Ryzyko się opłaciło

Choć skończył już 50 lat, zaryzykował. Zastawił dorobek życia i wziął kredyt na milion złotych. Była wielka niepewność, czy z energii wiatrowej uda się wypracować kilkanaście tys. zł miesięcznie. Po roku Jerzy Kochański nie kryje: - Ryzyko się opłaciło.

Właściciel stacji paliw w Podgórzu, niewielkiej wsi koło Brodnicy - blisko 30-tys. miasta w woj. kujawsko-pomorskim - ma małe lokalne paliwowe imperium. Kiedyś zainwestował wszystkie oszczędności, by kupić stację benzynową i dystrybutor LPG. Gdy jednak interes przestał przynosić zyski, na jakie liczył - to m.in. efekt podwyżek cen gazu do samochodów - znów zaryzykował dorobek całego życia.

Wiosną ub. roku wziął milion złotych kredytu, zastawił wszystko, co zdobył, i kupił ściągnięte z zachodu trzy gigantyczne - każdy ma 30 m wysokości - wiatraki. Tam już przestarzałe, w Polsce uznawane za nowoczesne. Za każdy zapłacił ok. 300 tys. zł. Postawił je na kilkuhektarowej działce. I obliczył, że jeśli każdy będzie produkował prąd po napędzaniu wiatrem, zarobi ok. 15 tys. zł miesięcznie. Czysty zysk: zakład energetyczny musi kupić prąd właśnie od niego, bo tego wymaga prawo. Gdy prąd jest wytwarzany ekologicznie, ma priorytet - takie są kryteria Unii Europejskiej.

Reklama

Historia Kochańskiego opisana 12 miesięcy temu w "Gazecie Praca" ruszyła lawinę. I do biznesmena, i do redakcji dzwonili ci, którzy chcieli zaryzykować podobnie jak przedsiębiorca. A Kochański wtedy żartował: - Strasznie ludzie się podekscytowali. Myślą, że te pieniądze już leżą i na nich czekają. A ja sam nie wiem, czy to wypali. Ryzykuję, ale nie mam gwarancji, że po roku nie będę bankrutem. Zobaczymy za 12 miesięcy, czy to faktycznie tak dobry biznes, jak się wydaje.

Minął rok. Kochańskiego na stacji paliwowej w Podgórzu trudno znaleźć. - Panie, on teraz ma tyle zajęć, że ciągle go nie ma. Tylko te wiatraki - mówi mężczyzna na stacji paliw. W końcu udaje mi się znaleźć Kochańskiego. - Widzę, że interes jednak wypalił - mówię.

Kochański, mężczyzna po pięćdziesiątce, kipi energią: - Nie narzekam. Pracy przy tym mnóstwo. Ale wszystko idzie zgodnie z planem.

- Rok temu liczył pan na kilkanaście tys. zł miesięcznego zysku - wspominam. - Oj, nie rozmawiajmy o pieniądzach - uśmiecha się Kochański. Idzie tak dobrze, czy gorzej od oczekiwań? - Jakby miało być gorzej, tobym myślał o likwidacji - ucina.

Nie wygląda na takiego, który rozważa zamknięcie działalności. Pewny siebie, konkretny. Już snuje plany na przyszłość związane z wiatrakami. Nie ma pan problemów ze sprzedażą prądu? - Ależ skąd! - mówi Kochański. - Energetyka nie ma nic do gadania. Prawo mówi, że musi go kupić. Trzeba to po prostu wyegzekwować. Nie można się bać, tylko walczyć o swoje.

Wiatraki biznesmena spod Brodnicy są w stanie wytworzyć ok. 250 kW na godzinę. Ale to wariant wyjątkowo optymistyczny - tak efektywne są tylko przy wyjątkowo sprzyjającej pogodzie. Idealna? Wichura. Kochańskiemu wystarcza jednak tylko przeciętny wiatr, by zarobić: jeśli każdy z wiatraków pracuje na kilkanaście proc. swoich możliwości, w ciągu godziny wytwarza 90 kW prądu. Sprzedaje go Energetyce - z wiatru hulającego w polu ma ok. 20 tys. zł miesięcznie. Jednak musi odliczyć kilka tys. zł na koszty utrzymania sprzętu oraz pracy sterującego wiatrakiem komputera. A także zapłacić za... prąd, by zasilać sprzęt. Ale i tak wiatraki na siebie zarabiają.

Kochański przyznaje, że na razie pracują na spłatę gigantycznego kredytu. W takim tempie zabierze to jeszcze ok. siedem lat. - A później emerytura - mówi. - I sprawdzanie, czy wiatr dobrze wieje.

Pochodzi z elektrowni wiatrowych, wodnych czy przetworzonych odpadów. Jest jednym z priorytetów Unii Europejskiej. Według założeń UE w 2020 r. aż 20 proc. całej energii zużywanej w jej krajach ma być ekologiczne. W ub. roku energia wiatrowa pokrywała ok. 0,25 proc. polskiego zużycia prądu. Rząd chce, by w 2010 r. ten udział był niemal dziesięć razy wyższy i sięgał 2,5 proc. - Zrealizowanie tego planu jest nierealne. Wieją u nas za słabe wiatry - napisali ostatnio w liście do "Gazety" dr fizyki Tomasz Rożek i dr inż. Andrzej Strupczewski, wiceprezes Stowarzyszenia Ekologów na rzecz Energii Nuklearnej.

INTERIA.PL/GW
Dowiedz się więcej na temat: prąd | życia | ryzyko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »