Rabat dla Polski jest kluczowy
Różnica między zwolennikami cięć w budżecie UE 2014-20 oraz stanowiskiem najbardziej hojnym to zaledwie 0,1 proc. PKB UE - mówi PAP komisarz Janusz Lewandowski. Dlatego wierzy, że na szczycie listopadowym przywódcy znajdą kompromis. Później będzie jeszcze trudniej.
W wywiadzie z PAP komisarz ds. budżetu broni swej propozycji budżetu z czerwca 2011 roku, w której Polska miałaby pozostać głównym beneficjentem funduszy spójności. Jako największy unijny kraj, który wciąż jest znacznie poniżej średniej zamożności UE, Polska mogłaby - jak nieoficjalnie się szacuje - dostać ponad 75 mld euro, gdyby propozycja KE została przyjęta przez przywódców.
PAP: Panie komisarzu, czy za miesiąc na szczycie UE 22-23 listopada Wielka Brytania, która najgłośniej grozi wetem, jeśli jej interesy nie zostaną spełnione, pozwoli na porozumienie ws. nowego wieloletniego budżetu UE na lata 2014-20?
Janusz Lewandowski: Głównym problemem są okoliczności: mglista idea osobnego budżetu eurolandu oraz ciągłe zajmowanie się przez liderów problemem Grecji i innych krajów strefy euro. Sam budżet z uwagi na swą wielkość nie jest największym problemem i chyba zrozumienie tego faktu jest również w Londynie. Nie spodziewam się, że Wielka Brytania będzie łatwym negocjatorem, ale chyba wszystkim stronom zależy na tym, by UE dała widoczny znak zgody i urealniła coś, co nazywa "pakt na rzecz wzrostu i zatrudnienia". Przyjmując w tym roku realny, wielomiliardowy pakt na rzecz wzrostu, który się nazywa budżetem europejskim, możemy dołączyć do konsolidacji finansów publicznych.
Taką wolę i determinację widzę u wszystkich liderów unijnych instytucji, łącznie z zapowiedzią przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya, że listopadowy szczyt ma być jak konklawe. Czyli jeżeli w piątek 23 listopada nie będzie porozumienia, to siedzimy dalej, aż osiągniemy porozumienie. Oby tak się stało. Bo niełatwo będzie wytłumaczyć, dlaczego budując wizję Europy do roku 2020, europejscy liderzy nie są w stanie porozumieć się, skoro różnica pomiędzy skrajnymi stanowiskami to zaledwie 0,1 proc. PKB UE.
PAP: To wydają się śmiesznie małe pieniądze.
J.L.: Różnica między tymi, którzy wspierają propozycję KE a zwolennikami radykalnych cięć wynosi 0,1 proc. PKB UE. Taka jest wartość tych ponad 100 mld euro, których domagają się płatnicy netto. To nie powinno być przyczyną rozejścia się w niezgodzie. Tak, to małe pieniądze jak się porówna z rozmaitymi pakietami ratunkowymi i dziurami w budżetach narodowych.
PAP: Czy lepsze jest porozumienie budżetowe w listopadzie, ale skromniejsze, czy jednak kraje, które chcą ambitniejszego budżetu UE powinny przycisnąć w negocjacjach i doprowadzić do spotkania jeszcze raz?
J.L.: Gdyby czas był sprzymierzeńcem krajów, które chcą większego budżetu, to takie spekulacje byłyby uprawnione. Obawiam się jednak, że rok 2013 będzie w Europie rokiem największych oszczędności budżetowych krajów i to wcale nie ułatwi rozmowy, zwłaszcza, jeśli wejdziemy w gorącą atmosferę wyborów parlamentarnych w Niemczech. Więc wolę nie spekulować, czy szybciej oznacza mniej. Ale szybciej oznacza przede wszystkim zgodę w Europie wielu różnic. To byłby dowód, że Europa zasługuję na Nagrodę Nobla.
PAP: Czy zgadza się Pan, że ostateczny bój na szczycie rozegra się między Polską a Niemcami? Wówczas to Polska będzie musiała podjąć decyzję, czy się zgadza na porozumienie, nawet, jeśli to będzie kosztem polskich funduszy spójności.
J.L.: Nie myślę, że Polska znajdzie się w takiej sytuacji. Polska powinna być głównym beneficjentem polityki spójności i to widać w propozycji budżetu, jaki zaproponowała KE. To wynika z rozmiaru kraju i stopnia ubóstwa. Sądzę, że Berlin będzie pragmatyczny w tych rozmowach, bo również w regionach niemieckich jest zrozumienie, jak ważny jest pieniądz europejski. Jak rozmawiam teraz z wieloma decydentami w Europie, to u w wszystkich pojawia się ten sam problem: nie ma pieniędzy na inwestycje. Jedynym krajem UE, który może pozwolić sobie na własny budżetowy zastrzyk ożywiania gospodarki jest Szwecja. Inni mają wielki problem nawet ze znalezieniem współfinansowania do funduszy unijnych. To jasne dla wszystkich.
PAP: Zgoda - jest coraz większe poparcia dla polityki spójności jako polityki prorozwojowej i coraz więcej krajów mówi, że nie chce tu cięć. Ale w ramach tej polityki Polska dostała w propozycji KE więcej środków niż w budżecie na lata 2007-13. Inne tzw. kraje spójności, jak Grecja, podnoszą argument, że są w recesji, a miałyby dostać mniej funduszy. Jak więc obronić propozycję KE, że Polska rzeczywiście dostanie więcej funduszy niż dotychczas?
J.L.: Oparliśmy naszą propozycję na tzw. metodologii berlińskiej, by tak jak obecnie klub krajów bogatych mógł zapewnić budżet dla Europy rozszerzonej o kraje biedniejsze. Ale rzeczywiście teraz słyszę postulaty, że trzeba uszczęśliwić kraje w kryzysie. To jest filozofia, z którą się nie zgadzam. Bo to filozofia karania sukcesów, a nagradzania niepowodzeń. Europa potrzebuje pozytywnych modeli. Musimy również w swojej metodzie rozdziału funduszy nagradzać i motywować do sukcesu, a nie nagradzać niepowodzeń. Są już inne instrumenty, np. pakiety ratunkowe dla krajów, które są w kryzysie i sobie nie radzą; to też jest forma solidarności. A budżet europejski nie jest zapomogą. Ma charakter inwestycyjny i tak został zbudowany w naszej propozycji z czerwca 2011. Teraz, po roku, będzie w jakiś sposób zmodyfikowany przez prezydencję cypryjską.
PAP: Czy Polsce uda się w tych okolicznościach utrzymać poziom funduszy zaproponowany przez KE?
J.L.: Nie mam prawa spekulować o cięciach, bo im się sprzeciwiam. Chciałbym, by w ostatecznych rozmowach zachować strukturę budżetu. Więc jeśli ktoś ma pomysł, by ciąć, to niech boli wszystkich. Jak się gorącym zwolennikom cięć nadepnie na odcisk, to wtedy zniechęca ich to do cięć.
PAP: KE zaproponowała ambitną reformę dochodów do budżetu UE, ale słyszymy w negocjacjach, że nie tylko Wielka Brytania nie zgadza się na zmiany w swym rabacie do unijnej kasy, ale też coraz więcej innych krajów, jak Dania czy Austria, domaga się rabatów. Jak to się skończy?
J.L.: KE chcąc nieśmiertelny rabat brytyjski zastąpić śmiertelnym, zaproponowała przejrzysty sposób wyrównywania pozycji krajów, których pozycja netto (we wpłatach do unijnej kasy - PAP) jest nie do wytrzymania politycznie. To dotyczy czterech krajów: Niemiec, Szwecji, Holandii i Wielkiej Brytanii. Ale w związku z tym pojawia się cała masa ochotników na takie korekty, co jest ślepą uliczką. Staramy się tłumaczyć w rozmowach z Austriakami i Duńczykami, że jeżeli będzie rozmnożenie rabatów, to na koniec wszyscy będą wzajemnie finansowali swoje ulgi i rabaty i w efekcie cały system będzie dużo droższy i stworzy dużo gorszą sytuację netto tych krajów.
Może być taka sytuacja, że ekipa z kraju X wraca z negocjacji i ogłasza sukces, bo otrzymała rabat. Tylko, że z takim samym komunikatem wrócą też inni i dwa dni później można będzie podliczyć, że cały system pogorszył sytuację finansową tych zwycięzców. Myślę, że ta batalia rabatowa skończy się dopiero w ostatnią noc negocjacji. Mam nadzieję, że nie przez cudowne rozmnożenie rabatów.
_ _ _ _ _