Rafał Woś: Umowa z Mercosur, czyli jak Unii (już do reszty) rozum odebrało
Im częściej patrzę na politykę gospodarczą Komisji Europejskiej, tym bardziej mam wrażenie jakiegoś kompletnego, trwałego i nieodwracalnego oderwania od rzeczywistości. Dobrze widać to na przykładzie podpisanej właśnie umowy handlowej z krajami Mercosur.
Traktat negocjowano przez dwa ostatnie lata, a robiła to w imieniu Europy Komisja Europejska Ursuli von der Leyen. Układ zakłada powołanie do życia wielkiej strefy wolnego handlu. Czyli - mówiąc bardzo wprost - będzie takim obniżeniem barier handlowych (ceł i taryf), by towary mogły pływać i fruwać między Europą a Ameryką Południową jeszcze łatwiej i w kosmicznie większych ilościach.
Oczywiście obie strony fetują tę umowę jako swoje własne zwycięstwo. Komisja sprzedaje ją publice jako wielką szansę na zalanie rynków Brazylii, Argentyny i innych produktami ze Starego Kontynentu. Tamta strona twierdzi coś... dokładnie odwrotnego. Że oto produkty brazylijskie, boliwijskie i paragwajskie podbiją europejskie stoły, mieszkania oraz serca. Gdy słyszę liberalną bajeczkę o "klasycznym win-win", to instynktownie chwytam się za portfel. I sprawdzam, czy mam jeszcze koszulę, czy też już mi ją liberałowie klasycznie zdarli z karku.
Słuchając tej argumentacji muszę więc stale (i boleśnie) szczypać się w rękę, bo wydaje mi się, że śnię. Oto w roku 2024 jestem bombardowany przez (z pozoru rozsądnych ludzi) argumentami w stylu przedpotopowego liberalizmu i globalizmu. Ludzie ci (oraz - co gorsza - instytucje, które reprezentują) mówią do mnie, jak gdyby minione 25-lecie po prostu się nie wydarzyło. To znaczy, jak gdybyśmy nie mieli kryzysu finansowego roku 2008 i związanej z nim krytyki neoliberalnego leseferyzmu. Jak gdyby nie było całego wielkiego gadania o tym, że prowadzony wedle logiki wolnohandlowej globalizm doprowadził nas do szeregu fatalnych zjawisk. Pozwólcie, że wyliczę, a lista będzie długa:
- do zniszczenia zdolności produkcyjnych i deindustrializacji zachodnich gospodarek,
- do ucieczki miejsc pracy tam, gdzie produkować można taniej i w gorszych warunkach,
- do związanego z tym wzrostu nierówności wewnątrz zachodnich społeczeństw,
- do polaryzacji europejskiej i amerykańskiej polityki (ze wszystkimi konsekwencjami tego zjawiska),
- do osłabienia produktywności i konkurencyjności gospodarczej Zachodu,
- do tragicznych ekscesów zglobalizowanego kapitału, na którym tracimy wszyscy (jak w 2008 roku, gdy wywaliły się światowe finanse),
- do utraty przez Zachód (zwłaszcza Europę) bezpieczeństwa surowcowego,
- do zniszczenia zachodniego rolnictwa.
I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Tylko, że to wszystko się przecież wydarzyło. Wszystkie wspomniane tu zjawiska doczekały się szeregu uczonych opracowań i gorących debat publicystycznych. Mało tego - one nawet stały się częścią politycznej agendy. Tu i teraz w tej samej Europie kolejne kraje przeżywają kolejne "polityczne trzęsienia ziemi" właśnie dlatego, że wyborcy we Francji, Holandii, Polsce, Szwecji, Niemczech, Czechach, Włoszech czy Rumunii mówią głośno i wyraźnie, że nie chcą neoliberalnego "oby tak dalej". A w Ameryce wybory prezydenckie wygrał właśnie facet, którego sprzeciw wobec wolnorynkowej globalizacji, wyniósł na same szczyty.
A co robi Komisja Europejska? Ona - uwaga, uwaga - podpisuje turboliberalną umowę o strefie wolnego handlu z krajami Mercosur. Przekonując wszystkich wszem wobec, że to jest klucz do odzyskania utraconej produktywności przez gospodarkę UE i stabilności społecznej przez jej spanikowanych mieszkańców. Wspaniałe to jest - przyznajcie sami. Oto remedium na zwijanie europejskiego przemysłu będzie otwarcie przed unijnym kapitałem drogi do tego, by... jeszcze łatwiej przenosić produkcję za ocean (z tą odmianą, że tym razem atlantycki).
Sposobem na odbudowę strategicznej niezależności surowcowej UE (tak bardzo nadwątlonej uzależnieniem energetycznym od Rosji w latach ubiegłych) ma być zaś... jeszcze większy import jeszcze tańszej żywności z Ameryki Płd. Wszystko to - dodajmy - w warunkach nieustającego dorzynania unijnego przemysłu i obywateli coraz bardziej forsowną polityką klimatyczną (system handlu emisjami ETS2 od 2027 lub 2028 obejmie także zwykłych zjadaczy chleba). A w czasie, gdy my będziemy stawać na rzęsach, by ograniczyć emisję CO2 z naszych pieców gazowych wolumen handlu z Argentyną i Brazylią ma się zwiększyć w sposób wykładniczy. Towary będące tej wymiany handlowej sednem będą się zaś teleportowały te tysiące kilometrów w sposób jak najbardziej bezemisyjny.
Ale i to nie koniec. Na koniec fangę w nochal dostaje też nasze rozumienie demokracji. Czyli systemu, w którym - jak powiadają - obywatel ma wpływ na to, co się wokół niego dzieje. Czyżby? No to będziecie mieli teraz przy okazji Mercosuru tego naszego demokratycznego wpływu pokaz wręcz cyrkowy.
Punkt pierwszy - umowa jest już podpisana (zrobiła to za nas KE Ursuli von der Leyen). Ale jej pełnego tekstu nie zna jeszcze ani Parlament Europejski, ani Rada Europejska (czyli szefowie rządów krajów członkowskich).
Po drugie, nadal nie wiadomo, jak właściwie będzie ona dalej zatwierdzana. Wygląda na to, że Komisja (w stylu rasowego dyktatora) do końca zostawi sobie pełnię decyzji. I jeśli któryś z krajów będzie fikał, to się dokument skieruje do zatwierdzenia w trybie większości kwalifikowanej.
Po trzecie, liberalne (ale kryjące się z tym) rządy - takie jak polski - dostaną wygodne alibi ("no cóż, walczyliśmy, ale nas przegłosowali"). A o tym, że umowę podpisała Komisja pod wodzą Europejskiej Partii Ludowej (której - tak się składa nasz obecny premier nawet był przewodniczącym) raczej cicho sza.
Ważne, żeby dopchnąć kolanem i iść dalej. W nadziei, że w końcu głupi ludzie zrozumieją, co dla nich "naprawdę dobre". Im więcej widzę działania unijnego establiszmentu wedle takiego schematu, tym bardziej myślę sobie, że Unia Europejska w tym kształcie nie ma przed sobą żadnej przyszłości. I to nie z powodu idei (która jest piękna i słuszna). Ale właśnie z winy tych, którzy się na tej idei uwłaszczyli, którzy stracili wszelki społeczny słuch i którzy niszczą de facto nasz wielki sen o zjednoczonej Europie.
Tu i teraz.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.