Rozwój przez cofanie

Opracowanie przygotowane na zlecenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego przewiduje, że w roku 2020 udział szkolnictwa wyższego w dochodzie narodowym brutto będzie wynosił 0,9-1 proc. Tyle odnotowano w budżecie w roku 2008. A to zaledwie połowa wielkości zalecanej przez unijny program Europa 2020.

Mamy w Polsce ponad 130 uczelni publicznych i ponad 300 niepublicznych. W minionym roku ich budżet był porównywalny z sumą budżetów dwóch amerykańskich uniwersytetów - Princeton i Harvarda, które kształcą prawie sto razy mniej studentów. Nakłady z budżetu RP na kształcenie jednego studenta są kilkakrotnie niższe niż średnio w Unii Europejskiej i są porównywalne z nakładami w Indiach. I nic nie zapowiada tego, że w najbliższej przyszłości coś się może zmienić.

Uniwersytecka dziura

Mimo triumfalnych oświadczeń resortu nauki o wzroście pieniędzy na naukę i szkolnictwo wyższe okazuje się, że jest całkowicie odwrotnie. Łączne wydatki z budżetu na te dziedziny, liczone w proporcji do PKB, od lat znacząco spadają. W budżecie na 2012 rok jest to 1,06 proc. PKB (bez uwzględnienia środków europejskich), podczas gdy w roku 2008 - 1,16 proc. Biorąc pod uwagę tylko wydatki na szkolnictwo wyższe, spadek ten jest jeszcze większy - z 0,84 PKB w roku 2008 do 0,75 proc. w roku 2012 (też bez pieniędzy z UE).

Reklama

Wprawdzie podczas prac nad budżetem na rok 2012 sejmowa komisja edukacji, nauki i młodzieży zaproponowała zwiększenie dotacji dla szkolnictwa wyższego o 500 mln zł, między innymi kosztem funduszy przeznaczonych na promocję biopaliw, ale poprawka przepadła. I w komisji finansów, i na plenarnym posiedzeniu.

A tych pieniędzy szkolnictwo wyższe bardzo potrzebowało, między innymi na zasypanie dziur w budżetach szkół wyższych. Jeszcze przed ostatecznym przyjęciem budżetu na 2012 rok Krajowa Sekcja Nauki NSZZ Solidarność szacowała, że zwiększenie składki emerytalnej, przy uwzględnieniu inflacji, doprowadzi do ok. 6-procentowego spadku realnych nakładów na szkolnictwo wyższe. I wszystko wskazuje na to, że nie pomyliła się.

Dotacja dydaktyczna dla uczelni, które podlegają Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jest o 200 milionów niższa niż w ubiegłym roku. A dotacja statutowa, która jest też poważnym źródłem dochodów dla uczelni, pozostała mniej więcej na tym samym poziomie, bez uwzględnienia inflacji. Z tego powodu pod koniec roku może się okazać, że na uczelniach publicznych będzie brakować pieniędzy.

1200 z doktoratem

W 2005 roku płace adiunktów, najliczniejszej grupy nauczycieli akademickich, stanowiły 1,8 średniej płacy w gospodarce narodowej. Na początku roku 2012 znalazły się na poziomie średniej. Pensja profesora to mniej niż dwie średnie krajowe, natomiast asystenta z doktoratem to czasem tylko jej połowa (mowa o pensji zasadniczej - bez trzynastek, nagród jubileuszowych, wysługi za nadgodziny, pieniędzy z grantów europejskich).

Lepiej od nauczyciela akademickiego z doktoratem zarabia niejeden nauczyciel w liceum. I nic dziwnego, skoro kwota bazowa, w oparciu o którą ustala się zarobki, dla szkolnictwa wyższego jest niższa niż dla nauczycieli w oświacie.

W dodatku na uczelniach istnieją kominy płacowe, bo ustawa o szkolnictwie wyższym zniosła wynagrodzenie maksymalne. Ustalane jest tylko minimum - reszta zależy od uczelni, a w praktyce od siły przebicia poszczególnych pracowników.

Ministerstwo rozłożyło podwyżki dla nauczycieli akademickich na kilka lat. Pierwszy etap był już w tym roku, ale dotyczył śladowej liczby uczelni publicznych.

- Były to podwyżki najniższych stawek, tych minimalnych, które są często na poziomie niższym niż minimalne pensje, więc i tak musiały być podniesione. W roku 2013 nastąpi kolejna podwyżka stawek zasadniczych, tym razem odczuje je większa grupa pracowników. I dopiero w roku 2014 wzrost płac będzie dotyczył kilkudziesięciu procent nauczycieli akademickich. Ale średnio prace pracowników na uczelniach będą spadały w porównaniu do średniej pensji w kraju - uważa przewodniczący KSN NSZZ Solidarność, prof. Edward Malec.

W ponadzakładowym układzie zbiorowym pracy dla pracowników uczelni publicznych, przygotowanym przez Solidarność, proponuje się jasny schemat wynagradzania: 3 średnie krajowe dla profesorów, 2 dla adiunktów, dla innych pracowników zatrudnionych na uczelni - średnia krajowa.

Nie bo nie, czyli dialog jak zwykle

Krajowa Sekcja Nauki NSZZ Solidarność przygotowuje spór zbiorowy z minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbarą Kudrycką. Chodzi właśnie o wspomniany wyżej ponadzakładowy układ zbiorowy pracy dla pracowników uczelni publicznych.

Projekt układu regulujący całościowo sprawy związane z pracą na uczelni - m.in. nawiązania i ustania stosunku pracy, normy pracy, przepisy bhp, uprawnienia emerytalne i rentowe pracowników szkół wyższych, uprawnienia związków zawodowych i, rzecz jasna, kwestię wynagrodzeń - leży w szufladzie szefowej ministerstwa już 8 miesięcy. KSN Solidarność przesłała go do minister Kudryckiej w czerwcu ubiegłego roku. Spotkania okołoukładowe były w tym czasie dwa. Rokowania się jeszcze nie zaczęły.

- Pani minister nie chce rozmawiać i szuka różnych wybiegów formalnych. W ubiegłym roku odbyły się dwa spotkania, w lipcu i we wrześniu. Była na nich mowa o terminarzu następnego spotkania albo o tym, czy nasz projekt spełnia wymogi ponadzakładowego układu zbiorowego pracy, czy też nie. My wysyłamy pisma, ministerstwo nie odpowiada. Są tylko jakieś kontakty telefoniczne na szczeblu sekretariatów - wyjaśnia prof. Malec.

Ostatnie pismo Solidarność wysłała na początku listopada ubiegłego roku. Jest to obszerna analiza prawna dotycząca układów zbiorowych pracy, ich zakresu i swobody rokowań. Minister bowiem od początku powtarza, że układ może dotyczyć jedynie spraw płacowych. I żąda ograniczenia zakresu projektu tylko do tych zagadnień.

Lecz gdy Solidarność proponuje, by nie czekając na rozstrzygnięcie sporu, co układ może zawierać, a czego nie, jak najszybciej przystąpić do rokowań w sprawie płacowej części projektu, czyli o tym, co zdaniem minister w układzie może się znaleźć, min. Kudrycka też mówi nie. Bo przygotowała dotyczące tych spraw rozporządzenie (ustawa o szkolnictwie wyższym stanowi, że zbiorowy układ pracy, jeśli zostałby wynegocjowany, to rozporządzenie zastąpi). I tak w kółko.

- W listopadzie 2011 roku Education International, międzynarodowa organizacja skupiająca nauczycieli, wysłała list do premiera w sprawie dialogu społecznego w szkolnictwie wyższym w Polsce. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że premier przekazał list minister Kudryckiej, a ta odpisała nadawcy, że zwróciła się o konsultacje w sprawie układu do resortu pracy. Nas jednak o tym nie poinformowała - mówi wiceszef KSN, Julian Srebrny.

Ostatnio coś jednak drgnęło. Minister nauki zaprosiła "S" na spotkanie, które ma się odbyć 19 marca. Odpowiedzi na pismo z listopada jednak nadal nie ma. Może się więc okazać, iż znowu związkowcy z Solidarności i ZNP usłyszą to samo - że nie ten zakres układu, że najpierw rozporządzenie.

Dlatego KSN w odpowiedzi na propozycję spotkania przypomina minister, że: "Skuteczność negocjacji zależy w dużej mierze od merytorycznego przygotowania się do nich przez partnerów dialogu. Trudno jest być dobrze przygotowanym do rozmów, gdy jedna ze stron unika przedstawienia swojej opinii wraz z uzasadnieniem prawnym. Uważamy, że kolejne spotkania powinny być poświęcone dialogowi o konkretach zawartych w naszym projekcie PUZP, a żeby go skutecznie prowadzić, niezbędne jest poznanie szczegółowego uzasadnienia stanowiska drugiej strony".

Ministerstwo na razie milczy.

Ewa Zarzycka

Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »