Tnijcie deficyt, potem będzie za późno

Rząd nie robi nic, by przygotować się na negatywne skutki spowolnienia gospodarki. A może ono nadejść szybciej, niż myślimy.

Rząd nie robi nic, by przygotować się na negatywne skutki spowolnienia gospodarki. A może ono nadejść szybciej, niż myślimy.

Rynki finansowe przyjęły budżet przychylnie, podobnie ekonomiści" uznali go za raczej realistyczny, a przedstawione w nim parametry za wiarygodne i możliwe do wykonania w przyszłym roku. I to koniec dobrych informacji.

- To budżet krótkowzroczny, przejadający wysoki wzrost gospodarczy. Przy takiej koniunkturze powinniśmy dążyć do znacznego obniżania deficytu, a nie rozpychać wydatki. Kotwica nie jest żadnym gwarantem poprawy sytuacji w przyszłości - uważa Marek Nienałtowski, główny analityk Secus Asset Management (SAM).

Po staremu

Reklama

Według Katarzyny Zajdel-Kurowskiej, ekonomistki Banku Handlowego (BH), budżet 2007 nie różni się zasadniczo od poprzednich.

" Brak w nim nawet szczątków reformy finansów" wyłączono z niego np. propozycje obniżania klina podatkowego autorstwa Zyty Gilowskiej, a rząd rezygnuje nawet z pewnych dobrych rozwiązań" np. odchodzi od hausnerowskiej metody waloryzacji rent i emerytur. Deficyt wygląda podobnie, jak w poprzednich latach, przy znacznie lepszej sytuacji gospodarki. To martwi, bo gdyby nie dobra koniunktura, byłby znacznie większy" uważa ekonomistka BH.

Mateusz Szczurek, główny ekonomista ING, nie jest zaskoczony. " Sytuacja jest zbyt zła, by nic nie robić, jednak zbyt dobra, by politycy podjęli zdecydowane działania. Nie widać nawet delikatnych obniżek wydatków, jakie proponowali Grzegorz Kołodko czy Jerzy Hausner. W sytuacji rosnącego zatrudnienia i płac byłyby one mniej dotkliwe dla Polaków i lepiej przygotowałyby nas do spowolnienia" ocenia ekonomista ING.

Dziura numer dwa

Na to, że gospodarka będzie się wiecznie rozwijała w tempie 5 proc. rocznie, nie ma co liczyć. Co nas zatem czeka, jeśli rząd będzie w następnych latach kontynuował taką filozofię budowania budżetu, a reformę zawiesi na kołku?

" Widoki na przyszłość nie są najlepsze. Tym bardziej że już przyszły rok będzie dla nas gorszy od obecnego, bo zwalnia gospodarka USA i strefy euro. Prędzej czy później odbije się to na dynamice naszego PKB" uważa Marek Nienałtowski.

Spowolnienie będzie oznaczać kłopoty.

" Bez działań uelastyczniających finanse publiczne spadek tempa PKB już o 2 pkt proc. spowoduje spadek dochodów podatkowych i wzrost wydatków, zwłaszcza sztywnych, stanowiących w przyszłym roku około 70 proc. wszystkich wydatków. To oznacza niekontrolowany wzrost deficytu ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami, jakie obserwowaliśmy na początku dekady, gdy odkryto tzw. dziurę Bauca" mówi Remigiusz Grudzień, analityk PKO BP.

Konsekwencje byłyby niekorzystne dla wszystkich.

" W sytuacji rosnącego deficytu, rosnących potrzeb społecznych wynikających ze spowolnienia gospodarki, trudniej szukać oszczędności. W takim przypadku prawdopodobne zmniejszenie wydatków na inwestycje to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. W związku z rosnącym deficytem zwiększy się emisja obligacji, a więc wzrośnie zadłużenie państwa. Realna stanie się groźba przekraczania progów ostrożnościowych zadłużenia państwa w relacji do PKB. Przekroczenie granicy 60 proc. będzie oznaczać konieczność zejścia z deficytem do zera, co zagroziłoby sprawnemu funkcjonowaniu państwa. Nawet w dzisiejszych realiach kwota 30 mld zł jest ogromna. Doprowadziłoby to do jeszcze większej recesji" tłumaczy Katarzyna Zajdel-Kurowska.

Znów cięcie kosztów

Taki scenariusz oznaczałby także osłabienie złotego i reakcję Rady Polityki Pieniężnej, która zmuszona byłaby do podnoszenia stóp procentowych. W przypadku spowolnienia gospodarki globalnej słaby złoty byłby jednak niewielką pociechą dla eksporterów.

" Mimo korzystnego kursu złotego słaby popyt u naszych zagranicznych partnerów handlowych spowoduje, że nie będą w stanie przyjmować naszych towarów. Tym bardziej że ceny polskich producentów sukcesywnie rosną i będą się zrównywały z europejskimi" uważa analityk SAM.

Wyższe stopy procentowe nie ułatwią także firmom inwestowania, bo wzrośnie koszt kredytu. Poza tym osłabienie koniunktury nie będzie zachęcało do inwestycji, bo spadnie popyt.

" Przedsiębiorcy będą zatem zmuszeni ciąć koszty: zwalniać pracowników i obniżać ceny ze względu na siadający popyt, który będzie przynosił mniejsze wpływy do budżetu, co z kolei zwiększy deficyt. Sytuacja w skali mikro nie będzie się zbytnio różniła od makro" będzie zła" uważa Katarzyna Zajdel-Kurowska.Konieczność ograniczania deficytu nie oznacza tylko poszukiwań możliwych do zredukowania wydatków. Po drugiej stronie deficytu są bowiem dochody. Te można próbować zwiększyć.

" Może to rodzić poważne obawy firm, bo w celu zrównoważenia budżetu lub choćby zmniejszenia dziury budżetowej, zamiast gwałtownego przycinania wydatków możemy spodziewać się wzrostu podatków" uważa analityk PKO.

Jego zdaniem, mogłoby też dojść do wymuszonej reformy strukturalnej, choć byłoby to trudniejsze niż dziś, a ze względu na obawy o cięcia socjalne na pewno wywołałoby niezadowolenie wielu grup społecznych.

" Nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna szansa, jaką daje nam dwukrotnie wyższe tempo wzrostu gospodarczego niż w USA czy Eurolandzie. Rząd powinien wiedzieć, że pieniądze w gospodarce nie biorą się znikąd, a przy spowolnieniu, które jest nieuchronne, zaczną się problemy. Dlatego nie warto tracić takiej okazji" uważa Marek Nienałtowski.

Bartosz Krzyżaniak

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: PKB | popyt | deficyt | budżet | rząd
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »