Trochę ostrożniej z tym euro

Nie ma sensu forsować szybkiego członkostwa w euro. Trzymajmy się raczej tego, co powiedział niedawno Wilhelm Noelling: Będzie jeszcze sporo czasu, aby móc nacieszyć się nową walutą. Ale najpierw należy się do niej dobrze przygotować.

Nie ma sensu forsować szybkiego członkostwa w euro. Trzymajmy się raczej tego, co powiedział niedawno Wilhelm Noelling: Będzie jeszcze sporo czasu, aby móc nacieszyć się nową walutą. Ale najpierw należy się do niej dobrze przygotować.

Z wywiadu z Andrzejem Bratkowskim, wiceprezesem Narodowego Banku Polskiego, (GB 48/2001) jasno wynika, że nie wyciągnął on wniosków z konferencji, jaka odbyła się w Falentach w październiku br. Jest to tym dziwniejsze, że zorganizowała go instytucja, którą reprezentuje. Każdy, kto w niej uczestniczył, mógł się bowiem przekonać, że zdecydowana większość ekonomistów zabierających tam głos opowiedziała się za powolnym dochodzeniem do euro.

Z kolei ci zagraniczni obserwatorzy, którzy zachęcali do członkostwa w unii walutowej i gospodarczej, przestrzegali równocześnie przed zbyt pochopnym powiązaniem złotego z euro. Andrzej Bratkowski - współautor bardzo kontrowersyjnej koncepcji jednostronnej euroizacji - ma prawo do głoszenia swoich poglądów. Jednakże, piastując tak ważne stanowisko w NBP, powinien dbać, by jego wypowiedzi były bardziej wyważone. Twierdzenie, że nie widzi on żadnych korzyści z późnego członkostwa w euro graniczy wręcz z ignorancją. Każda forma dochodzenia do euro ma swoje pozytywne i negatywne strony, jednak najważniejszy jest ich bilans. Dlatego też opowiadam się za bardzo dużą ostrożnością w dochodzeniu do euro. Ponadto jest jeszcze szereg innych argumentów (nie do końca ekonomicznych, ale szalenie ważnych), które przemawiałyby za ostrożnością w ocenie przedsięwzięcia, jakim jest euro. Nie mówiąc już o tak ważnej decyzji, jaką będzie przyłączenie się do Europejskiej Unii Gospodarczej i Walutowej.

Reklama

Świetna ale nie idealna

Wspólna waluta europejska jest świetną koncepcją, jednak na pewno nie idealną. Gdyby było inaczej, skład jej założycieli byłby na pewno większy. Ponadto sam fakt, że koncepcja jest dobra, nie gwarantuje jeszcze, że jej realizacja musi prowadzić do sukcesu. W tym miejscu niezbędne jest odwołanie się do kilku faktów historycznych.

W Europie miały już miejsce unie walutowe i wszystkie nie przetrwały dłużej niż 50-60 lat. Kraje, które przystępowały zarówno do Łacińskiej Unii Walutowej, jak i Skandynawskiej Unii Walutowej miału ku temu powody. Niestety z upływem czasu powody te musiały ustąpić pola innym, które skłoniły te same kraje do zaniechania członkostwa w unii walutowej.

Wniosek jest więc następujący: wprowadzenie unii walutowej w życie również nie jest gwarancją jej długowieczności.

Warto się zastanowić, dlaczego dotychczasowe unie walutowe okazały się przedsięwzięciami stosunkowo krótkotrwałymi. Powróćmy raz jeszcze do historii i do tezy, w myśl której świetna koncepcja nie musi gwarantować sukcesu. W Europie już testowano przedsięwzięcie, za którym kryła się świetna koncepcja. Chodzi oczywiście o wspólny język, którego potrzeba - przynajmniej w moim odczuciu - jest znacznie większa aniżeli wspólnej waluty. Esperanto było próbą wprowadzenia ujednoliconego języka. Posunięcie jak najbardziej pragmatyczne. Ale zakończyło się niepowodzeniem. Dlaczego podobne próby kończą się zazwyczaj fiaskiem?

Szukając odpowiedzi na to pytanie, należy pamiętać o tym, co mówił Michael Mussa na temat roli waluty, jaką ta spełnia w świadomości narodowej. Przyrównał ją do takich symboli narodowych jak flaga, hymn czy godło. Każdy naród musi mieć swoje własne, w tym też i swoją walutę. Dla zwolenników szybkiej integracji ze strefą euro powyższy argument może wydać się anachroniczny. Za zachowaniem złotego nie tylko przemawia argumentacja autorstwa Mussy, ale także, a być może i przede wszystkim, rachunek ekonomiczny.

Są także koszty

Jeżeli już się zdecydujemy na likwidację krajowej waluty, to powinniśmy być całkowicie przekonani o sensowności podjęcia tak brzemiennej w skutkach decyzji. Nasze stanowisko powinno być wsparte rachunkiem ekonomicznym, będącym zestawieniem wszystkich korzyści i wad płynących z tejże decyzji.

Nie wątpię, że Andrzej Bratkowski jest wyjątkowo przekonany do koncepcji wspólnej waluty. Jednakże powinien on jeszcze pamiętać o wspomnianym rachunku. Tak chyba jednak nie jest, skoro w wywiadzie koncentruje się jedynie na korzyściach, mających charakter ekonomiczny.

Wygląda na to, że Andrzej Bratkowski zapomniał o kosztach płynących z członkostwa w unii walutowej i mających przede wszystkim charakter makroekonomiczny.

Oprócz nich istnieją jeszcze inne czynniki przemawiające na niekorzyść szybkiego członkostwa w unii walutowej.

Zwrócił na to uwagę były członek zarządu Bundesbanku, Wilhelm Noelling. Ten niemiecki ekspert przestrzegał, by pamiętać o długoterminowym charakterze przedsięwzięcia, jakim jest EUGiW. Dlatego też apelował do jej przyszłych uczestników o jak najlepsze przygotowanie się do członkostwa w tak ważnym eksperymencie historycznym. W końcu tylko takie podejście może gwarantować przetrwanie euro. Poprzednie unie walutowe nie powiodły się dlatego, że zabrakło w nich albo właściwego przygotowania, albo też woli do ich kontynuacji. Jednak brak przygotowania najczęściej prowadzi do chęci opuszczenia unii walutowej. Czy zatem w imię długotrwałości EUGiW nie warto byłoby poświęcić trochę więcej czasu na jej przygotowania, tak aby nadać jej długotrwały charakter?

Jak długo przetrwa

Gdyby Bundesbank mógł sam zadecydować o dacie wprowadzenia unii walutowej w życie, na pewno nie zgodziłby się ani na jej obecny kształt, ani tym bardziej na datę jej inauguracji. Stało się inaczej za sprawą czynników politycznych. W trakcie debaty nad kształtem EUGiW doszło do bardzo ważnego wydarzenia, które zaważyło nad dalszym biegu wydarzeń. Upadek muru berlińskiego zmusił Niemców do ustępstw w sprawie przyszłej unii walutowej. Była to cena jaką musieli zapłacić za zgodę Francji (forsującej plan Delorsa, na kanwie którego doszło do EUGiW) na zjednoczenie Niemiec.

Ten tok wydarzeń rzuca duży cień na długotrwały charakter unii walutowej, gdyż o jej kształcie bardziej decydowały czynniki polityczne niż gospodarcze. Gdyby było inaczej, to w obecnej EUGiW zabrakłoby miejsca dla wielu obecnych uczestników, w tym i dla Irlandii, której na przykład Andrzej Bratkowski się powołuje.

Wiadomo już teraz, że w najbliższym czasie nasz kraj nie jest w stanie przygotować się odpowiednio do członkostwa w strefie euro. Oczywiście nie istnieje takie pojęcie jak całkowita gotowość do członkostwa w unii walutowej. Jednak powinniśmy dążyć do takiego stanu przygotowań, przy którym korzyści z członkostwa w unii walutowej będą przewyższać koszty. Prawdopodobnie przez najbliższe osiem lat ten pułap nie zostanie osiągnięty. Tym bardziej dziwi stanowisko Andrzeja Bratkowskiego.

Drugim czynnikiem, który uniemożliwia nasze szybkie członkostwo w strefie euro, jest stanowisko Komisji Europejskiej. Zostało ono przedstawione w Falentach za sprawą przedstawicielki tejże Komisji, pani Joanne Pearce. Powiedziała ona, że Komisja Europejska nie się godzi nie jednostronną euroizację. Można to interpretować w ten sposób, że KE nie będzie zachwycona szybkim członkostwem Polski w strefie euro. Andrzej Bratkowski ma prawo nie zgadzać się z tym poglądem. Jego zdaniem, przeczy to zasadzie równouprawnienia. Warto zastanowić się jednak, co oznacza gospodarcze równouprawnienie.

Fikcja równouprawnienia

Spór wokół tego, kiedy przystąpić do unii walutowej, sprowadza się do opowiedzenia się za tym, który rodzaj konwergencji powinien zostać uznany za priorytetowy. Czy konwergencja nominalna, czy też realna. Ta pierwsza sprowadza się do sprostania wskaźnikom gospodarczym, jakie narzuca Traktat z Maastricht. Z kolei konwergencja realna koncentruje się na takich wskaźnikach jak PKB per capita, poziom płac itp. Innymi słowy, cała uwaga skupia się na różnicy między poziomem rozwoju gospodarczego w poszczególnych krajach.

Jeżeli w unii walutowej wszystkie kraje mają być traktowane równo, oznacza to, że różnice między nimi powinny być niewielkie. Oczywiście doświadczenia państw Eurolandu przeczą tej tezie. Dzieje się tak za sprawą wspomnianych już czynników politycznych, które miały przemożny wpływ na obecny kształt unii walutowej. W efekcie mamy w UE tak różne kraje jak Holandia i Grecja. Na razie tak skonstruowana unia działa. Ale jak długo? Jeżeli za arbitra uznamy rynek walutowy, a kryterium będzie kurs walutowy, to ocena wystawiona przez arbitra jest dość mierna.

Warto też zauważyć, że euro zazwyczaj traci na wartości na skutek decyzji podejmowanych przez ECB. Dzieje się tak dlatego, że ECB stoi przed niewykonalnym zadaniem podjęcia decyzji, która zaspokajałaby potrzeby wszystkich uczestników Eurolandu. Trudno jest jednak skroić taką miarę, która odpowiadałaby potrzebom pogrążonej w marazmie niemieckiej gospodarki oraz prężnej gospodarki irlandzkiej. Tym samym zasada równouprawnienia wydaje się być fikcją.

Jeszcze poczekajmy

Członkowie Europejskiej Unii Gospodarczej i Walutowej wydają się rozumieć kłopoty w obliczu, których stanęła nowa unia. Kłopotom tym da się zaradzić. Jest mało prawdopodobne, aby w dającej się przewidzieć przyszłości EUGiW podzieliła los swoich poprzedniczek. Zbyt dużo kapitału politycznego w nią zainwestowano. Jednak jej długotrwały charakter zależeć będzie od niezbędnych reform, jakie muszą zostać przeprowadzone wewnątrz EUGiW. Zreformowany powinien być sposób głosowania wewnątrz ESCB. Zwłaszcza w świetle rozszerzenia tejże unii o nowe kraje. Bez tej reformy, rozszerzenie strefy na Wschód wydaje się bardzo mało prawdopodobne.

Opóźnione członkostwo w euro może Polsce tylko wyjść na dobre. Czy zwolennicy szybkiego wejścia naszego kraju do euro zastanowili się po jakim kursie wymiany ma się odbyć cała ta operacja. Chyba nie po obecnym, chociaż znam takich, którzy byliby zachwyceni takim właśnie kursem.

Poziom kursu walutowego nie jest jedynym problemem. Jest jeszcze szereg innych, jak np. kwestia członkostwa w ERM II. Już teraz członkowie RPP wyrażają swoje obawy, co do przyszłego członkostwa w tym mechanizmie. I słusznie. Będzie to wyjątkowo trudny test dla złotego. Być może jest jeszcze czas, aby zastanowić się jeszcze nad alternatywą dla tego członkostwa.

Nie ma więc sensu forsować szybkiego członkostwa w euro. Tym bardziej że jak na razie nikt nas w tej strefie nie chce. Dlatego też szkoda wysiłku intelektualnego polskich ekonomistów na tak jałową dyskusję. Dlatego trzymajmy się rady Noellinga: Będzie jeszcze sporo czasu, aby móc nacieszyć się nową walutą. Ale najpierw należy się do niej dobrze przygotować. Zatem nie traćmy czasu!

Autor pracuje w Zakładzie Międzynarodowych

Stosunków Walutowych Uniwersytetu Gdańskiego oraz współpracuje z IBnGR

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: waluty | korzyści
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »