Skarb bez ministra
Rok nie wyrok, dwa lata jak dla brata - mówi więzienna gwara, która - jak się okazuje - znajduje doskonałe zastosowanie dla stanowiska ministra skarbu państwa. Czy można się w tej sytuacji dziwić, że ostatni minister, Piotr Czyżewski nie wytrzymał na tym stanowisku nawet roku.
Zresztą jego staż, taka trochę przenoszona ciąża, i tak sytuuje go na drugim miejscu. Najdłużej, w tej koalicji, strażnikiem konfitur był Wiesław Kaczmarek, bo z górą czternaście miesięcy, a wspomnieć jeszcze należy o Sławomirze Cytryckim, który przeleciał przez gabinet przy ulicy Kruczej jak meteoryt (trzy miesiące).
O niewdzięczności roli ministra skarbu, strażnika konfitur, mogliśmy zresztą przekonać się już w poprzedniej koalicji, kiedy stanowisko to również miało charakter "posady o podwyższonym ryzyku". To normalne. Minister skarbu ma w ręku majątek o wartości kilkudziesięciu miliardów dolarów, a każdy z polityków jego partii, koalicji, zaprzyjaźnionych biznesmenów, inny pomysł na jego zagospodarowanie. Zderzenie tych pomysłów, życzeń, oczekiwań, bywa bolesne. Najczęściej właśnie dla ministra skarbu.
Czy Piotr Czyżewski był dobrym ministrem? Odpowiedź może być tylko jedna: nie. I prosto można to uzasadnić. Ale czy mógł być lepszym? Odpowiedź również jest oczywista: nie. Bo to - niezależnie od tego co mówi premier - nie o energię ministra chodzi. Może byłby lepszym ministrem, gdyby wcześniej odszedł. Ale czy o to by coś zmieniło? A "bezpartyjnych fachowców" - bo takiego kandydata poszukuje premier, z właściwą sobie naiwnością (niemożliwe) czy cynizmem (smutne) - już przerabialiśmy. Ze skutkiem wiadomym. Teraz premier odkrył talent Przemysława Morysiaka, fachowca z ministerstwa finansów, ale już na wstępie kandydat został zatrzymany w blokach - bo nie "klepnęli go" władcy partyjni. I taka właśnie jest prywatyzacja made in Poland.