Trudno o zezwolenia w ministerstwie Leppera
Inwestor, który chce wybudować fabrykę, musi mieć zgodę ministra rolnictwa. Ostatnio o to trudniej.
Z podpoznańskiej gminy Opalenica uciekł ostatnio inwestor, który przestraszył się, że ministerstwo rolnictwa nie zmieni statusu wybranego gruntu z rolnego na inwestycyjny. To niejedyny przypadek. 82 proc. gmin w Polsce nie ma planów zagospodarowania i nie może zagwarantować przedsiębiorcy, że będzie mógł zbudować fabrykę w wybranym miejscu.
- Jeśli chociaż pół hektara terenu to gleba klasy I, II lub III, musi się na to zgodzić ministerstwo rolnictwa. W przypadku klasy IV od 1 ha wzwyż trzeba mieć pozwolenie od wojewody - wyjaśnia Jan Bielański, dyrektor departamentu gospodarki ziemią w ministerstwie rolnictwa.
Dwa razy więcej
Problem dotyczy 25 proc. gleb w Polsce. Ministerstwo dostaje rocznie 1000 wniosków o odrolnienie. Średnio odmawia w 100 przypadkach. W tym roku średnia jest wyższa, bo dotychczas na 391 wniosków 79 spotkało się przynajmniej z częściową odmową kierowanego przez Andrzeja Leppera resortu.
- To od lat duży problem. Procedura trwa długo, za odrolnienie trzeba zapłacić. Nie wiedzieć czemu, Polska prowadzi politykę rozwijania działalności rolniczej, jednocześnie otrzymując z UE dopłaty na zmniejszanie produkcji rolnej. Wiele razy inwestorzy rezygnują z dobrych gruntów, bo nie są odrolnione i nie ma gwarancji, czy i kiedy ich status się zmieni. Niekiedy interweniujemy, by przyspieszyć procedury - mówi Sebastian Mikosz, wiceprezes PAIIZ. Wnioski są dodatkowo opiniowane: te do ministra ? przez marszałka województwa, a te do marszałka ? przez miejscową izbę rolniczą.
- Izby rolnicze w 99 proc. działają zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, ale miałem przypadek, że zablokowano ważny projekt. To rada gminy powinna podejmować taką decyzję - twierdzi Grzegorz Benedykciński, burmistrz Grodziska Mazowieckiego.
Słono płacą
Urzędowa mitręga to nie koniec.
- Gdy firma występuje o pozwolenie na budowę, pobieramy opłatę: w przypadku gleby I klasy równowartość 750 ton żyta za 1 ha, czyli około 225 tys. zł, a przy glebie klasy III b równowartość 450 ton żyta - wyjaśnia Jan Bielański. Tę kwotę pomniejsza się o cenę ziemi, którą inwestor zapłacił właścicielowi. Dodatkowo przedsiębiorca płaci jeszcze przez 10 lat po 10 proc. tej kwoty, ale niepomniejszonej o cenę ziemi. Inwestor jest jeszcze zobowiązany do zdjęcia na własny koszt wierzchniej warstwy ziemi "humusu" i złożenie jej we wskazanym miejscu, o ile zapotrzebowanie na nią zgłosi wójt lub burmistrz.
- Chodzi o to, by zniechęcać do zabudowywania gruntów najlepszych, bo w przyszłości nie będzie gdzie uprawiać pól - mówi wprost Jan Bielański.
Gra na emocjach
Zapewnia jednak, że resort wspiera inwestycje tworzące miejsca pracy.
- Niekiedy wnioski są zupełnie pozbawione komentarza i argumentów. Po prostu: "Na podstawie art. wnioskuję o" i koniec. Gdy władze gminy wyjaśniają, że dzięki zezwoleniu zatrzymają inwestora, który da zatrudnienie, zupełnie inaczej się taki wniosek czyta - podkreśla przedstawiciel ministerstwa rolnictwa. Dodaje też, że jeśli wnioskujący zaznaczy, że zależy mu na czasie, sprawę można załatwić w ciągu kilku dni zamiast miesiąca. Wydawałoby się, że jedyna rada na biurokrację to tworzenie planów zagospodarowania. Ale nie.
- Choć gmina uchwala plan zagospodarowania, wielu właścicieli gruntów pod inwestycje wstrzymuje się ze sprzedażą. Należałoby wprowadzić obowiązek zbycia odrolnionych terenów np. w ciągu pięciu lat - proponuje Ryszard Pacholik, wójt gminy Kobierzyce, w której inwestuje LG Philips LCD.
Małgorzata Grzegorczyk