Rafał Woś: AntyPiS, czyli wielka ekonomiczna kakofonia

Czy da się jednocześnie prowadzić ekspansję fiskalną i równoważyć budżet? Czy można w tym samym czasie obiecywać jednym zwiększenie, a innym cięcie tych samych wydatków? Szeroka koalicja antyPiSowska próbuje nas przekonać, że dla nich to żaden problem.

Mamy - już oficjalnie - nowy parlament. Ale wciąż nie mamy bladego pojęcia, jakie ekonomiczne melodie będą tutaj przez następne lata grane. To, co słyszymy, to kakofonia totalnie sprzecznych dźwięków. Nic tu się z niczym nie klei. Wszystko sobie nawzajem zaprzecza.

"AntyPiSowcy proponują trzecią kadencję z PiSonomiką"

Weźmy umowę koalicyjną podpisaną w piątek przez liderów PO, Lewicy i Trzeciej Drogi. Z jednej strony dokument ten można zupełnie spokojnie nazwać wcieleniem filozofii myślenia o gospodarce spod znaku "PiS+". AntyPiSowcy - tak chętnie i na każdym kroku podkreślający swoją antyPiSowskość - proponują nam tu w zasadzie... trzecią kadencję z PiSonomiką. Tyle, że rozbudowaną i poszerzoną.

Reklama

W umowie nie ma więc żadnych śladów zapowiedzi ukrócenia - jak to powiadali w kampanii wyborczej choćby przedstawiciele Trzeciej Drogi - "PiSowskiego rozdawnictwa". Przeciwnie - punkt 20. wspomnianej umowy głosi wręcz potrzebę "uzupełnienia" wydatków społecznych. Zwłaszcza na polu "wsparcia rodzin, osób z niepełnosprawnościami, opiekunów osób niesamodzielnych i seniorów". 

Z konkretów mamy wręcz coś dokładnie odwrotnego: to zapowiedź przywrócenia uprawnień emerytalnych, które PiS zabrał (chodzi oczywiście o obniżone kilka lat temu emerytury funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL) - czyli nowe wydatki. Jeśli więc czytać umowę koalicyjną literalnie, można odnieść wrażenie, że nie tylko nie będzie wygaszania 500/800+ albo 13. czy 14. emerytury czy cofania obniżki wieku emerytalnego. Przeciwnie - nowa koalicja zapowiada, że zatroszczy się o kolejne grupy społeczne. Na przykład o świadczenia emerytalne artystów.  

A przecież to dopiero początek. W umowie koalicyjnej ważną rolę zajmuje - wyrażona wprost - zapowiedź znaczącego zwiększenia innych wydatków fiskalnych polskiego państwa. Głównie w takich dziedzinach, jak podwyżki wynagrodzeń dla pracowników sektora publicznego oraz zwiększenie (jak rozumiem znaczące, bo innego nie będzie przecież widać) finansowania służby zdrowia, nauki i edukacji. O tym stanowią rozbudowane punkty 3.,4. i 5. wspomnianej umowy koalicyjnej. A to nie są tanie rzeczy. Mówimy o dziesiątkach miliardów po stronie wydatków. I to grubych.

Idźmy dalej tropem wydatkowym. Jest zapowiedź dowartościowania samorządu terytorialnego (punkt 23. umowy koalicyjnej) poprzez zwiększenie ich udziału w dochodach z PIT. Czyli znowu - mniejsze wpływy - budżetu centralnego. Ale i to nie koniec. Jest też obietnica "przywrócenia korzystnych warunków funkcjonowania działalności gospodarczej" (punkt 12. umowy koalicyjnej). 

Gdy idzie o konkrety, nowy rząd chce wprowadzić "korzystne sposoby naliczania składki zdrowotnej". Korzystne - jak rozumiem - dla przedsiębiorcy, co oznacza, że związane z niższymi wpływami po stronie budżetu. No bo jeśli nie o to chodzi, to na czym miałaby polegać ich "korzystności"? Jest tam też zapowiedź, że "chorobowe pracownika już od pierwszego dnia będzie płacone przez ZUS".

Nie będę się specjalnie rozwodził nad mieszkalnictwem. Nie dlatego, że nie jest to temat ważny. Ale dlatego, iż umowa koalicyjna (punkt 21.) wprawdzie się na ten temat rozpisuje. Jednak czyni to w sposób bardzo mało konkretny ("zwiększymy dostępność mieszkań"). 

Jednym dającym się uchwycić zobowiązaniem jest tutaj zapis, że "państwo będzie wspierać samorządy w remontach pustostanów na cele mieszkaniowe". Tak czy inaczej zapowiedź poważnego zaangażowania na tym polu oznaczać będzie musiała znaczący wzrost wydatków polskiego państwa. To jasne chyba dla każdego, kto wie, jak kosztownym tematem jest budownictwo mieszkaniowe.

Jakie będą źródła finansowania?

Chyba jedynym miejscem, w którym antyPiSowcy wskazują na źródła finansowania swoich zamierzeń, są ekologia i polityka klimatyczna. Tu środki mają pochodzić z uruchomienia tzw. KPO - czyli pieniędzy z ogólnounijnej pożyczki, które miały do Polski trafić, ale zostały "aresztowane" przez Komisję Europejską z powodu sporów z rządem PiS. 

Teraz te środki - wierzy koalicja - popłyną do Polski już bez problemu. Ten punkt umowy koalicyjnej (numer 8.) jest zresztą ciekawą zmianą linii prezentowanej przez polityków PO czy Lewicy w trakcie kampanii wyborczej. Wówczas "pieniądze z Unii", których PiS "nie załatwił", miały być lekiem na braki i niedomagania we wszystkich dziedzinach polskiego życia gospodarczego. Teraz - pośrednio - nawet antyPiSowcy przyznają, że są to pieniądze de facto "znaczone" - czyli takie, które wydać można jedynie na pewne konkretne dziedziny (głównie związane z realizacją "zielonych" celów i polityk). 

To jednak tylko dygresja - wracając zaś do filozofii konstruowania budżetu. Nigdzie indziej w umowie koalicyjnej nie ma już poważniejszych zapowiedzi "zwiększania przychodów państwa". Gdy PiS wygrywał wybory roku 2015, to miał plany kilku nowych dużych podatków (bankowego, od sklepów wielkopowierzchniowych). AntyPiS o niczym takim nie mówi. Wiara w impuls popytowy - nota bene zwykle tak wyszydzana przez liberałów - zdaje się być w myśleniu ugrupowań liberalnych o gospodarce w zasadzie wszechogarniająca.

"Po owocach ich poznacie"

Gdyby antyPiS był PiS-em, to te wszystkie zamierzenia nikogo by specjalnie dziwić nie powinny. Prawo i Sprawiedliwość pokazało w minionych ośmiu latach, że bliska jest im "keynesująca" filozofia polityki gospodarczej. To znaczy taka, w której wydatki stanowią koło zamachowe gospodarki, a finansowanie ich przy pomocy zwiększonego długu publicznego jest ceną, którą warto ponieść dla wyższego społecznie celu jakim jest społeczny rozwój. 

Kłopot jednak w tym, że antyPiS przez minione osiem lat powtarzał nam dzień i noc ustami swoich polityków, ekonomistów i usłużnych komentatorów, że jest to filozofia zła, błędna i szkodliwa. Mówili - na co istnieje gruby album dowodów - że tak się gospodarki rozwijać nie da, że jest to nieodpowiedzialny populizm i trzeba PiS-owi władze odebrać również po to, by Polskę z tej drogi zawrócić.

Innymi słowy: mamy tu tę samą polską opozycję antyPiSowską, tych samych ludzi i te same rezonujące ich słowa media. Ten antyPiS mówił (a w wielu przypadkach mówi nadal) jedno. A potem w umowie koalicyjnej zapisuje, coś... dokładnie odwrotnego. Komu wierzyć? W co wierzyć?

Oczywiście, że "po owocach ich poznacie". Tak jest zawsze. Zazwyczaj jednak mogliśmy dotąd badać spójność między słowami i czynami. Jednak w tym wypadku już nawet same słowa oraz polityczne credo są wewnętrznie sprzeczne. Obiecują wszystko wszystkim. I robią to... jednocześnie. Jednym wydatki. Innym cięcia tych samych wydatków. Jednym "ekspansję fiskalną" i "niskie podatki". Innym "stabilne finanse bez długu". Jako publicysta ekonomiczny wiem, że można mieć albo jedno, albo drugie. To zależy od ułożenia politycznych priorytetów. Ale nie można mieć obu tych filozofii ekonomicznych naraz.

Rafał Woś

Autor felietonu wyraża własne opinie.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: umowa koalicyjna | Rafał Woś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »