiadanie blisko 1,3 tys. stacji benzynowych na północnym wschodzie USA.

Twórca marki

Rustam Tariko jest typem biznesmena, który wszystko zawdzięcza sobie. Najpierw zajmował się importem alkoholi na zlecenie zachodnich koncernów. Potem stworzył luksusową markę Russkij Standart - symbol dumy i nowoczesnego stylu życia Rosjan. Obecnie tę wódkę z segmentu premium sprzedaje w 43 krajach. Tariko przez większość roku mieszka na Sardynii, gdzie wydaje huczne imprezy. Biznesowe wyrachowanie nie pozbawiło go poczucia humoru. Jego pies wabi się "Dow Jones".

"Nie żyjemy w zaścianku" Oligarcha Władimir Jewtuszenkow o polityce, biznesie i wizerunku rosyjskich menedżerów. Ulica Prieczinstienskaja, leżąca w pobliżu Kremla. Silnie zbudowany mężczyzna w czarnym garniturze dosyć demonstracyjnie pilnuje budynku z numerem 17. W podwórzu gmachu wzniesionego na planie podkowy stoi 10 limuzyn marki Mercedes i VW. W żółtym dwupiętrowym budynku urzęduje Władimir Jewtuszenkow (58), prezes i większościowy udziałowiec rosyjskiego konglomeratu Sistiema, który ma 7,6 mld dol. obrotów, przynosi 534 mln dol. zysku i zatrudnia 90 tys. pracowników. Jego najważniejsze obszary działania to telekomunikacja, IT, ubezpieczenia i nieruchomości. Jewtuszenkow, którego majątek ocenia się na 8 mld dol., siedzi w obszernym gabinecie, przegląda stertę korespondencji, zerka na program BBC i udziela wywiadu. Z wiszącego na ścianie zdjęcia naszej rozmowie przysłuchuje się Władimir Putin. Jak silny jest wpływ Kremla na rosyjskie firmy? Władimir Jewtuszenkow. Kreml nie jest już centralą KGB. W silnym państwie nie może istnieć silny biznes, gdy obie strony ze sobą nie współdziałają. Przecież w każdym kraju najbardziej wpływowi politycy współpracują z wpływowymi przedstawicielami biznesu. Tak jest przecież i u was, na Zachodzie. Czy Kreml dyktuje wam, gdzie macie inwestować? W.J. Wiemy to sami. Działamy tak samo jak zachodnie przedsiębiorstwo. Nasze różne działy biznesu są ukierunkowane na zysk. Jeżeli po roku nie osiągają zakładanych celów, zmieniamy kierownictwo. Po kolejnym roku niepowodzeń po prostu sprzedajemy taki sektor. To przecież kapitalizm. I to w czystej postaci... W.J. Zgadza się. Proszę nie sądzić, że żyjemy w jakimś zaścianku. Bardzo dobrze wiemy, jak funkcjonuje świat zachodni. A skąd ta wiedza? W.J. W naszych zarządach pracują zachodni menedżerowie, jak np. Ron Sommer lub Stephan Newhouse, były szef Morgan Stanleya. Poza tym utrzymujemy pokaźną armię doradców. I nakazuje im pan maszerować na Zachód? W.J. Wszyscy ci ludzie mają ogromne doświadczenie międzynarodowe. Pomagają nam w ekspansji zagranicznej, bo chcemy popełniać możliwie jak najmniej błędów. Wspólnie z nimi opracowaliśmy przejrzystą strategię internacjonalizacji biznesu, która zakłada, że najpierw wchodzimy do krajów Wspólnoty Niepodległych Państw, potem do Europy Wschodniej, a następnie do Europy Zachodniej. Jednak na Zachodzie firmy rosyjskie nie są witane entuzjastycznie. W.J. Wiem, że nasz wizerunek na Zachodzie nie jest najlepszy. Niestety. Co rosyjskie firmy mogą uczynić, aby poprawić swój wizerunek? W.J. To proste. Musimy przestrzegać zasad, które obowiązują na rynku zachodnim. W Sistiemie kierujemy się prastarą rosyjską maksymą: "Do cudzego klasztoru nie włazi się z własną regułą".

Wywiad przeprowadzili Anna Sadownikowa i redaktor mm Wolfgang Hirn

Manager Magazin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »