Środków z KPO nadal brak, ale rząd nie daje za wygraną. "Wydają pieniądze, których nie mają"
Polski Krajowy Plan Odbudowy (KPO) został zaakceptowany czternaście miesięcy temu. Polska, zdaniem KE, wciąż nie spełniła warunków do wypłaty środków. Tymczasem rząd zapewnia, że inwestycje z KPO będą zrealizowane, a prefinansowania udziela Polski Fundusz Rozwoju. Opozycja wskazuje, że kosztem "bardzo drogiego długu". Prezes PFR odpowiedział na te zarzuty.
- Polska od ponad roku czeka na środki z KPO - łącznie ok. 158 mld zł na inwestycje
- Na razie brak perspektyw na otrzymanie funduszy ze względu na kryzys w Trybunale Konstytucyjnym
- Rząd wskazuje, że inwestycje i tak będą realizowane, a zanim otrzymamy środki z UE, prefinansowanie zapewnia Polski Fundusz Rozwoju
- "Wydają pieniądze, których nie mają" - zarzuca rządowi opozycja
Mimo tego, że Polska nie otrzymała dotąd pieniędzy z KPO, rząd już planuje miliardowe wydatki na realizację inwestycji. Zanim otrzymamy transfery z UE, pieniądze na przedsięwzięcia ma zapewnić tzw. prefinansowanie z Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR). Chodzi o udzielnie finansowania, tak, aby inwestycje mogły ruszyć.
- PiS wydaje pieniądze, których jeszcze nie ma - grzmi opozycja. Posłanka Izabela Leszczyna wskazuje do tego, że pieniądze, którymi dysponuje PFR, miały pójść na spłatę zadłużenia PFR, "bardzo drogiego dla Polski".
- Koszty tego zadłużenia są "realnie ujemne" - odpowiada Paweł Borys, szef funduszu.
2 czerwca 2022 roku Komisja Europejska (KE) formalnie zaakceptowała polski Krajowy Plan Odbudowy (KPO). W jego ramach miało trafić do nas ok. 35,4 mld euro (z czego 23,9 mld euro w postaci bezzwrotnych dotacji oraz 11,5 mld euro w postaci zwrotnych pożyczek) - równowartość ok. 157,6 mld złotych. Pieniądze miały być przeznaczone na inwestycje w rozwój, energetykę czy niskoemisyjny transport.
Ale do tej pory nasz kraj nie otrzymał żadnego transferu w ramach KPO. Wszystko przez to, że pierwszym kamieniem milowym, czyli reformą, którą uwzględnia plan, jest rozwiązanie sytuacji w sądownictwie. UE wypłatę środków uzależnia m. in. od likwidacji Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym.
Ustawa regulująca tę kwestię, uzgodniona z KE, została przyjęta przez parlament. Prezydent Andrzej Duda jednak jej nie podpisał i skierował pytanie o jej zgodność z Konstytucją do Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał nie jest jednak w stanie spotkać się w pełnym składzie, aby orzec o ustawie, w związku z kryzysem panującym w tej instytucji. W rezultacie od niemal pół roku ustawa, która ma odblokować środki z KPO, leży w Trybunale.
Inwestycje w ramach KPO mają zostać zrealizowane jednak w konkretnym okresie. Polska na ich realizację ma czas do 2026 roku. Opóźnienie w otrzymania środków tego nie zmieni. Do tego w czasach wysokiej inflacji każde kilka miesięcy zwłoki oznacza realnie wyższe koszty każdego przedsięwzięcia.
Mimo braku jednoznacznych widoków na rozwiązanie sytuacji w TK, rząd zapewnia więc, że nie porzuca planów o inwestycjach objętych KPO. Zamiast czekać na środki z UE podjął więc decyzję o prefinansowaniu ich środkami krajowymi.
Wypłatą tych środków zajmuje się Polski Fundusz Rozwoju (PFR). To ta sama instytucja, która zajmowała się obsługą wniosków o wsparcie finansowe w ramach tarcz finansowych funkcjonujących w okresie Covid-19.
Jak wskazuje PFR, środki na prefinansowanie KPO do końca 2023 roku będą właśnie ze spłat oraz zwrotów nieumorzonych części subwencji udzielanych przedsiębiorcom w ramach tych tarcz. Pod koniec 2022 roku prezes PFR Paweł Borys wskazywał, że w grudniu zeszłego roku z instytucji miało popłynąć 2-3 mld zł na ten cel, a łącznie w 2023 roku - od 15 do 20 mld złotych. To więc łącznie ok. 10-15 proc. środków, które mieliśmy otrzymać z KPO.
Ale pieniądze, które PFR wydaje na prefinansowanie KPO, miały być przeznaczone na spłatę zadłużenia tej instytucji. Na ten wątek zwraca uwagę posłanka opozycji, Izabela Leszczyna. Parlamentarzystka Platformy Obywatelskiej skomentowała w mediach społecznościowych, że prefinansowanie KPO jest wydawaniem pieniędzy, których rząd jeszcze nie ma. "Typowe dla PiS modus operandi: wydają pieniądze, których nie mają" - wskazała.
"Fundusz Odbudowy dla Polski to 270 mld zł a PFR przekazał beneficjentom ok. 2 mld zł. To kropla w morzu potrzeb. W dodatku te pieniądze miały być przeznaczone na spłatę bardzo drogiego dla Polski długu PFR" - dodała, komentując na Twitterze.
Posłance opowiedział szef PFR, Paweł Borys. Wskazał, że koszt zadłużenia na tarcze finansowe był w rzeczywistości niewielki i wyniósł 1,7 procent. - Jest więc "realnie ujemny" - ocenił Borys.
"Ten 'bardzo drogi dług' kosztuje 1,7 proc.! Polscy podatnicy zrobili złoty interes finansując tarcze w ten sposób, ponieważ koszt jest niski i realnie ujemny, a tarcze spłaciły się w postaci składek i podatków płaconych przez firmy i pracowników ochronionych przed skutkami pandemii" - napisał prezes PFR w odpowiedzi na zarzuty posłanki.