Scenariusze dla Rady, rady dla scenarzystów
W kontaktach dyplomatycznych między dwoma krajami najbardziej jaskrawym przejawem narastającego konfliktu jest wyrzucenie z własnego państwa jakiegoś dyplomaty obcego państwa, np. za "działalność niezgodną ze statusem dyplomaty" lub wycofanie z tamtego kraju ( wezwanie na konsultacje) własnego ambasadora.
Wcześniej są słowa, nawet najbardziej obraźliwe, ale to tylko (i aż) słowa. Później oczywiście też są jeszcze słowa, ale przede wszystkim zaczynają rozmawiać armaty.
W kontaktach pomiędzy rządem a Radą Polityki Pieniężnej konflikt, tak naprawdę, wpisany był we wcześniej nakreślony scenariusz. Do wrześniowych wyborów parlamentarnych też istniał, tyle że przewaga rady nad słabym Ministerstwem Finansów, skłóconym rządem i parlamentem, była tak ogromna, że nie pozostawiała żadnych wątpliwości, kto tu rządzi. Ba, pozwoliła radzie ustawić się w roli nauczyciela karcącego niedouczonego ucznia - z czego wielu jej członków skwapliwie korzystało. A rząd: uszy po sobie i do kąta.
Ale zaczął się nowy rok szkolny i okazało się, że nowy uczeń, może dużo bardziej douczony nie jest, ale za to "czuje moc" i stawia sprawę jasno: jak rada będzie współpracowała (czyli szybko obniżała stopy), wszystko będzie w porządku, jeżeli nie... (to ją rozpędzimy). Trudno o bardziej wyraziste stanowisko. Później, jak się okazało chwilowo, za sprawą Prezydenta i uchodzącego za jego człowieka ministra finansów, Marka Belki, stosunki złagodniały. Tylko po to, by przy pierwszej niesubordynacji rady, która nie wykonała narzuconego jej przez Premiera planu obniżki stóp o 3 punkty procentowe do końca roku, wybuchnąć z nową siłą.
Najpierw "wyrzucono dyplomatę" (i to ważnego dyplomatę), a precyzyjniej przestano wpuszczać profesora Balcerowicza, szefa banku centralnego i RPP, na posiedzenia rządu ("bo i tak nie przychodził"). Później wycofano własnego ambasadora: Rada Ministrów zdecydowała o wycofaniu swojego przedstawiciela z udziału w pracach RPP. Wreszcie przyszedł czas na ultimatum: do 12 stycznia rząd zaprasza RPP na konsultacje podczas których omówiona zostanie sytuacja gospodarcza w państwie. Jeżeli spotkanie nie przyniesie oczekiwanego skutku, czyli nie zostanie wypracowana wspólna polityka rządu i RPP, decyzje w sprawie rady zostaną przekazane parlamentowi. Najlepszym komentarzem do tego zaproszenia są słowa rzecznika rządu: "RPP musi włączyć się do działań stymulujących (tempo wzrostu gospodarczego - kk) i zmienić swoją politykę". A jak nie?
W Sejmie czeka już projekt, który zasadniczo ogranicza (a raczej rozszerza) prawa i obowiązki rady Polityki Pieniężnej, czyniąc ją odpowiedzialną (a przynajmniej współodpowiedzialną) i za wzrost gospodarczy i nawet za poziom bezrobocia. No i sprawa zasadnicza, czyli znaczące rozszerzenie składu członków rady z 9 do 15 osób (co prawda już przy znacznie niższych uposażeniach), z zachowaniem ustawowego trybu ich powoływania. Tyle tylko, że teraz i Sejmowi, i Senatowi, i Prezydentowi (powołują swoich kandydatów) znacznie łatwiej się porozumieć co do personaliów.
Jak zakończy się ten konflikt? Czy rząd i RPP "wypracują wspólną politykę"? Szczerze mówiąc mam co do tego poważne wątpliwości, czemu wielokrotnie zresztą dawałem wyraz (patrz "wydzierki"). I trudno winą za ten stan obarczać jedynie "niedouczony rząd". Sposób komunikowania się, nie tylko z rządzącymi, ale i z nami wszystkimi, kultywowany przez RPP, pozostawiał ( i pozostawia) bardzo wiele do życzenia. Postawa: ja wiem, umiem i rozumiem, a wy, reszta, nic wam do tego - chyba nie jest najwłaściwsza. Tym bardziej, że ekonomia to jednak nie matematyka, gdzie dwa dodać dwa zawsze równa się cztery i nikt nie ma monopolu na mądrość.
Ten konflikt skończy się niestety źle, źle dla wszystkich. I dla rządu, jego wizerunku i wizerunku Polski w kręgach finansowych, rady - jej znaczenia i prestiżu, dotychczasowych członków rady, którzy albo odejdą, albo będą pracowali dalej z uczuciem kaca, i wreszcie dla nas wszystkich; bo ostatnia rzecz jakiej nam potrzeba to kolejne zamieszanie. I to przy pieniądzach. I żadnej satysfakcji nie sprawia: a nie mówiłem.