Ratowanie Alitalii nie pomogło

Nigdy więcej ani jednego euro z publicznych pieniędzy dla Alitalii - takie zdaniem jednego z włoskich publicystów powinno być hasło wszystkich odpowiedzialnych polityków podczas obecnej kampanii przed wyborami parlamentarnymi we Włoszech w lutym.

Nigdy więcej ani jednego euro z publicznych pieniędzy dla Alitalii - takie zdaniem jednego z włoskich publicystów powinno być hasło wszystkich odpowiedzialnych polityków podczas obecnej kampanii przed wyborami parlamentarnymi we Włoszech w lutym.

Cztery lata po uratowaniu narodowego przewoźnika przed bankructwem okazuje się, że ta wielka operacja nakładem blisko 4 mld euro, podjęta z inicjatywy ówczesnego premiera Silvio Berlusconiego na nic się nie zdała - podkreśla się na łamach weekendowego dodatku do dziennika "La Repubblica".

Magazyn lewicowej rzymskiej gazety krytykuje Berlusconiego za, jak to ocenia, "demagogiczne szaleństwo", przedstawiane jako patriotyczny gest, za jakie uważa argumenty byłego premiera o tym, że należy ratować narodowe linie i że muszą one pozostać we włoskich rękach.

Reklama

Kiedy w 2008 roku linie te znalazły się na skraju zapaści finansowej i borykały się z falą strajków personelu liczącego wówczas prawie 20 tys. osób tracąc po 1,5 miliona euro dziennie, Berlusconi namówił grupę kilkunastu krajowych inwestorów do utworzenia konsorcjum.

Ze "zdrowych" części składowych linii powstała kontrolowana przez nich tzw. nowa Alitalia, w której zredukowano liczbę pracowników do około 12 tys. Wśród, wydatków poniesionych przez państwo w ramach działań ratunkowych, znanych jako Operacja Feniks, wymienia się 300 mln euro pożyczki, 700 mln euro na przymusowe płatne urlopy części pracowników oraz odprawy dla zwalnianych, tzw. amortyzatory społeczne dla pracowników innych mniejszych linii, pogrążonych w kryzysie.

Według różnych szacunków cała akcja ratunkowa kosztowała od 3,2 do około 4 mld euro.

Jednak w wyniku Operacji Feniks, jak brzmiała jej nazwa, nowa Alitalia nie odrodziła się z popiołów jak ten miologiczny ptak - zauważa autor artykułu Alberto Statera.

W artykule zwraca uwagę na to, że od tego czasu firma poniosła kolejne straty, szacowane w setkach milionów euro i to mimo następnego "prezentu" otrzymanego od rządu Berlusconiego w postaci monopolu na połączenia Rzym-Mediolan. Został on odebrany tym liniom trzy miesiące temu przez Urząd Antymonopolowy.

Loty na tej trasie, uważane przez lata za kurę znoszącą złote jajka - jak stwierdza Statera - przegrały z szybką koleją, a także z ofertą tanich linii.

Od 12 stycznia grupa włoskich inwestorów, którzy ocalili Alitalię, może sprzedawać swoje udziały. Przyszłość narodowych włoskich linii znów stanęła pod znakiem zapytania. Naturalnym ich nabywcą wydaje się konsorcjum Air France-KLM, które ma w nich 25 proc. udziałów. Lecz nie ma pewności, czy zdecyduje się na ten krok - podkreśla się.

Po ponad czterech latach powraca dyskusja o tym, czy narodowy przewoźnik pozostanie we włoskich rękach. Musi pozostać - powtarza były premier Berlusconi - przywódca centroprawicowego bloku wyborczego, który tak, jak przed kilkoma laty sprzeciwia się sprzedaży Alitalii francusko-holenderskiemu konsorcjum.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: alitalia | Włochy | euro | ratowanie | linie lotnicze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »