Świat na rozdrożu i kontrolowanym haju

Walka z narkotykami została przegrana. Po 40 latach od wypowiedzenia wojny kartelom narkotykowym przez prezydenta Nixona polityka antynarkotykowa musi ulec istotnej transformacji. Coraz więcej państw normalizację widzi w przejęciu i kontrolowaniu rynku substancji zakazanych.

Na walkę z narkotykami w samych tylko Stanach Zjednoczonych przeznacza się wydatki rzędu miliardów dolarów rocznie. Po latach bezskutecznych działań pojawia się powoli wątpliwość w słuszność represji, jako wystarczającego (i do niedawna wydaje się jedynego) środka zaradczego. Świat zaczyna się zmieniać, spojrzenie na walkę z narkotykowymi baronami i uzależnionymi także przybiera nowe oblicze. W momencie, gdy skuteczność podjętych kroków prewencyjnych nie jest zadowalająca, a na leczenie osób uzależnionych brakuje pieniędzy - zmianie ulega perspektywa. Jeśli nie można powstrzymać handlu narkotykami, wyjściem będzie legalizacja i czerpanie z tego ogromnych profitów do państwowego skarbca.

Reklama

To globalny eksperyment, od wyników którego zależy przyszłość narkobiznesu. Jest to dzisiaj jeden z najbardziej dochodowych sektorów, którego lukratywność wzrasta wraz z zaostrzeniem polityki antynarkotykowej danego państwa. Koszt wytworzenia większości zakazanych substancji nie jest ani wysoki, ani zbytnio skomplikowany. Wraz jednak z koniecznością przemytu, podjęciem odpowiednich środków zapobiegawczych przed wykryciem, czyli podjęciem konkretnego ryzyka, jego cena wzrasta. Czym to ryzyko jest wyższe, tym premia (stopa zwrotu) także musi iść w górę. Tym sposobem koszt produkcji kilograma kokainy w Kolumbii średnio wynosi ok. 2400 dolarów. Wartość tego samego kilograma w Stanach Zjednoczonych, czyli już po udanym przemycie wzrasta do niebotycznej kwoty ponad 30 tys. dolarów. Należy jednak pamiętać, że jest to ciągle rynek hurtowy. Na rynku detalicznym cena łącznie sięga nawet 120 tys. dolarów. Pod względem zyskowności dystrybucja wielokrotnie przewyższa produkcję. W związku z tym nie dziwi fakt, że chętnych na tego typu szybki przypływ gotówki nie brakuje. Tłumaczy to także, dlaczego walka z handlarzami narkotyków przynosi tak marne rezultaty. Chęć szybkiego wzbogacenia się w podobnych sytuacjach jest silniejsza, niż zdrowy rozsądek czy wysokie ryzyko, które się z danym działaniem wiąże.

Rynek wart setki miliardów dolarów

Określić wielkość rynku można technicznie na dwa sposoby. Bezpośrednio - ile de facto jest wart biznes narkotykowy na świecie. W tym jednak przypadku natrafiamy na spore trudności z oceną rzeczywistych danych. Jest to uzasadnione chociażby dlatego, że nielegalny rynek stara się utrzymać podstawowe informacje o swoim biznesie w tajemnicy. Według szacunków agencji zajmujących się walką z narkobiznesem, przychody narkotykowych gangsterów przekraczają już 350 mld dolarów. Nawet jeśli ta kwota przez lata nie uległa znacznemu wzrostowi, to powodów tego szukać należy w rozwoju technologii i sposobów na produkcję zakazanych substancji. Dla przykładu, wynaleziono sposób na błyskawiczną produkcję amfetaminy, a także udoskonalono narzędzia do jej syntezy, co przełożyło się na spadek jej wartości w detalu aż trzykrotnie.

Drugim, o wiele łatwiejszym w ocenie i - co szczególnie ważne - mierzalnym aspektem wielkości narkotykowego biznesu mogą być kwoty, jakie co roku są przekazywane na walkę z handlarzami, producentami i przemytnikami. W 1971 prezydent USA Richard Nixon przyjął walkę z nielegalnym przemysłem narkotykowym jako najlepsze rozwiązanie, które miałoby powstrzymać jego rozwój. W 1971 roku budżet federalnego biura ds. narkotyków i przestępczości wynosił 100 mln dolarów. Obecnie kwota ta urosła do astronomicznej sumy 40 mln dolarów rocznie. Szacuje się, że na całym świecie wydatki na walkę z produkcją i handlem narkotykami sięgają 80 mld dolarów. Można by jeszcze tłumaczyć tak wysokie zaangażowanie środków w walkę z narkotykami, gdyby przynosiły one wymierne sukcesy. W istocie, polityka antynarkotykowa nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Karze się najczęściej tych, którzy znajdują się na samym końcu łańcucha narkotykowego - drobnych posiadaczy.

Problemem jest także określenie liczby uzależnionych. Szacuje się, że może to dotyczyć od 200 do 250 mln ludzi na całym świecie. Zatem do kosztów walki z handlarzami narkotyków dochodzą, w następstwie ich przyjmowania, wysokie koszty leczenia. Podobnie jak wcześniej, także w tym przypadku brakuje jednoznacznych danych. Jedno jest pewne - to także astronomiczna kwota sięgająca kilkuset mld dolarów rocznie.

Wzrost biznesu narkotykowego, ogromne wpływy, jakie czerpią gangi narkotykowe z produkcji zakazanych substancji, osiągając marże rzędu 2-3 tys. procent (El Chapo, meksykański boss jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie), wzrost uzależnionych i ogromne koszty ponoszone na całym świecie na wojnę z narkotykami, prowadzą do prostej konkluzji - po 40 latach walka została przegrana. Dotychczasowa polityka musi ulec zmianie. Ciągle w większości państw na świecie, mimo że obecne strategie nie sprawdziły się, brakuje pomysłu, czym je zastąpić. Dotychczasowa polityka ani nie zlikwidowała narkobiznesu, ani go nie ograniczyła. Mało tego, raport ONZ wskazuje na wzrost konsumpcji narkotyków na przestrzeni ostatnich lat, co może prowadzić do konstatacji - rozrasta się także sam rynek produkcji i dystrybucji. Spożycie opiatów w 2008 roku wzrosło o 34,5 proc. w stosunku do roku 1998. Podobnie kokainy (27 proc.) i marihuany (8,5 proc.).

Stosując dotychczasową strategię walka z narkotykami nie jest do wygrania. Zachodzi ścisła zależność między polityką antynarkotykową danego państwa, a wpływami dla sektora narkotykowego. Niskie ceny zakazanych substancji w teorii przekładają się na wzrost jej zużycia. Wzrastająca sprzedaż wzmaga represje i działania antynarkotykowe, co przekłada się na wzrost cen. Wzrost cen natomiast hamuje spożycie (sprzedaż), co w oparciu o prostą zasadę popytu i podaży obniża cenę i pętla się zamyka. Polityka wojny z narkotykami przyczyniła się do powstania ogromnego czarnego rynku w odpowiedzi na globalny popyt na substancje nielegalne. Rosnące ryzyko zwiększało także oczekiwane zyski i migrację produkcji do krajów, w których przepisy są znacznie mniej rygorystyczne, albo wpływy władzy - ograniczone.

Eksperyment z marihuaną

Krucjata o zalegalizowanie marihuany rozpoczęła się kilka lat temu. Czy jest dozwolona w celach leczniczych, karane jest posiadanie nawet jej niewielkiej ilości, czy wręcz władze w ogóle nie dostrzegają potrzeby poruszenia tej kwestii - w USA rozkłada się to różnorodnie w zależności od konkretnego stanu. Niewiele ponad rok od legalizacji marihuany w Kolorado i Waszyngtonie pozostałe stany przyglądają się z uwagą, jak ten "wielki krok" będzie wpływać na funkcjonowanie nie tylko społeczeństwa, ale także - stanowego budżetu. Ten lekki narkotyk przestał być uważany za "wroga publicznego numer jeden".

Zmiana nastawienia władz to w istocie dostrzeżenie potencjału wpływów finansowych, jakie potrafi ten sektor generować. Według szacunków, w przeciągu 5 lat oba stany mogą zyskać nawet dwa miliardy dolarów wpływów z podatków. Kalifornia, która już w 1996 roku zezwoliła na posiadanie marihuany w celach leczniczych, czerpie przychody średnio 100 mln dolarów z podatków rocznie. Kolorado i Waszyngton bez wątpienia będą obserwowane przez inne stany. Pozytywny rezultat eksperymentu może zwiększyć grono chętnych na podjęcie podobnych działań. Obecnie do referendum w sprawie legalizacji marihuany szykują się Alaska, Arizona i Oregon.

Marihuana została zalegalizowana w Urugwaju - kraju, który wypowiedział wojnę kartelom narkotykowym i chce im odebrać ten rynek.

W Europie sytuacja także się zmienia. Od lipca 2001 roku w Portugalii można posiadać marihuanę przy sobie i to nawet w ilości 25 g. To zatem pierwszy kraj europejski, który zaprzestał karania za używanie i posiadanie nielegalnych środków odurzających. Wiele obaw, że może się to przyczynić do wzrostu spożycia substancji odurzających, nie sprawdziło się. Wskaźnik ogólnej konsumpcji narkotyków w Portugalii niewiele odbiega od tych z państw, w których nie wprowadzono dekryminalizacji. W Niemczech legalne posiadanie danej ilości marihuany uzależnione jest od regionu. W 2013 roku marihuana została ściągnięta z listy zakazanych substancji w Czechach.

Problem polega jednak na tym, że nie ma jasnych danych, jak legalizacja wpływa na wzrost narkomanii np. u młodych ludzi. To tak, jakby porównywać dwa różne światy - z narkotykami i bez nich. Nie ma jednoznacznych danych, że kryminalizacja zmniejsza konsumpcję marihuany, a dekryminalizacja ją zwiększa. Prawda jest jednak taka, że rzeczy zakazane smakują lepiej. Jeśli poprzez legalizację narkotyki stracą chociażby odrobinę na popularności, to bez wątpienia będzie to już ogromny sukces. Niektóre stany w USA podeszły do tego w odmienny sposób, pragmatyczny i nastawiony na zysk. Jeśli walka nie przynosi mierzalnych rezultatów, to uczyńmy ją przynajmniej trochę dochodową - poprzez legalizację i tak wyjątkowo popularnego narkotyku...

Bartosz Bednarz

Kliknij i pobierz darmowy program PIT 2013

miesięcznik KAPITAŁOWY
Dowiedz się więcej na temat: narkotyki | wojny | świat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »