Szpiegowani za własne pieniądze
Obecnie wywiad skarbowy ma uprawnienia porównywalne do dawnych UB czy NKWD. W poniedziałek 20 czerwca b.r. Trybunał Konstytucyjny orzekł iż jest to niezgodne z konstytucją.
W poniedziałek 20 czerwca b.r. Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że przepisy ustawy o kontroli skarbowej, na mocy których wywiad skarbowy otrzymał uprawnienia do inwigilowania obywateli nie tylko bez zgody, ale również bez wiedzy jakiegokolwiek sądu, są niezgodne z konstytucją.
W związku z tym będą one stosowane do końca czerwca 2006 roku, co oznacza, że jeszcze przez rok możemy być niezgodnie z konstytucją podglądani, podsłuchiwani, kontrolowani, inwigilowani i w inny sposób szpiegowani przez funkcjonariuszy wywiadu skarbowego, który ma władzę porównywalną do tej posiadanej przez UB lub NKWD. W Urzędzie dają broń i władzę, a wkoło kraj, jak zachód dziki!? - entuzjazmowali się Szmaciakowie w bohaterskim okresie budowania zrębów władzy ludowej. Dzisiaj tamten brutalny socjalizm został zastąpiony socjalizmem eleganckim; posiadaczom dolarów lub złota nie zrywa się już paznokci, żeby powiedzieli, gdzie schowali forsę, ale przecież haracz z każdego ściągnąć trzeba po staremu, a żeby to w ogóle było możliwe, trzeba dyskretnie jakoś się wywiedzieć, ile kto zarabia i gdzie chowa szmal. W tym właśnie celu nasi okupanci powołali do życia wywiad skarbowy.
Zło niekonieczne
Powołanie wywiadu skarbowego, którego celem jest szpiegowanie obywateli za pieniądze uprzednio im odebrane, uzasadniane jest koniecznością zapewnienia państwu dochodów podatkowych. W zasadzie nie budzi to sprzeciwu, bo jużci - skoro państwo już istnieje, to musi mieć jakieś dochody. Skoro zaś doświadczenie życiowe podpowiada nam, że kierując się instynktem samozachowawczym, ludzie mają skłonność do ukrywania swoich dochodów, no to państwo ma prawo kontrolowania nich wysokości, aby każdemu wymierzyć podatek, jak się należy, zgodnie z marksistowską zasadą: "od każdego według jego możliwości". Państwo, ma się rozumieć, skwapliwie z tego przyzwolenia korzysta, a skoro już kontroluje, to bynajmniej nie poprzestaje na dochodach, tylko idzie na całość. Tymczasem kontrolowanie dochodów obywateli wcale nie jest warunkiem koniecznym do tego, by państwo otrzymywało nałożone podatki. Konieczność kontrolowania dochodów obywateli wynika z konstrukcji podatku dochodowego, który nie jest ani jedynym, ani najlepszym sposobem dostarczania państwu pieniędzy. W podatku dochodowym opodatkowany jest dochód, czyli różnica między przychodem, czyli tym, co podatnik otrzymał, a kosztami, czyli tym, co podatnik musiał zainwestować, by osiągnąć ów przychód. Żeby uniknąć oszustwa, trzeba kontrolować zarówno wysokość przychodu, jak i wysokość kosztów, oczywiście po uprzednim ustaleniu zasad ich uwzględniania i obliczania.
Zasady te są bardzo skomplikowane, a z każdej takiej komplikacji możemy wydestylować jakąś korupcję: "o film, panie ministrze, obrazili się wachmistrze, o wiersz, panie generale, obrazili się kaprale". Nawiasem mówiąc, ubocznym skutkiem podatku dochodowego od osób prawnych, czyli przedsiębiorstw, jest luksusowa konsumpcja. Ponieważ przedsiębiorca może wpuścić sobie "w koszty" np. cenę pokoju hotelowego, to w tym momencie nie interesuje go oszczędzanie. Im więcej oszczędzi, tym więcej odbierze mu fiskus, a co zje, wypije i wyśpi - tego nikt już mu nie odbierze. Wracając do sedna sprawy, warto zatem zastanowić się nad podatkami, które żadnego kontrolowania dochodów nie wymagają.
Podatki konsumpcyjne...
Podatkami nie wymagającymi kontrolowania dochodów są np. podatki konsumpcyjne. Wliczane są one w cenę sprzedawanych towarów, zatem opłacenie podatku następuje przy każdym zakupie. Zwolennicy tego rodzaju podatków powiadają, że są one sprawiedliwe, bo właściwie to każdy sam je sobie wymierza: im więcej kupuje, tym więcej płaci podatku, zatem sam reguluje swoje obciążenia wobec państwa, bo przecież może ograniczyć konsumpcję. Jest w tym oczywiście trochę racji, ale warto zauważyć, że zastąpienie podatku dochodowego podatkiem konsumpcyjnym wyeliminowałoby wprawdzie konieczność kontrolowania dochodów, ale pozostawiłoby nadal konieczność kontrolowania transakcji sprzedaży. Zatem państwo nadal zachowałoby prawo do kontrolowania konsumpcji obywateli, a skoro już konsumpcji - to i całej reszty. Widać wyraźnie, że za pomocą operacji zastąpienia podatku dochodowego podatkami konsumpcyjnymi nie rozwiążemy naszego problemu, którym jest wyeliminowanie konieczności kontrolowania jakiegokolwiek aspektu życia obywateli, pod pretekstem obowiązku podatkowego. Czy zatem istnieje jeszcze jakaś inna możliwość?
... czy ryczałtowy osobisty?
Podatkiem, który nie wymaga kontrolowania ani dochodów, ani konsumpcji obywatela, jest ryczałtowy podatek osobisty. Polega on na tym, że władza państwowa na początku roku budżetowego określa finansowe potrzeby państwa i kwotę tę dzieli przez liczbę obywateli zobowiązanych do płacenia podatku. Każdy musi zapłacić określoną kwotę, a władzy nie interesuje, ile pieniędzy pozostanie mu po zapłaceniu tego podatku. Z punktu widzenia jasności i prostoty, ryczałtowy podatek osobisty nie ma chyba sobie równych. Mimo to jednak wielu ludzi podnosi przeciwko niemu różne zastrzeżenia, przede wszystkim takie, że taką samą kwotę podatku musieliby płacić ludzie o zróżnicowanych dochodach. Bogaty płaciłby tyle samo, co biedny. Pewien radiosłuchacz bardzo mnie kiedyś za przedstawienie takiego pomysłu zganił, stwierdzając przy okazji, że on nigdy nie zgodzi się na to, by bogatszy od niego płacił tyle samo, co on. Wydaje mi się, że jest to patologiczny sposób reagowania na nierówności społeczne, wyrażający się w pragnieniu, by każdemu było przynajmniej tak źle, jak mnie. Nawiasem mówiąc, temu samemu człowiekowi nie przyszłoby zapewne do głowy żądanie, by bogatsi płacili wyższe ceny za te same towary, ale co do podatków - to mają być wyższe.
Ta wada podatku ryczałtowego jest raczej natury politycznej niż merytorycznej i można by ograniczyć jej znaczenie poprzez neutralizowanie socjalistycznej propagandy. Ale inni z kolei podkreślają, wadą ryczałtowego podatku osobistego byłaby jego wysokość. Właśnie Centrum Adama Smitha ogłosiło, że tego roku Dzień Wolności Podatkowej przypadł 22 czerwca. Znaczy to, że wszystko, co wypracowaliśmy do tego dnia, zabrało nam państwo. Dopiero od 22 czerwca pracujemy dla siebie. Teraz tak konfiskata rozparcelowana jest w rozmaitych podatkach pośrednich i bezpośrednich, dzięki czemu podatnik nie wpłaca całej sumy jednorazowo, bo wtedy chyba by się wściekł. W przypadku ryczałtowego podatku osobistego musiałby wpłacić wszystko na raz, a przynajmniej musiałby z góry wiedzieć, ile wpłaci, więc wścieklizna murowana. Jednak ta rzekoma wada jest właściwie zaletą, gdyż podatnik świadomy rozmiarów fiskalizmu byłby bardziej odporny na rozmaite demagogie, a to sprzyjałoby ograniczaniu kosztów funkcjonowania państwa i racjonalizowaniu wydatków państwowych. Co tu ukrywać - same zalety, ale nie z punktu widzenia wynalazców wywiadu skarbowego, który wtedy musiałby zostać zlikwidowany.
Stanisław Michalkiewicz