Rafał Woś: O co chodzi z tą "chciwflacją"?
To prawda, że przedsiębiorcy mają tendencję do rekompensowania sobie wzrostu kosztów podwyżkami cen. Ale to niekoniecznie musi być takie złe. Zwłaszcza w takich krajach jak Polska.
W niektórych rewirach polskiej debaty ekonomicznej pojawiła się moda na tłumaczenie wzrostu cen tzw. chciwflacją. Czyli tym, że za wzrosty cen w ostatnich latach odpowiedzialni są w dużej mierze producenci towarów i usług. To oni podjeżdżają bowiem w górę z cenami swoich produktów napędzając przy tym dynamikę cen w całej gospodarce. O tak rozumianej "chciwflacji" ("greedflation") mówi się dziś sporo w zachodniej ekonomii. Temat wałkują nawet - z natury dość konserwatywne - instytucje takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Europejski Bank Centralny. Niektórzy próbują te debaty przyłożyć do naszej polskiej rzeczywistości. Czy słusznie? Moim zdaniem nie do końca.
Oczywiście w samej koncepcja "chciwflacji" jest ziarno prawdy. I to całkiem spore ziarno. Ten sposób rozumowania dobrze klei się z prawdziwymi przyczynami i dynamiką globalnej eksplozji inflacji z lat 2021-2023. Przypomnijmy, że ten najnowszy inflacyjny fenomen tłumaczony bywa w światowej ekonomii na dwa sposoby. Jeden z tych sposobów jest prawdziwy, drugi to bujda na resorach. To fałszywe tłumaczenie inflacji zasadza się na tezie o "wpuszczeniu w system nadmiernej ilości pieniądza". Tak to by może i działało gdybyśmy żyli w roku 1223 i mieli system walutowy oparty na złocie, srebrze albo innym kruszcu. Wtedy faktycznie władcy chcąc zwiększać podaż pieniądza musieliby wybijać coraz gorszą monetę (no chyba że odkryli by jakieś niesamowite złoża szlachetnych metali pod Wzgórzem Wawelskim albo innym Pałacem Buckingham). W związku z czym stale traciłaby ona na wartości i łamała się kupcom w rękach. Jednak współczesny pieniądz tak nie działa. On jest bowiem oparty na autorytecie państwa i jego monopolu na produkcję pieniądza. Tak system mógłby się załamać, gdyby samo państwo (polskie, amerykańskie albo niemieckie) miało zniknąć. Ale na to się przecież nie zanosi.
Zostawmy więc tezę o "nadmiernej ilości pieniądza w systemie" tam, gdzie jej miejsce. Czyli wśród teorii spiskowych kręcących zatwardziałych liberałów i innych ekonomicznych płaskoziemców. My zostańmy przy prawdziwych przyczynach obecnej inflacji. To znaczy niefortunnym splocie dwóch czynników. Najpierw postcovidowych zatorów w łańcuchach zglobalizowanych dostaw. A potem szaleństwa cen surowców. To te dwa czynniki sprawiły, że inflacji uderzyła w latach 2021-2023. I odwrotnie. Trudno nie zauważyć, że gdy unormowały się ceny surowców i udrożniły globalne łańcuchy dostaw to i inflacja zaczyna spadać. Nie od razu i z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Bo tak to działa.
Wróćmy więc do koncepcji "chciwflacji". Warto dostrzec, że kompletnie gryzie się ona z tezą o nadmiarze pieniądza w systemie. Dobrze zaś klei się ze wzrostem cen surowców. Gdy rosły ceny prądu czy gazu to w górę szły także koszty produkcji w przemyśle czy usługach. Producenci zaś - znów po pewnym czasie - zaczęli to sobie odbijać w cenach towarów. Podbijając ogólna inflację. Normalna sprawa. W zależności od branży (sztywność popytu, regulacje) mogli to zrobić bardziej lub mniej. Ale robili.
Czy można to nazwać chciwością? To pytanie bardziej filozoficzne niż ekonomiczne. Chciwość i zaradność to dwie strony tej samej monety. W każdych czasach. Zależy tylko z której strony sobie na nią patrzymy. Oczywiście wzrost cen w gospodarce rynkowej (i w liberalnej demokracji) trudno hamować. Od biedy władza publiczna można kontrolować niektóre ceny - ale raczej czasowo i w zaledwie niektórych branżach (energetyka). Ceny maksymalne są trudne do uzgodnienia. Przedsiębiorcy zawsze będą mieli duże możliwości (lobbing, kampanie medialne) by je torpedować. Tak naprawdę to dużo lepszym sposobem na rozładowanie "chciwflacji" jest... silny pracownik. Taki, który wymusi (już na poziomie zakładu albo uregulowań w stylu płacy minimalnej), by jego płaca przechwytywała godziwą część zysku. W ten sposób "chciwflacja" nie będzie "chciwflacją". Tylko raczej ochroną interesu pracującej większość społeczeństwa przed negatywnym wpływem inflacji.
Jest wreszcie specyfika takich krajów jak nasz. Chodzi o kraj, który chce się rozwijać i ma do tego potrzebny potencjał. Aby ten rozwój mógł zaistnieć w systemie powinno być miejsce na trochę wyższą inflację. Także po to, by przedsiębiorcy mogli zwiększać produkcję przy wysokich płacach. I aby "chciwflacja" tego procesu nie podcinała.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.