Stoczniowcy wymierzają kreatywną sprawiedliwość

Stocznia Szczecińska nie daje mediom o sobie zapomnieć.

Stocznia Szczecińska nie daje mediom o sobie zapomnieć.

Informacja o tym, że dzisiaj i jutro Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych wypłaci załodze majowe pensje (pomniejszone o zaliczki i składki), raczej nie należy do elektryzujących. Za to wczorajszy akt solidarności ze szwaczkami Zakładów Przemysłu Odzieżowego Odra, wyrażający się użyciem przez stoczniowców środków przymusu bezpośredniego wobec prezesa wymienionej firmy - jak najbardziej.

Tysięczny pochód przez Szczecin rytmicznie skandował "Już - idziemy - po - złodzieja!". Trudno oczekiwać, aby menedżer Henryk Waluś otrzymał inną ocenę społeczną, skoro firma cały czas produkuje, ale szwaczki już od marca nie dostają pieniędzy. A zatem pierwotnym naruszeniem prawa w Odrze, pociągającym za sobą wszystkie inne następstwa, bezdyskusyjnie pozostaje złamanie kodeksu pracy. W mniemaniu stoczniowców, targając prezesa Walusia jedynie wymierzyli mu kreatywną sprawiedliwość. Podłożem psychologicznym takiego rozumowania była na pewno sytuacja kierownictwa ich macierzystej firmy, które jak wiadomo siedzi.

Reklama

Jeszcze niedawno bezrobotni czy zwalniani z pracy mogli pomarzyć, czytając listę najbogatszych tygodnika "Wprost" - ech, pracować u takiego biznesmena, na pewno płaci w terminie... Wybierzmy losowo jeden przykład - Krzysztof Niezgoda, sklasyfikowany na 18 miejscu, wyceniony na 600 mln złotych i zatrudniający w fabryce dywanów 450 osób. Ale co to - wczorajsze gazety doniosły, że niejakiemu Krzysztofowi N. udowodniono przed sądem wyłudzenie kwoty 3,2 mln (dawniej 34 mld) złotych i że za ten przekręt - o skali wręcz niewyobrażalnej dla szeregowego stoczniowca - został on skazany (w pierwszej instancji) na zaledwie dwa lata więzienia oraz grzywnę... 25 tys. złotych.

Fakty te są odległe tylko pozornie, ponieważ wczorajsze zajście w Szczecinie - o charakterze niewątpliwie chuligańskim - musi być postrzegane w szerokim kontekście społecznym. Zresztą charakterystyczne, że postępowanie stoczniowców spotkało się ze zrozumieniem miejscowej policji, która ubezpieczała przemarsz przez miasto, natomiast nie interweniowała w czasie rękoczynów w Odrze. Zachowała się zgodnie z doktryną ministra Krzysztofa Janika, sformułowaną niedawno przy okazji rolniczych blokad na drogach - że w przypadku w miarę spokojnych naruszeń prawa aktywne działanie sił porządkowych nie jest konieczne. Dopiero po fakcie okazało się, że pociągnięci za konsekwencje mają zostać zarówno szarpiący szefa ZPO, jak i bierni policjanci.

Wczoraj prezes Waluś spontanicznie złożył ustną rezygnację ze stanowiska na ręce wyciągającej go z gabinetu klasy robotniczej. Bezdyskusyjne pozostaje, że menedżer o takich kwalifikacjach powinien zrezygnować z kierowania firmą już wiele miesięcy, albo i wiele lat temu.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: stoczniowcy | sprawiedliwość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »